Urobieni, czyli polskie piekło pracy

instytutsprawobywatelskich.pl 12 godzin temu

Jest rok 2025 a nie widać końca debaty o polskim rynku pracy i jego patologiach. Jest tak mimo istotnego przesunięcia w dyskursie medialnym, które w znacznie większym stopniu niż kiedyś pozwala dziś na wyeksponowanie perspektywy praw pracowniczych, a raczej regularnego ich łamania. Nie da się jednocześnie ukryć, iż okres po 2015 r. stanowi nowy rozdział na naszym rodzimym rynku pod tym względem, iż doszło do nieporównywalnego z sytuacją wcześniejszą wzrostu płac – przede wszystkim wynagrodzenia minimalnego, które bezapelacyjnie miało większe przełożenie na poprawę sytuacji klasy pracującej w Polsce niż projekty redystrybucyjne rządów Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego – swoją droga również wartościowych. Drugą stroną medalu jest oczywiście fakt, iż okres ten zakończył się wielkim wzrostem kosztów życia, chociaż z innych powodów niż te, o których niestrudzenie opowiadają liberałowie. Tak czy inaczej, sytuację na rynku pracy przez cały czas trzeba oceniać przez pryzmat sprzeczności i paradoksów, które nie sprzyjają jednoznacznym wnioskom.

Obecnie, tak jak już od wielu lat, kiedy słyszymy o „rynku pracownika”, trudno wszystkie medialne narracje o poprawie sytuacji połączyć w całość z doświadczeniem lwiej części polskich pracowników, niezmiennie mówiących o wyjątkowo złej jakości miejsc pracy w Polsce: ciągłym przepracowaniu i bardzo niekorzystnych stosunkach panujących w firmach, szczególnie na linii szef – zatrudniony.

Nasze rodzime piśmiennictwo obfituje już w mnóstwo tekstów opisujących ten problem w tonie wręcz alarmistycznym. Większość z nich stanowią artykuły prasowe, które prócz kwestii płacowych oraz nadużywania pozakodeksowych form zatrudnienia coraz częściej akcentują problem samych warunków pracy oraz mobbingu. Cały czas jednak trudno o równie przekrojowy i kompleksowy opis tej problematyki niż zbiór tekstów Marka Szymaniaka wydanych zbiorczo pod tytułem „Urobieni. Reportaże o pracy”. Mija już 7 lat od wydania książki, przez cały czas jednak warto ją czytać, bo otwiera oczy w sposób wyjątkowo sugestywny – biorąc rzecz jasna poprawkę na to, iż same wynagrodzenia wzrosły w stosunku do stawek opisywanych przez autora. Kilka złotych za godzinę dla ochroniarza – to na szczęście już przeszłość. Dramatyczny pozostaje natomiast stan stosunków pracy.

U Szymaniaka przede wszystkim otrzymujemy dość różnorodny pejzaż świata pracy najemnej w Polsce, a składające się na niego epizody łączy jeden wyraźny wspólny mianownik: podły sposób traktowania pracownika przez szefów i właścicieli firm.

Wachlarz perspektyw rozpościera się między punktem widzenia ukraińskiej sprzątaczki zatrudnionej na czarno w Warszawie przez bogatą sadystkę, a opowieściami pochodzącymi z elitarnych środowisk branży IT. Permanentne niedopłacanie pracowników i cyniczne wykorzystywanie silniejszej pozycji przetargowej przez pracodawcę to elementy wszystkich przypadków opisanych w „Urobionych”. Trzeba przyznać, iż akurat nie to stanowi wyróżnik książki na tle wielu innych materiałów reporterskich na tematy pracownicze, których na przestrzeni lat powstało już sporo. Tutaj jednak wszystkie lub prawie wszystkie gromadzone w książce doświadczenia, autonarracje, okraszane są refleksjami natury społeczno-politycznej. Mają one przede wszystkim podkreślać systemowy charakter doświadczanego ucisku – kiedy mowa jest o rozczarowaniu kapitalizmem, „wolnym rynkiem”, albo kiedy następują porównania między służbą zdrowia i systemem zabezpieczeń socjalnych w Polsce a krajami Europy Zachodniej.

Tak, tej Europy Zachodniej, która od 40 lat podlega systematycznej „polonizacji”, czyli neoliberalizacji, stopniowo upodobniającej tamtejsze rynki pracy do standardów nadwiślańskich. Rzecz w tym, iż po kilkudziesięciu latach zachodzenia tego procesu polski emigrant przez cały czas ma szansę pracować tam w warunkach większej stabilności, otrzymując zarobki, z których jest w stanie odłożyć elementarne oszczędności. Nie czarujmy się jednak, ten obraz nie jest czarno-biały: Polacy często wpadają zagranicą w pułapkę pracy na czarno i braku jakichkolwiek praw. Niestety, z powodu wyobcowania kulturowego i nieznajomości języka, zdarza się, iż padają na obczyźnie ofiarami ordynarnego wyzysku ze strony własnych rodaków – paradoksalnie właśnie dlatego, iż ci wydają się jedynym pewnym punktem zaczepienia. Również takie przypadki są dokładnie opisane w książce pod kątem kształtujących je mechanizmów.

