Gorzkie konsekwencje II wojny światowej w sposób szczególny odbiły się na losach setek tysięcy żołnierzy walczących w szeregach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wielu z nich nie wróciło do kraju, wielu tych, którzy na powrót się zdecydowali, spotkały represje. Tak ludowa ojczyzna odwdzięczała się polskim żołnierzom za służbę i krew przelaną na wojennych frontach.
Żołnierze 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej na statku SS „Eastern Prince” wracają do ojczyzny, po demobilizacji Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii, lato 1947 roku.
„Rozpoczął się bardzo wyczekiwany powrót naszych wojsk z Zachodu – donosił triumfalnie „Żołnierz Polski” w artykule zatytułowanym „Z ziemi francuskiej do Polski”, opublikowanym w listopadzie 1945 roku. I wskazywał dalej: „Pierwszym zwartym oddziałem, który w pełnym uzbrojeniu przekroczył granicę Polski, jest 19 i 29 Zgrupowanie Piechoty polskiej przy I Armii Francuskiej pod dowództwem majora Jelenia”.
Gdy wiosną 1945 roku na różnych frontach w Europie milkły działa, przed żołnierzami walczącymi w szeregach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie coraz wyraźniej stawała kwestia: co dalej? Koniec wojny był równoznaczny z zaprzestaniem działań wojennych, ale dla setek tysięcy Polaków, którzy przebywali na Zachodzie, oznaczał także konieczność podjęcia trudnej decyzji. Czy układać sobie życie na emigracji, w obcym środowisku, z dala od kraju ojczystego, rodzin, bliskich, ale w wolnych i demokratycznych państwach Zachodu? Czy raczej wracać do Polski rządzonej przez komunistów i podporządkowanej Moskwie, której interesów strzegła ogromna sowiecka armia?
Redakcja „Żołnierza Polskiego” nie bez powodu wybijała w swym tekście powrót do kraju 19 i 29 Zgrupowania Piechoty. Obydwie formacje nie były bowiem przypadkowe: przybywały wprawdzie z Zachodu, ale służyli w nich głównie żołnierze o sympatiach lewicowych, a choćby komunistycznych, wywodzący się zarówno z mniejszości polskiej we Francji, jak też spośród Polaków, którzy na Zachód przedarli się po upadku Polski w 1939 roku. Doskonale się zatem nadawały do propagandowego wykorzystania w ówczesnej prasie krajowej. I nie było dziełem przypadku to, iż wskazany w korespondencji mjr Bolesław Jeleń był weteranem walk w Hiszpanii, ponieważ służył w szeregach inspirowanej przez Komintern i nadzorowanej przez sowieckie służby XIII Brygady Międzynarodowej im. Jarosława Dąbrowskiego, po powrocie do kraju zaś pracował w tzw. służbach informacyjnych. Do partii komunistycznej należeli też zarówno Bolesław Maślankiewicz (dowódca 19 Zgrupowania), jak i Jan Gerhard (dowódca 29 Zgrupowania). Powrót z Zachodu do Polski całych jednostek wojskowych – jak to stało się z 19 i 20 Zgrupowaniem Piechoty – był jednak po zakończeniu działań wojennych raczej wyjątkiem niż regułą.
Żołnierze na pokładzie SS Eastern Prince, 1947 r.
Na obcej ziemi
W latach 1945–1948 swojego miejsca w nowej, powojennej rzeczywistości musiało szukać choćby kilkaset tysięcy przebywających na Zachodzie Polaków, w najróżniejszy sposób związanych z wojskiem. Byli to nie tylko żołnierze, którzy poprzednie lata spędzili w szeregach różnorakich formacji Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie (latem 1945 roku w szeregach PSZ-etu znajdowało się choćby 230 tys. żołnierzy), jeńcy wojenni, więźniowie obozów koncentracyjnych (w tym także powstańcy warszawscy), ale również Polacy będący członkami lokalnych formacji konspiracyjnych.
