Ukraińscy żołnierze znikają z frontu oraz ze szkoleń w Polsce. Nasila się zjawisko „SeZeCze”

news.5v.pl 6 godzin temu

Ze znajomym żołnierzem rozmawiamy w nieujawnionym miejscu na ogarniętym wojną Donbasie. Jest potężnym, zbliżającym się do dwóch metrów wzrostu mężczyzną około pięćdziesiątki, o poszarzałej ze zmęczenia twarzy. Niedawno wrócił z kolejnego kilkutygodniowego pobytu na linii frontu. Jak mówi, czasy, kiedy żołnierze odbywali na pozycjach dwu- lub trzydniowe tury przed zrotowaniem ich przez kolejną grupę, dawno minęły.

— U nas na jamkach powinno być w tej chwili 90 ludzi, bo tylu liczy rota — mówi, popijając czarną, mocną kawę z cukrem. — A jest 20. Rotacji nie ma. Ja najdłużej byłem pięć tygodni non stop na linii frontu, bez jednego dnia wychodnego, żeby się chociaż wykąpać.

— Ostrzały realizowane są nieraz całą dobę — mówi inny żołnierz, który aktualnie przechodzi rekonwalescencję po ranach odniesionych w trakcie intensywnych walk. — Jak nie artyleria, to szturmy albo drony. Gdyby dowódcy dawali choćby po kilka dni wytchnienia, to mielibyśmy czas, żeby się zregenerować, uspokoić głowę, ale co, jeżeli jesteś na pozycjach miesiąc, albo półtora? Ja najdłużej byłem przez 36 dni.

Półlegalna samowolka

Według znajomego żołnierza, z którym rozmawiamy, niedobory kadrowe i brak rotacji zaliczają się do głównych, choć nie jedynych powodów samowolnych oddaleń z jednostek.

Ukraińska prokuratura generalna podaje, iż do końca ubiegłego roku wszczęto ponad 90 tys. spraw dotyczących dezercji i oddaleń się z jednostek bez pozwolenia. Oznacza to, iż odsetek ten zbliża się do 10 proc. Zjawisko ucieczek z jednostek nasiliło się w ciągu ostatniego roku. Analogiczne dane po stronie rosyjskiej wskazują na 2,5 proc. dezercji. Czytając te dane, należy jednak pamiętać, iż pochodzą one z instytucji państwowych dwóch toczących wojnę państw i znajdujących się w sytuacji intensywnej wojny dezinformacyjnej.

Nawet uwzględniając ten fakt, oficjalne dane ukraińskie są niepokojąco wysokie. A według naszych źródeł nie obejmują one wszystkich oddaleń z jednostek.

Jeden z żołnierzy wyjaśnia nam pewien nieformalny mechanizm, który wytworzył się we frontowych jednostkach. — Chłopaki nie są rotowani po dwa, trzy miesiące, ale znam też takich, którzy są tu od ośmiu miesięcy. Nie widzieli rodziny, żony, dzieci. To normalne, iż chcą wrócić do domu. Pozwolenia nie dostają, więc robią to na zasadzie samowolki. Ale to są ludzie przeszkoleni i zapisani w systemie, więc posiedzą parę tygodni z rodziną i są powoływani z powrotem, bez żadnych konsekwencji. To jest taka półlegalna samowolka, w tej chwili bardzo popularna. Sam myślę, żeby to zrobić — mówi.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

— Uciekają zwykle nie ci nowi, ale ci, którzy walczą od dłuższego czasu, po prostu mają już tego dość — dodaje inny z żołnierzy. — Ucieczki się nasiliły, kiedy zaczęło nam brakować ludzi i zaczęły się ciężkie walki. Ludzie psychicznie tego nie wytrzymują, wielu ucieka, patrząc na moją kompanię, to spokojnie 20 proc., choć tak do końca to trudno wyliczyć, bo mamy też wiele strat bojowych. Jednak wielu też wraca. o ile są poza jednostką dłużej niż tydzień, zabierają im miesięczną pensję i tyle.

Formuła, o której opowiadają żołnierze, to samowolne opuszczenie jednostki , zwane popularnie „SeZeCze”, od pierwszych liter z ukraińskiej nazwy. Zgodnie z literą ukraińskiego prawa chodzi o opuszczenie jednostki na okres nie dłuższy niż trzy dni, za który grozi aresztowanie na pięć dni. W praktyce „SeZeCze” obejmuje znacznie dłuższe okresy, a jednostki wojskowe przymykają na nie oko i często nie odnotowują ich w swoich raportach.

Ukraińskiemu państwu, bardziej niż na karaniu, zależy obecnie, aby żołnierze po prostu wrócili do walki. Stąd popularna w ostatnich tygodniach akcja: „Wracaj z »SeZeCze«, wszystko będzie dobrze”, czy też „Wracaj z »SeZeCze«, czekają na ciebie”.