„Urobieni” mają być, jak się wydaje, próbą całościowego ujęcia problematyki rynku pracy w Polsce, nieprzypadkowo więc publikacja obejmuje różnorodne przypadki – jest to i praca na etacie, i na śmieciówkach, dobrze płatna i za głodowe wynagrodzenia, dość prestiżowa i pogardzana. Pojawiają się choćby historie drobnego sklepikarza i niezależnego brokera. Są jednak zasadnicze podobieństwa, które składają się na leitmotivy całej książki, a jednocześnie fundamentalne problemy obszaru, jakim jest rynek pracy w Polsce.

Przede wszystkim opisane są więc przypadki obciążania pracowników obowiązkami, których nie obejmują ich umowy, narzucania nadgodzin płatnych lub bezpłatnych oraz dosłownie oczekiwanie pracy bez wynagrodzenia przez świadome odwlekanie wypłat w nieskończoność.

To ostatnie wydaje się szczególnie oburzające, o ile – tak jak w przypadku opisanym przez Marka Szymaniaka – występuje w trzecim sektorze, gdzie proceder taki szef uzasadnia oczekiwaniem, iż pracownik, wobec którego ma jasne zobowiązanie prawne, pracuje „dla idei”. O wypychaniu ludzi na outsourcing, połączony z bezprawnym stosowaniem „elastycznych form zatrudnienia”, pozbawiających ich choćby prawa do urlopu, jest w książce mnóstwo, chociaż to akurat temat przerobiony już przez prasę do cna. Jest i szokujący przypadek molestowania seksualnego traktowanego jako „biurowa norma”.

Systemowe źródła patologii wskazuje m.in. rozdział przedstawiający postać pana Henryka, drobnego sklepikarza, który jako tonący musi chwytać się rozmaitych brzytew, by przetrwać natarcie międzynarodowych sieci handlowych, siejących spustoszenie w lokalnych gospodarkach. To dobrze już opisane zjawisko „wysokiego kosztu niskich cen” – ale opisane za granicą. W Polsce to właśnie autor „Urobionych” zabrał się za nie w tej książce.

W rozdziale poświęconym śląskiej fabryce Toyoty poznajemy innego rodzaju prawidłowość.

Tempo pracy podkręcane do poziomu niedorzeczności, system norm nastawiony na karanie pracowników cięciem wynagrodzeń, odczłowieczone relacje, szykany za branie L4, śledzenie pracowników poza zakładem – „zwykły” korporacyjny koszmar.

Najciekawsze jednak, iż zdaniem weteranów tego zakładu pracy, wszystkie te praktyki rozwinęły się po tym, jak pełen zarząd nad fabryką przejęli od Japończyków Polacy. Jedyny Japończyk w firmie, sam prezes, zdaje się dosłownie o niczym nie wiedzieć, bo jest zamknięty w szczelnym kokonie informacyjnym utkanym przez polską kadrę menedżerską. Oto jak globalizacja doprowadziła do degradacji wysokich standardów, z których koncern Toyota był kiedyś dumny. Dziś wałbrzyska fabryka stosuje praktyki angażowania pracowników w procesy zarządzania, ale wyłącznie pozornie, traktując to jako jeszcze jedną manipulację w celu zacieśnienia kontroli nad nimi.

Lektura „Urobionych” skłania do refleksji, iż po upływie ponad trzech dekad od upadku PRL i wprowadzenia gospodarki rynkowej, trudno dominujące dziś patologie tłumaczyć „dziedzictwem komunizmu”.

To spuścizna o wiele starsza. Stosunki pracy w Polsce noszą zadziwiająco wiele cech postfeudalnych. Prezesi i właściciele firm często zachowują się nie jak partnerzy biznesowi, ale jak szlachta z serialu „1670”, oczekująca bezwzględnego posłuszeństwa, wdzięczności i lojalności wykraczającej daleko poza ramy stosunku pracy. „Bądź wdzięczny, iż w ogóle masz pracę, bo jak się nie podoba, to…” – taka sugestia, wprost lub nie wprost, w różnych wariantach pojawia się w niemal każdej opowieści zebranej przez Szymaniaka.