Szybko się okazało, iż na ich indywidualne losy długi cień rzuciła wielka polityka, a w szczególności decyzje, jakie zapadły między wielkimi mocarstwami podczas konferencji jałtańskiej. Konsekwencją tych ustaleń było przesunięcie polskich granic na Zachód oraz utrata przez Polskę województw wschodnich, które znalazły się w ZSRS. W Jałcie dyskutowano także o repatriacji – czyli o powrocie cywilów i jeńców wojennych oraz robotników przymusowych do państw ich pochodzenia.
Sprawa robiła się pilna: pobyt setek tysięcy Polaków był coraz bardziej kłopotliwy dla rządów państw zachodnich, stawał się także istotny z warszawskiej perspektywy. W konsekwencji przesunięcia polskich granic na zachód Polska zyskiwała wszak liczący około 500 km odcinek wybrzeża morskiego. To otwierało sprawę jego ochrony, stawiało problem budowy nowej marynarki wojennej – tymczasem marynarzy w Polsce było jak na lekarstwo. Chodziło zwłaszcza o powrót do kraju kadry oficerskiej, która mogłaby się zająć formowaniem oddziałów, pracą organizacyjną i szkoleniową. Sprawa była tym istotniejsza, iż na terenie kraju część kadry stanowili tuż po wojnie żołnierze sowieccy, wielu z nich choćby nie mówiło po polsku. Na przykład spośród siedmiu etatów admiralskich istniejących w marynarce wojennej w 1945 roku tylko dwa zajmowali Polacy: Jerzy Kłossowski i Adam Mohuczy.
Gdzie jest mój dom?
Polscy żołnierze przebywający w państwach Zachodu stanowili problem także dla lokalnych rządów: przestawali być potrzebni jako siła sojusznicza, wymagali zaś uwagi i niemałych nakładów finansowych niezbędnych do ich utrzymania, trzeba też było czuwać nad dyscypliną i porządkiem, tymczasem zachodnie władze miały mnóstwo innych, własnych kłopotów. Michał Bankiewicz, jeden z żołnierzy 1 Dywizji Pancernej gen. dyw. Stanisława Maczka, w spisanych po latach wspomnieniach podsumował ówczesną atmosferę tak: „Cała [brytyjska] prasa insynuowała lub pisała otwarcie: ‘Wojna się skończyła, Polacy, wracajcie do siebie!’. Polacy chcieliby chętnie wrócić do domu, ale gdzie był dom?”. I wyjaśnia: „Większość z nas pochodziła z Kresów Wschodnich, które po konferencji w Jałcie znalazły się Związku Sowieckim. Komuniści sowieccy już zaczęli wypędzać Polaków z tych terenów. […] Stalin, by otrzymać bardzo mu potrzebną pomoc z Zachodu, podpisał umowę, w której obiecał wypuścić Polaków z obozów koncentracyjnych. Nikt z tych, którzy wydostali się z tych łagrów na wpół żywi, nie chciał wracać do komunistycznej Polski i ryzykować deportacji”.
Odprawa przed ćwiczeniami. Od lewej: płk. dypl. Kazimierz Dworak, gen. Stanisław Maczek, rtm. T. Wysocki.
Rozczarowanie decyzjami politycznymi mocarstw było wśród polskich żołnierzy powszechne. Ale i zachodnia opinia publiczna bardzo często stała po stronie Polaków: „Nasza sytuacja na wyspie stawała się trudna, przykra i bardzo przygnębiająca”, wspominał Mieczysław Borchólski, inny z żołnierzy Maczka. „Układy w Jałcie przekreśliły wiele naszych nadziei i pragnień”. I podkreśla: „W poważnych pismach angielskich, jak ‘Times’ czy ‘Observer’, ukazywały się artykuły mocno piętnujące poczynania rządu brytyjskiego, a szczególnie Churchilla oraz prezydenta Stanów Zjednoczonych Harry’ego S. Trumana za to, iż Polaków spotkała ogromna krzywda, iż wojna rozpoczęła się w obronie granic polskich i tak dalej”. Borchólski stwierdza jednak gorzko: „Cóż, polityka nie kieruje się sentymentami, nie uznaje haseł, które były na naszych sztandarach: ‘Bóg, Honor, Ojczyzna’, jest okrutna i bezlitosna. Każdy strzeże przede wszystkim swoich interesów. Szkoda, iż właśnie my, ponosząc kilkuletni wysiłek, staliśmy się ofiarą tych układów”.
