- Polacy mieli szkolić operatorów dronów, ale w praktyce byli w stanie zapewnić do tego tylko miejsce. Na szczęście zabraliśmy 12-15 naszych mavików (proste cywilne drony używane do rozpoznania - red.) i mieliśmy doświadczonego pilota - opowiada BBC Ukraina ukraiński major o pseudonimie "Osiemnasty". Najbardziej zainteresowany użyciem dronów podczas szkolenia miał być jeden z czeskich instruktorów, weteran misji w Afganistanie. Wspólnie z Ukraińcem zorganizowali więc ćwiczenie, w którym czescy spadochroniarze mieli szturmować pozycję bronioną przez Ukraińców używających dronów do rozpoznania. - Po kilku pierwszych szturmach podszedł i mówi: "Słuchaj, możemy usunąć Maviki?". Ja go pytam: "Dlaczego, co jest nie tak?". A on, iż za gwałtownie ich wykrywamy i nie mogą przez to dotrzeć do naszych pozycji. Odparłem na to: "Słuchaj, niestety my się tu przygotowujemy do wojny" - opisał sytuację "Osiemnasty".
REKLAMA
Zobacz wideo
Rzeczywistości równoległe
Tego rodzaju zarzuty powtarzają się przez większość tekstu. Instruktorzy z państw NATO - w przypadku sytuacji opisanej w tym tekście - głównie Polacy i Czesi, mają funkcjonować w rzeczywistości nietkniętej istotnie doświadczeniami z wojny w Ukrainie. - Takie informacje zupełnie mnie nie dziwią. My bazujemy w szkoleniu na podręcznikach z lat 90. i wczesnych dwutysięcznych. Najnowsze to wczesny Skrzypczak [gen. Waldemar Skrzypczak, dowódca Wojsk Lądowych w latach 2006-09 - red.]. On jako jedyny próbował nadążać. Od tego czasu nic - komentuje dla Gazeta.pl anonimowy doświadczony żołnierz. Natomiast podręczniki i procedury to w wojsku rzecz święta. Nie jest łatwo je zmienić albo je ignorować i samowolnie wymyślać inne sposoby szkolenia. Przekonują się o tym Ukraińcy, dla których nasze podręczniki są "z ery Grunwaldu".
- Programy nauczania Czechów i Polaków są zgodne ze standardami NATO, ale ja widzę w nich ukraińską armię z 2013 roku. Regulaminy, BHP i inne takie. Uczą naszych żołnierzy tego, czego ci nie zobaczą na dzisiejszym polu walki - komentuje w tekście BBC ukraiński dowódca batalionu. Inny opisuje, jak Polacy prowadzili szkolenie teoretyczne z przekraczania przeszkody wodnej plutonem transporterów opancerzonych. - Cztery pojazdy stanęły na brzegu rzeki, zajęły pozycje obronne. Jeden ruszył naprzód i przejechał mostem, aby dokonać zwiadu. Na sali zapadła pełna konsternacji cisza - opisuje jeden z ukraińskich tłumaczy, który pod koniec 2024 roku pomagał w szkoleniu pododdziału ukraińskich żołnierzy piechoty morskiej, którego większość brała udział w trudnych walkach nad Dnieprem w rejonie Chersonia. - W końcu jeden z naszych zapytał, co się stanie, jak most zostanie zniszczony. Polski instruktor dumnie odparł, iż "nasze transportery pływają". Jakby zupełnie nie rozumiał, iż w realiach wojny dronów z tych transporterów nic by nie zostało, gdyby sobie tak pływały z prędkością 10 km/h - opisuje.
Problem z przyswajaniem w polskim wojsku prostych dronów opisywaliśmy już rok temu.
"Osiemnasty" wspomina o szkoleniach z medycyny pola walki, gdzie zachodni instruktorzy ciągle funkcjonują w realiach koncepcji "złotej godziny" z czasów wojen w Afganistanie i Iraku. Jej początki są starsze, ale chodzi o dostarczenie rannego do lekarzy w ciągu godziny, aby radykalnie podnieść jego szanse na przeżycie. Ukraińcy nazywają to "bolesną ironią", bo w realiach frontu pełnego dronów ewakuacja rannych stała się bardzo trudna i o godzinie nie ma mowy. Oni za istotne uważają szkolenie z jak najdłuższego utrzymywania rannego we względnie dobrym stanie, aby mógł dotrzymać do momentu, kiedy będzie miał szansę ewakuacji. - Jeden z naszych został ranny około 8 rano. Poważnie, rejon pachwiny. Mógł się wykrwawić. Jednak dzięki temu, iż dobrze go nauczyliśmy, wytrzymał do wieczora i choćby nie stracił kończyny. Tłumaczyłem więc instruktorom, iż powinni mówić żołnierzom nie tylko, jak założyć opaskę uciskową, ale także po jakim czasie w zależności od okoliczności powinni ją luzować - opisuje "Osiemnasty".