Postfeudalizm po polsku, czyli neofolwark w praktyce

Szczególnie uderzające w opowieściach zebranych przez Szymaniaka jest to, jak bardzo relacje pracownicze w polskich firmach przypominają model folwarczny. Mówi się dziś często o „zwrocie ludowym” w Polsce, czyli wzroście zainteresowania znaczeniem pańszczyzny i zniewolenia chłopów w naszej historii. Niewielkie to ma jednak przełożenie na zrozumienie współczesności.

Tymczasem już dziesięć lat temu prof. Janusz Hryniewicz w swojej książce „Polska na tle historycznych podziałów przestrzeni europejskiej” definiował „neofolwark” jako model zarządzania charakteryzujący się hierarchicznością, autorytaryzmem, brakiem zaufania i przedmiotowym traktowaniem pracowników. W „Urobionych” widzimy te cechy na każdym kroku. Skala poniżenia, z jakim mierzą się Polscy pracownicy, sytuacja, w której próba korzystania z własnych praw bywa traktowana jako zamach na święte prawo własności, nie bez powodu przywodzi na myśl folwark pańszczyźniany. Czy mamy więc do czynienia z kulturowymi źródłami tego przygnębiającego fenomenu?

Między pańszczyzną a kapitalizmem – krajobraz pracy w Polsce

Przede wszystkim mamy przepaść między zapisami prawa pracy a rzeczywistością. Polska, przynajmniej na papierze, ma relatywnie rozbudowane prawo chroniące pracowników.

Kodeks pracy reguluje kwestie czasu pracy, nadgodzin, urlopów, bezpieczeństwa i higieny pracy oraz wielu innych aspektów stosunku zatrudnienia. Szymaniak pokazuje jednak, iż te przepisy często pozostają martwą literą.

Owszem, za część problemu można uznać atmosferę zastraszenia, która wymusza uległość i przynajmniej częściowo współgra z mentalnym bagażem kultury folwarcznej. Jednak systemowy problem, jaki tu obserwujemy, to nie tylko kwestia nastawienia ludzi do samych przepisów, ale przede wszystkim skuteczności ich egzekwowania przez istniejące instytucje. Państwowa Inspekcja Pracy jest chronicznie niedofinansowana i nie ma wystarczających narzędzi do efektywnego kontrolowania przestrzegania prawa pracy w setkach tysięcy polskich firm. Związki zawodowe, które mogłyby pełnić rolę strażnika praw pracowniczych, są w wielu branżach nieobecne lub zbyt słabe, by realnie wpływać na warunki pracy.

Stan rzeczy ma więc więcej wspólnego z samym modelem gospodarczym i jego systemem instytucjonalnym niż z samą kulturą. Ponad trzydzieści lat temu zdecydowano, iż stosunki gospodarcze i świat pracy będzie wyglądał w określony sposób. To też tłumaczą „Urobieni”, a dokładnie ostatni rozdział książki – rozmowa z prof. Andrzejem Szahajem, która jest próbą bardziej akademickiego ujęcia problematyki podjętej w przedstawionych wcześniej reportażach.

Trzydzieści lat transformacji ustrojowej doprowadziło do wykształcenia się systemu, w którym maksymalizacja zysku stała się wartością nadrzędną, często kosztem podstawowych potrzeb i godności pracowników.

„Urobieni” to także opowieść o systemowej porażce polskiego kapitalizmu, który miał przynieść dobrobyt i godne życie, a zamiast tego dla wielu stał się źródłem niepewności, stresu i wyzysku. Szczególnie bolesne jest to, iż choćby w branżach uznawanych za „nowoczesne” i „perspektywiczne”, jak IT czy usługi finansowe, widać te same mechanizmy wyzysku, co w tradycyjnych sektorach gospodarki.

Bohaterowie książki Szymaniaka często czują się bezsilni wobec potęgi kapitału i logiki rynku. Ich historie to nie tylko opowieści o indywidualnych problemach, ale diagnoza głębokiego kryzysu systemu, w którym człowiek został zredukowany do roli trybu w maszynie generującej zysk.

Szymaniak pokazuje, jak neoliberalna narracja o „wolności gospodarczej” i „elastyczności rynku pracy” w praktyce często oznacza wolność pracodawcy do nieograniczonego wyzysku i elastyczność rozumianą jako brak jakichkolwiek gwarancji stabilności zatrudnienia. Sposób mówienia i pisania w mediach o tych zagadnieniach zmienił się w ciągu ostatnich lat. Jednak przykład kolejnego wzmożenia deregulacyjnego w życiu politycznym i dalsza nietykalność najbardziej pazernych korporacji pokazują, w którym miejscu realnie się znajdujemy. Jak przekonują ekonomiści Paweł Bukowski i Jakub Sawulski, w ciągu dekad, jakie upłynęły od 1989 r., Polska stała się jednym z państw najbardziej naznaczonych nierównościami w Europie.