Rządy państw zachodnich – w szczególności Wielkiej Brytanii, gdzie Polaków było najwięcej – próbowały sprawę polskich żołnierzy rozwiązać systemowo. Borchólski tak to opisuje: „Władze brytyjskie, demobilizując swoje oddziały, zmuszone były także do likwidacji polskiego wojska. Sytuacja nie była łatwa. Nie mogli przecież załadować wszystkich Polaków na statki i odesłać do kraju. […] Namawiali do powrotu do kraju i ułatwiali go wszystkim”.
Doświadczenie emigranta
Aby żołnierzom pomóc w przejściu do życia cywilnego, władze brytyjskie zdecydowały się utworzyć wyspecjalizowaną formację, której nadano nazwę Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia (PKPiR). „Podpisywaliśmy coś w rodzaju kontraktu-umowy na dwa lata. Pobory były obniżone, szczególnie dla starszych stopniem, bo nie było to już wojsko, ale raczej organizacja wojskowych umożliwiająca zdobycie zawodu czy jakiekolwiek zorganizowanie sobie życia prywatnego”, wyjaśniał Borchólski.
W bardzo wielu wypadkach zwyciężył pragmatyzm, mnóstwo żołnierzy po długich miesiącach spędzonych w Wielkiej Brytanii, we Francji czy Włoszech próbowało odnajdywać się w powojennej rzeczywistości państw zachodnich, szukali możliwości zarobkowania i perspektyw. Wiązali się z tamtejszymi kobietami. Gen. dyw. Stanisław Maczek w swoich wspomnieniach zapisał, iż w holenderskiej Bredzie „dobra setka żołnierzy pożeniła się i na stałe osiedliła”. Tym, którzy brali udział w wojnie lub przebywali na Wyspach ponad pięć lat, rząd brytyjski poszedł na rękę i umożliwił uzyskanie obywatelstwa. „Śmieszyło nas to trochę, bo nie po to przecież rozpoczynaliśmy wojnę, żeby po jej zakończeniu zostać Anglikami”, ironizował Borchólski. Z tej oferty skorzystało jednak bardzo wielu polskich żołnierzy, którzy zdecydowali się rozpocząć na emigracji życie od nowa.
Opuszczanie obozu Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia w Ayr przez żołnierzy 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej. Przygotowanie do zmiany ubrań wojskowych na cywilne.
Rząd brytyjski stosował zachęty, które miały pozostałych skłonić do wyjazdu: „Władzom brytyjskim zależało jednak przede wszystkim na tym, aby Polacy opuścili wyspę. Wyjeżdżającym wcześniej wypłacali specjalną premię do końca kontraktu w PKPiR. Bardzo wielu żołnierzy i oficerów rezerwy posiadających zawód deklarowało chęć wyjazdu. Część wracała do kraju, a wielu wyjeżdżało do Kanady, Australii, Afryki Południowej, Argentyny i gdzie tylko widzieli szansę osiedlenia i urządzenia się”, opisuje Borchólski.
Powojenne losy polskich żołnierzy, którzy zdecydowali się pozostać na Zachodzie, układały się bardzo różnie. Znane są historie polskich generałów, którzy nie mając cywilnego wykształcenia, nie odnajdywali się na rynku pracy i musieli się utrzymywać z pracy fizycznej. To był przypadek gen. dyw. Stanisława Maczka, który po demobilizacji pracował jako robotnik fizyczny, sprzedawca sklepowy, a choćby jako barman i portier w hotelu. Prace fizyczne wykonywał także gen. bryg. Stanisław Sosabowski, który zatrudnił się jako robotnik magazynowy.