Mimo to nie wszyscy wracają, bo powodów okresowych oddaleń lub twardych dezercji jest więcej.

Zgarniają prosto z ulicy

Fundamentalną przyczyną obecnych deficytów w armii jest wadliwy system rekrutacji. Z początkiem pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. pamiętające sowieckie czasy, przestarzałe komisariaty wojskowe zostały zamienione na nowoczesne z założenia centra rekrutacji. Tymi rychło zaczęły jednak wstrząsać skandale korupcyjne. Nie okazały się też skuteczniejsze od swoich poprzedników. Efektem są chaotyczne łapanki pod salami koncertowymi lub na ulicach.

Z Ołeksandrem rozmawiamy w pubie we Lwowie. Poznaliśmy się w 2013 r. na kijowskim Majdanie. Ołeksandr przyjechał tam z przyjaciółmi, aby uczestniczyć w Rewolucji Godności, która doprowadziła do obalenia promoskiewskiego prezydenta Wiktora Janukowycza.

Ponad dekadę później drobny z postury Ołeksandr jest już dobrze po czterdziestce. Twierdzi, iż wciąż może przydać się swojemu państwu i to w znacznie lepszy sposób niż w okopach.

— Jestem informatykiem w dużej amerykańskiej firmie — opowiada. — Pracuję na systemach, które między innymi oparte są na sztucznej inteligencji. Próbowałem skontaktować się z wojskowymi strukturami i zaoferować im swoje usługi, ale w ogólnym rozgardiaszu nikt nie odpowiedział na moje propozycje. Państwo nie jest w stanie skorzystać z moich umiejętności. Zamiast tego łatwiej wrzucić mnie do okopu. Jeszcze na Majdanie rzucałem kamieniami w berkutowców, ale dziś nie czuję się już na siłach, aby walczyć z bronią w ręku.

Ołeksandr mieszka ledwie o trzy przecznice od pubu, w którym rozmawiamy, jednak aby wrócić do domu, zamawia taksówkę. — Tak jest bezpieczniej. Zatrzymują ludzi na ulicach i zgarniają prosto na komisję poborową — tłumaczy.

Feralne brygady 150

Kolejny powód to zła organizacja i równie złe dowodzenie.

Przykładem są brygady z serii 150 (od 150 do 157), które docelowo miały liczyć w sumie ponad 50 tys. żołnierzy i powstrzymać ofensywę rosyjskich wojsk. Efekt ich tworzenia okazał się opłakany.

Przede wszystkim, brygady były formowane z nowo mobilizowanych żołnierzy, często z ulicznych łapanek, o zerowej motywacji do walki. Często nie większe doświadczenie miała kadra dowódcza. — Wielu dowódców po prostu zginęło w walce. Inni po latach na froncie zaczęli odchodzić do prywatnych biznesów. Front także deprawuje ludzi. Ten, kto wcześniej był dobrym dowódcą, dziś woli się dorabiać na korupcyjnych historiach. To wszystko odbija się zarówno na sytuacji na froncie, jak i na szkoleniach na tyłach — wyjaśnia nam jeden z żołnierzy, którzy od początku rosyjskiej inwazji walczy na pierwszych liniach.

Najgłośniejszym przykładem upadku brygad z serii 150 były opisane przez ukraińskiego dziennikarza Jurija Butusowa losy 155. brygady. Nowa brygada miała zostać wyszkolona we Francji. W szkolenia i sprzęt Francuzi włożyli 900 mln euro. Niektórzy ukraińscy żołnierze byli jednak wysyłani na szkolenie we Francji choćby bez podstawowego przeszkolenia wojskowego. W sumie zdezerterowało z niej 1700 żołnierzy, czyli około jednej trzeciej stanu brygady. Kiedy została w końcu rzucona do walki, poniosła tak ciężkie straty, iż praktycznie straciła zdolność bojową i trzeba było uzupełniać jej stan osobowy.

Tego rodzaju niepowodzenia nie pozostają bez wpływu na postawę zachodnich sojuszników, którzy mają poczucie wyrzuconych w błoto pieniędzy i sprzętu. Obok Francuzów brygady z serii 150 szkolili także Niemcy, z podobnym skutkiem.

Tajemnice Legionu Ukraińskiego w Polsce

Legionowi Ukraińskiemu w Polsce towarzyszy potężny zamęt informacyjny.

Wiadomość o jego tworzeniu pojawiła się latem 2024 r. W lipcu na Forum Publicznym NATO podczas szczytu sojuszu w Waszyngtonie minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski powiedział, iż „w Polsce zaczynamy przygotowywać pierwszą ukraińską brygadę złożoną z ochotników a kilka tysięcy z nich zarejestrowało się, aby wziąć udział w tym przedsięwzięciu”.