Rady pracowników – niewykorzystana szansa?

W tym kontekście warto zastanowić się nad rolą, jaką mogłyby odegrać rady pracowników w przeciwdziałaniu patologiom opisanym przez Szymaniaka oraz bardziej ogólną zmianą systemową. Zgodnie z ustawą z 2006 r. o informowaniu pracowników i przeprowadzaniu z nimi konsultacji, rady pracowników to organy reprezentujące załogę, uprawnione do otrzymywania informacji i prowadzenia konsultacji z pracodawcą w sprawach dotyczących przedsiębiorstwa.

W teorii rady pracowników miały stanowić istotny element demokratyzacji stosunków pracy w Polsce i realizację unijnej dyrektywy 2002/14/WE. W praktyce ich funkcjonowanie napotyka na liczne przeszkody, a ich potencjał pozostaje w dużej mierze niewykorzystany.

Niestety po okresie szybkiego przyrostu liczby rad po 2006 r. liczba rad pracowników w Polsce systematycznie spada – z około 3400 w 2007 r. do zaledwie kilkuset obecnie. Co więcej, choćby tam, gdzie rady istnieją, ich rzeczywisty wpływ na decyzje pracodawców jest dalece niewystarczający. Pracodawcy często traktują rady jako uciążliwy obowiązek, a nie jako partnera w dialogu. Istniejące przepisy pozwalają właścicielom firm de facto lekceważyć te organy. To z kolei negatywnie wpływa na postrzeganie rad przez samych pracowników – po prostu nie wierzą w ich sprawczość.

Rady mają przede wszystkim charakter konsultacyjny, nie są to organy z możliwością kwestionowania decyzji pracodawcy. Nie należy jednak lekceważyć tej roli, bowiem aspekt dostępu pracowników do informacji jest jednym z kluczowych czynników wpływających na pozycję zatrudnionych w firmie i ich zdolność do negocjacji.

Jak przekonuje Mariusz Ławnik, jeden z krajowych ekspertów od rad pracowników, sytuacja ta wymaga nowelizacji ustawy, która m.in. uniemożliwiłaby właścicielom firm unikanie odpowiedzialności wobec rad. w tej chwili mamy sytuację, w której o ile upłynie kadencja rady, a pracodawca „łaskawie” nie poinformuje pracowników o wyborach do nowej, jej dalsze istnienie staje faktycznie pod znakiem zapytania.

Rady pracowników nie posiadają poza tym osobowości prawnej ani własnego budżetu, co znacząco ogranicza ich możliwości działania. Członkowie rad są co prawda objęci ochroną przed zwolnieniem, ale często narażeni są na inne formy presji – oczywiście ze strony pracodawców.

Zagadką pozostaje tak wyraźny spadek liczby rad pracowników po początkowym okresie szybkiego wzrostu. Wymienione problemy mogą częściowo wyjaśniać to zjawisko. Czy ciała te mają w tej chwili po prostu za mało sprawczości, by móc przekonać do siebie zatrudnionych? Czy pracodawcy rzeczywiście tak skutecznie sabotują działania rad?

Dominik Owczarek, Dyrektor Programu Polityki Społecznej w Instytucie Spraw Publicznych, wskazuje na jeszcze jedną kwestię. Związki zawodowe przez długi czas podchodziły nieufnie do rad pracowników traktując je jako rodzaj konkurencji, chociaż była to postawa słabo uzasadniona. Rady pełnią inną rolę niż związki, które mają bardzo rozbudowane kompetencje interwencyjne. Z drugiej strony one same też cierpią w Polsce na systemową słabość.

– Dopiero niedawno związki zawodowe zrozumiały, iż ich stosunek wobec rad pracowników był błędem. Te instytucje mogą faktycznie dobrze się uzupełniać – twierdzi Dominik Owczarek.

Ekspert ISP przyznaje jednocześnie, iż najpoważniejszą przeszkodą w poprawieniu pozycji rad jest poczucie braku sprawczości wśród pracowników i słabo rozwinięta kultura partycypacji. Czyli w pewnym stopniu wracamy tym samym do problemu dziedzictwa folwarku.

Nowelizacja ustawy z pewnością jest potrzebna, o ile pozwoliłaby zaradzić dotychczasowej słabości instytucjonalnej rad. Faktycznie jednak ich formalna rola nie zostanie skutecznie wypełniona bez silniejszej mobilizacji środowisk pracowniczych – w tym właśnie związkowych – na rzecz takich rozwiązań jak rady, mogących realnie wesprzeć ludzi w obliczu kapitału, równoważąc zbyt silną pozycję korporacji na rynku pracy i w stosunkach panujących wewnątrz firm.

Idź do oryginalnego materiału