Wielu żołnierzy spośród tych, którzy zdecydowali się pozostać na emigracji, kontynuowało kariery wojskowe. Tu szczególnie interesujące są losy polskich lotników na czele z Władysławem Turowiczem, którzy tworzyli podwaliny sił powietrznych Pakistanu. Znamienny, choć wyjątkowy jest przypadek Józefa Bartosika, który w brytyjskiej marynarce wojennej dosłużył się stopnia kontradmirała. Niektórzy żołnierze polscy trafili do tworzonych specjalnie dla nich jednostek pomocniczych brytyjskiej armii, gdzie zajmowali się logistyką albo służbą wartowniczą.
Polskim śladem we współczesnej Wielkiej Brytanii są tradycje 7 Pułku Transportowego Królewskiego Korpusu Logistycznego (7 Transport Regiment Royal Logistic Corps). Symbolem pułku jest bowiem orzeł biały w koronie widniejący na biało-czerwonej tarczy, oficjalne zawołanie tej jednostki brzmi zaś „Biało-Czerwoni”. Do polskich tradycji nawiązuje również pułkowy sztandar: na czerwonej tarczy umieszczony jest wizerunek orła białego w koronie.
Ci, którzy wrócili
Wśród polskich żołnierzy niemało było takich, którzy postanowili wyjechać do Polski. Jak pisze Borchólski, „wiele tysięcy żołnierzy [polskich] zgłosiło chęć powrotu w pierwszej kolejności. Mieli do czego wracać. Na wyspie czuli się obco, szczególnie iż nie znali języka angielskiego”. Ocenia się, iż do końca 1948 roku wróciło do kraju ponad 100 tys. żołnierzy, należących wcześniej do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wśród tych, którzy zdecydowali się rozpocząć życie od nowa, był Mieczysław Pawlikowski, aktor, słynny odtwórca postaci Onufrego Zagłoby w filmie „Pan Wołodyjowski” Jerzego Hoffmana. W latach wojny służył w polskich dywizjonach bombowych w Wielkiej Brytanii, latał ze zrzutami nad okupowaną Europą. Do Polski wrócił w sierpniu 1945 roku, nie podjął jednak służby w wojsku, ale spełnił swoje młodzieńcze marzenia i rozpoczął karierę aktorską.
Repatrianci z Zachodu często decydowali się na kontynuowanie służby w wojsku i zgłaszali się do armii. Stawali przed komisjami weryfikacyjnymi, po czym kierowano ich do pracy w tworzących się strukturach powojennego wojska. Doświadczeni, mający specjalistyczną wiedzę i umiejętności, gwałtownie awansowali. Takie właśnie były losy pilota płk. Szczepana Ścibiora, który w czasie wojny był dowódcą eskadry 305 Dywizjonu Bombowego, po powrocie do kraju i weryfikacji objął funkcję komendanta szkoły pilotów w Dęblinie. Pracę w Sztabie Generalnym znalazł inny pilot tego samego dywizjonu, ppłk Stanisław Michowski. Z kolei ppłk Władysław Minakowski, walczący w 304 Dywizjonie Bombowym, został dowódcą jednej z jednostek lotniczych.
Żołnierze 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej na statku SS Eastern Prince po demobilizacji Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii, 2 sierpnia 1947.
Czystki w szeregach
Już niedługo się okazało, iż taka służba wiąże się z wielkim ryzykiem. Po pierwszym okresie, kiedy w kraju otwarcie działały partie opozycyjne na czele z PSL-em, komuniści – zgodnie ze słynnymi wypowiedzianymi w połowie czerwca 1945 roku słowami Władysława Gomułki „Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy!” – zabrali się do umacniania rządów. Jesienią 1949 roku od władzy odsunięci zostali dotychczasowy minister obrony, marsz. Michał Rola-Żymierski, oraz wiceminister gen. dyw. Marian Spychalski. Oskarżono ich o tzw. odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne, które miało polegać m. in. na tym, iż do służby wojskowej przyjmowali głównie Polaków, w tym właśnie żołnierzy z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Szef Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego płk Stefan Kuhl wystąpił choćby z oskarżeniem, iż dotychczasowe dowództwo „zbyt dużą wagę przywiązywało do fachowości żołnierzy”, nie uwzględniając ich przygotowania ideologicznego. W efekcie zarzutem stało się to, co w każdej normalnej formacji wojskowej jest najważniejsze: czyli kompetencje wynikające z doświadczenia. W szczególny sposób odnosiło się to do żołnierzy mających doświadczenie bądź z okresu przedwojennego, bądź też z okresu służby właśnie w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie.