Już kilka dni później TVP3 Lublin podawała, iż pierwsi ochotnicy z legionu rozpoczęli szkolenie na poligonie niedaleko Lublina i za kilka miesięcy mają trafić na front.

Jednak na początku października szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz stwierdził, iż legion nie powstanie, ponieważ „liczba Ukraińców chętnych do wstąpienia w szeregi Legionu Ukraińskiego jest zbyt mała, aby Wojsko Polskie mogło przeprowadzić szkolenie”.

Minął kolejny miesiąc, a ukraińska agencja informacyjna Ukrinform donosiła, iż do legionu zgłosiło się ponad 500 osób. Po kolejnych 10 dniach RMF FM nieoficjalnie ustaliło, iż faktycznie liczba ta nie przekracza 30 ludzi.

Z końcem grudnia nastąpił kolejny zwrot akcji, kiedy ambasador Ukrainy w Polsce Wasyl Bodnar poinformował, iż „do Legionu Ukraińskiego, który powstaje na terenie Polski, wpłynęło ponad tysiąc wniosków”.

Kiedy w połowie stycznia tego roku zwróciliśmy się do Ministerstwa Obrony Narodowej z pytaniem dotyczącym legionu, to zareagowało z niezwykłą ostrożnością. Choć jeszcze w październiku zwrotem „Legion Ukraiński” posługiwał się szef tego resortu minister Kosiniak-Kamysz, teraz biuro prasowe zwróciło nam uwagę, „by nie posługiwać się sformułowaniem legion ukraiński (może to tworzyć nieprawdziwe wrażenie, iż Polska prowadzi nabór do obcej armii lub tworzy i wyposaża określoną formację ukraińską)”.

Z dalszej części odpowiedzi dowiedzieliśmy się, iż chodzi o realizowane na zasadzie całkowitej dobrowolności szkolenia podstawowe dla ukraińskich ochotników przebywających czasowo na terenie Polski. Szkolenia są realizowane na podstawie polskiego doświadczenia „z organizacji tego typu szkoleń przygotowywanych dla żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy w ramach misji unijnej – EUMAM Ukraine (EU Military Assistance Mission in support of Ukraine)”.

Resort nie podał nam jednak liczby ukraińskich ochotników, zalecając zwrócenie się do strony ukraińskiej. Tak też zrobiliśmy. Do ambasady Ukrainy w Polsce skierowaliśmy pytania dotyczące statusu legionu oraz liczby ludzi, którzy podpisali z nim kontrakt.

Z uzyskanej odpowiedzi dowiedzieliśmy się, iż Legion Ukraiński od października 2024 r. rekrutuje ochotników wśród obywateli Ukrainy zamieszkałych za granicą. Do tej pory kontrakty podpisały z nim dwie grupy ochotników — pierwsza zrobiła to 12 listopada 2024 r., a druga 10 stycznia 2025 r. Trzecia grupa podpisze kontrakty z końcem lutego. Nie dowiedzieliśmy się jednak, jaka jest realna liczba tych ochotników.

Na koniec o żołnierzy z Ukraińskiego Legionu w Polsce zapytaliśmy tych, którzy aktualnie przebywają na w różnych miejscach frontu. Odpowiedzieli, iż o legionie słyszeli, jednak nikt z nich nie spotkał do tej pory nikogo z tej formacji na froncie.

Kiepsko na czołgowych szkoleniach

Deficyty kadrowe – a także jakościowe – odbijają się także na innych realizowanych w Polsce szkoleniach dla ukraińskich żołnierzy.

Kiedy zapytaliśmy MON o szczegóły szkolenia ukraińskich żołnierzy na czołgach Leopard pod Żaganiem, resort nie podał nam informacji dotyczących polskiego potencjału szkoleniowego ani liczby biorących w szkoleniach ukraińskich żołnierzy. My także ich nie ujawniamy, jednak od naszych źródeł wiemy, iż liczba szkolących się Ukraińców jeszcze jesienią wynosiła ledwie jedną trzecią stanu, który mogliby przyjąć Polacy.

— Do tego wiele do życzenia pozostawia ich kondycja — słyszymy. — Do ogólnego stanu fizycznego dochodzą w niektórych przypadkach problemy z alkoholem czy narkotykami.

Jak bumerang wraca też problem dezercji. — Ucieczki są zwykle pod koniec każdego szkolenia — mówi nasz rozmówca. — Nie mówimy tu o jakichś ogromnych liczbach. Ucieczkom sprzyja też bliskość niemieckiej granicy.

Idź do oryginalnego materiału