Inny żołnierz, o pseudonimie "Kastet", wspomina, iż po tygodniu dzwonił do swojego dowódcy w Ukrainie, żeby go zabrał ze szkolenia w Polsce. Jakkolwiek, byle się wydostać. Operator bezzałogowca wyznaczony do przeszkolenia na podoficera miał ciągle spierać się z polskimi instruktorami. - Taktyka walk miejskich i szturmowania okopów, której nas uczyli, była osadzona w realiach sprzed 20 lat. Chcieliby na pełnym gazie dojechać czołgami i HUMVEE do okopów. Mówimy im, iż to już tak nie działa. Że piechota musi wysiąść daleko, założyć stroje maskujące i próbować pieszo dojść celu, ukrywając się jak najlepiej - opisuje. - Pokazaliśmy im adekwatny szturm przy wsparciu dronów i o ile jest to prostsze. Byli zszokowani - dodaje. Zżyma się też na to, iż uczono go poruszania się w terenie przy użyciu papierowej mapy, której on w ciągu całej swojej trzyipółletniej służby nie miał w rękach, bo standardem są telefony i tablety z mapami elektronicznymi.
W ocenie "Kasteta" szkolenia w Polsce mogą być użyteczne dla żołnierzy "sztabowych", niepełniących służby bezpośrednio w rejonie walk. - Tych było około połowy naszej grupy. Reszta, żołnierze z doświadczeniem bojowym... uczyli Polaków - opisuje. Dla niego największą wartością szkolenia w Polsce była możliwość spokojnego ćwiczenia samodzielnie. "Osiemnasty" na pytanie o to, do czego przydatny był trening w NATO, odpowiada szybko: "To dobry plac zabaw. Bezpieczny". Poligony i ośrodki szkoleniowe w Ukrainie regularnie są atakowane przez Rosjan, raz po razie powodując bolesne straty. Możliwość bezpiecznego szkolenia ludzi na terytorium NATO ma więc swoją wartość.
Sami przyznają, iż to nie nasza wina
Inni ukraińscy żołnierze w rozmowach z BBC Ukraina podkreślali to samo. Polskie centra szkoleniowe jako bezpieczna przystań do podstawowej nauki. - Ludzi, którzy dopiero byli cywilami, uczy się tam podstaw taktyki i wojennego rzemiosła. W bezpiecznych warunkach - mówi natomiast polski ochotnik walczący w Ukrainie o pseudonimie "Żurek" [zmieniony na potrzeby artykułu - red.]. Sam miał okazję brać udział w tych kursach. Dodaje, iż ogromną wartość mają też prowadzone w Polsce szkolenia z użycia zachodniego uzbrojenia przekazywanego Ukrainie. Potwierdza jednak to, co mówią inni rozmówcy BBC Ukraina. W wielu aspektach szkolenia prowadzone przez NATO nie przystają do realiów ukraińskiego frontu, co jego zdaniem nie jest zaskoczeniem, bo nikt w NATO nie ma doświadczenia w czymś takim, a wojskowe góry są mało skłonne do zmian i przyznania, iż rzeczywistość się zmieniła.
"Żurek" podkreśla jednak, iż odpowiedzialność za jakość szkolenia spoczywa nie tylko na państwach NATO, ale też na ukraińskim dowództwie. To ono powinno jasno i szczerze określać potrzeby oraz pomagać planować szkolenia. Oznacza to między innymi powiedzenie partnerom, jak wyglądają realia frontu. Podaje przykład szkoleń dla podoficerów, którzy uczeni zgodnie ze standardami NATO trafiają na front w Ukrainie i nie mogą robić tego, czego ich nauczono, bo notorycznie sąsiednie oddziały się nie komunikują. Dla zachodnich instruktorów ma to być zaskakujące i trudne do zrozumienia. Problemem ma też być "syndrom weterana", czyli to, iż doświadczeni żołnierze z założenia uważają się za mądrzejszych od instruktorów bez frontowej praktyki. Jego zdaniem najlepiej by było, gdyby Ukraina sama wystawiła szkoleniowców, którzy mogliby uczyć swoich na bezpiecznych polskich poligonach. Polacy mogliby przy okazji też się uczyć.
Coś podobnego już się dzieje. Na poligonie Lipa w województwie podkarpackim 1 października oficjalnie otwarto ośrodek szkoleniowy Jomsborg. Sfinansowali go przede wszystkim Norwegowie i to oni wraz z Estończykami mają głównie odpowiadać za uczenie tam Ukraińców, choć łącznie w program jest zaangażowane osiem państw NATO. Ukraińscy instruktorzy mają aktywnie brać udział w szkoleniach, jednocześnie przekazując swoją wiedzę praktyczną żołnierzom sojuszniczym. Szkolenie ze znacznie większym uwzględnieniem realiów wojny w Ukrainie ma być istotnym elementem działania nowego ośrodka.
Dodatkowo na pytania BBC przedstawiciele ukraińskiego Sztabu Generalnego zapewniali, iż uwagi na temat szkoleń w Polsce są nieustannie zbierane, a same założenia kursów odpowiednio modyfikowane. Potwierdzili przy tym, iż szczegółowe programy szkoleń to co do zasady ich odpowiedzialność. - Szkolenie jest prowadzone na podstawie zaleceń szkoleniowych opracowanych zgodnie z programem szkoleniowym Sił Zbrojnych Ukrainy - napisano oficjalnie w odpowiedzi na pytania BBC. Ogólnie w krajach NATO, w ramach programów sojuszniczych i unijnych, szkolone są dziesiątki tysięcy ukraińskich żołnierzy rocznie.