Sygnał do czystek w armii dał prezydent Bolesław Bierut, który w listopadzie 1949 roku wypowiedział znamienne słowa: „Dziś zadanie polega na tym, aby wydobyć z ukrycia przyczajone niedobitki wroga i rozsiane po wszystkich szczelinach machiny społecznej chytrze zamaskowane jego macki, na których usiłują oprzeć swą szpiegowską, szkodniczą, spiskową, terrorystyczną i dywersyjną robotę wrogie nam imperialistyczne środki zagraniczne”. To był impuls: akcja tropienia „knowań imperialistów” w szeregach wojska ruszyła na dobre. Już niedługo ówczesna prasa zaczęła donosić o udaremnieniu „zbrodniczych spisków sanacyjno-faszystowskich oficerów, agentów anglo-amerykańskiego wywiadu”. Jak głosiły oficjalne oskarżenia, spiskowcy podjęli służbę w ludowym wojsku po to, aby przejąć władzę nad armią i podporządkować ją rządowi emigracyjnemu w Londynie. Rozgałęzioną konspiracją kierowało jakoby grono wysokich oficerów, w tym generałowie: Stanisław Tatar, Jerzy Kirchmayer, Stefan Mossor i Franciszek Herman. W sfingowanych procesach rzekomi przywódcy spisku zostali potępieni i skazani na kary dożywocia lub wieloletniego więzienia. Na tym się jednak nie skończyło. Tropiąc szpiegów i agentów głęboko jakoby zakonspirowanych w strukturach wojska, komuniści aresztowali oficerów służby czynnej i rezerwy. Postawiono im następnie zarzuty uczestnictwa w działaniach antypaństwowych. Jedyną winą oficerów, którzy stanęli przed wymiarem ludowej sprawiedliwości, było to, iż walczyli na Zachodzie albo należeli do Armii Krajowej.
Najbardziej znany proces dotyczy tzw. spisku komandorów, gdzie głównymi oskarżonymi zostało siedmiu wysokich oficerów marynarki wojennej – w czasie wojny byli oni więźniami obozów jenieckich, a po wojnie dobrowolnie wrócili do kraju. Podobny spisek stalinowscy śledczy „wytropili” w wojskach lotniczych, na ławie oskarżonych zasiedli zaś m.in. wspomniani wyżej płk Szczepan Ścibior, ppłk Stanisław Michowski, ppłk Władysław Minakowski, którzy służyli w lotnictwie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wszyscy byli zasłużeni, doświadczeni, mieli wysokie odznaczenia wojenne, niektórzy choćby ordery Virtuti Militari.
To zaciekłe poszukiwanie wrogów we własnych szeregach doprowadziło do tego, iż ucierpieli także najwierniejsi z wiernych – jak wspomniany na początku tekstu Jan Gerhard, dowódca lewicowego 29 Zgrupowania Piechoty Polskiej: we wrześniu 1952 roku został aresztowany pod zarzutem współpracy z wywiadem francuskim. W efekcie takiej nagonki od jesieni 1949 do końca 1954 roku z szeregów armii usunięto choćby 10 tys. oficerów, w tym ponad 1,2 tys. ze względów politycznych: byli oni oskarżani o sympatie do Zachodu, ale także niewłaściwe pochodzenie czy poglądy polityczne. Ludowa ojczyzna w dziwny sposób odwdzięczała się polskim żołnierzom za służbę, ofiarność i krew przelaną na frontach najstraszliwszej z wojen.