W „Gospodzie pod Dębem” ekosi nie było

wildmen.pl 3 tygodni temu

Myśliwi po raz kolejny udowodnili, iż potrafią w jednym szeregu razem z wojskiem i strażakami walczyć z żywiołem, jakim jest powódź. Przeciwników polowań na wałach nikt nie widział.

Reklama

Stary kilkusetletni dąb pewnie od stuleci nie widział koło siebie tylu ludzi. Zaroiło się od nich w poniedziałek rano. Przyjechali czym się dało, sporo było terenówek i ludzi w zielonych kapeluszach, łazili po wałach z jakimiś tyczkami i klęli.

Dzień później przyjechały jakieś ciągniki, ciężarówki, następni ludzie. Ciężarówki wykiprowały na hałdy piasek, a ludzie zaczęli ten piasek ładować do worków. Żółtych, białych, niebieskich. Ładowali mężczyźni, ładowały kobiety, bez różnicy. Tylko gdzieś z boku kilka białogłów przycupnęło na skrzynkach po cebuli i cięło sizalowy sznurek na kilkudziesięcio centymetrowe odcinki.

Potem tym sznurkiem tamci zawiązywali te worki. A potem, te worki ładowali na przyczepki i wieźli w dół, tam gdzie wał przeciwpowodziowy najniższy.

Reklama

Stary dąb rosnący w miejscu, w którym dawniej była przeprawa promowa – w miejscu brodu – gdzie ludzie od stuleci przeprawiali się na drugi brzeg Odry już widział podobne obrazki. Wiedział, iż nadciąga wielka woda. Ani chybi taka jak 27 lat temu….

„Lisie osiedle”

Tak zaczyna się ta opowieść z punktu widzenia dębu rosnącego od wieków przy drodze prowadzącej od stuleci przez Odrę, z Siedliska do Bytomia Odrzańskiego. Z punktu widzenia Roberta Złoczewskiego, myśliwego z koła „Borowka” w Zielonej Górze – mieszkańca niedalekiej wsi Bielaw – rozpoczyna się od spotkania z kolegą Marcinem Kędzierskim, myśliwym z koła „Wilk” z Głogowa, który ledwie kilka dni wcześniej został inspektorem do spraw zarządzania kryzysowego w gminie Siedlisko i wójtem Danielem Kołtunem, który zaledwie od 4 miesięcy zajmuje to stanowisko.

Reklama

Stronie Śląskie i Kłodzko właśnie zmiotło z powierzchni ziemi, Nysę zalewało. Robert, który na co dzień tam pracuje ruszał, by razem z kolegami z miejscowego koła łowieckiego włączyć się do pomocy, kiedy zadzwonił „Kędzior”: – „Złotko, zostań, przydasz się tu bardziej.

Wszyscy wiedzieli, iż za kilka dni wielka woda dotrze i do nich, wszyscy wiedzieli, ze trzeba umacniać obwałowania. Pierwsza decyzja nie była trudna – trzeba sprawdzić ich stan, zgromadzić worki i napełnić je piaskiem.

Tego dnia na stronie Urzędu Gminy pokazała się informacja: „Dzięki współpracy z kołami łowieckimi, zlokalizowaliśmy kilkadziesiąt nor lisów, borsuków i bobrów. W tym norę borsuka, w którą wsypaliśmy 4 tony piasku i „lisie osiedle” z norami głębokimi jak na filmie!.” I do tego filmik pokazujący, iż nora przechodzi prawie na przestrzał wału.

Myśliwskie zgrupowanie

Zaraz potem zadzwonili do „do wyższych urzędów” po worki. A tu słyszą, iż worków brakuje. Jak to brakuje? Ale gdzie diabeł nie może tam babę pośle. A adekwatnie babeczkę. Asia Zawadzka, młoda pracownica Urzędu Gminy, która w tym dniach właśnie złapała ksywę „Ogień”, bo wszystko załatwia błyskawicznie, wsiadła w samochód i ruszyła w Polskę.

Po kilku godzinach worki były. W tym czasie wójt apelował do mieszkańców: przyjdźcie, pomóżcie. „Złotko”, postanowił uruchomić myśliwych. Przydały się stare kanały Whatsapowe z czasów warszawskiego protestu. Na kanale „Myśliwi Zielona Góra” już leciał komunikat: „Na naszym terenie możemy tego (zalania) uniknąć. Mamy dwa dni. Potrzebni są chętni do pomocy przy monitorowaniu stanu poziomu cieków wodnych wzdłuż Odry i stanu wałów przeciwpowodziowych.”

Natomiast pojawiły się łapki w górze. Kilka godzin później Robert podał komunikat: „Miejsce zbiórki chętnych do sprawdzenia wałów w okolicach Siedliska – zjazd na przeprawę promową godz. 9.00”

Tyczka przy tyczce

Rano przy dębie stawiło się grono myśliwych, strażaków z OSP Siedlisko oraz mieszkańcy gminy. Ruszyli wzdłuż walu, by oznaczać tyczkami nory. Lisów, borsuków oraz bobrów. Po kilku godzinach wał wyglądał jak stok narciarski do slalomu.

Tyczka przy tyczce. Już było wiadomo, gdzie sypać w pierwszej kolejności. „Kędzior” klął jak szewc, bo przy okazji wyszło na jaw, iż ktoś ściągnął z wału niemały kawał darni. Ani chybi trawę do ogródka potrzebował i nie martwił się tym, iż to wał osłabia.

Wały wyglądały, jak alpejski slalom gigant. Marcin Kędzierski, szef zarządzania kryzysowego, myśliwy WKŁ”Wilk”
Glogów” po rekonesansie . Każda wbita tyczka to nora do zasypania…

Zaraz na myśliwskich grupach pojawiły się kolejne komunikaty. Oliwia Spyrka, młodziutka stażem Diana z „Diany” Sulechów organizowała grupę do pomocy we wsi Młynkowo, najbardziej newralgicznym punkcie Odry na terenie Lubuskiego,

Myśliwi na kładach

Po drugiej stronie, na wale w Bobrownikach pracowała duża grupa myśliwych z koła „Ryś” Niedoradz. Piotr pisał: „Teren trudny, potrzebna pomoc w szczególności kłady z przyczepkami do przewozu worków z piaskiem”. Dojechali koledzy z sąsiedniego koła.

Później dojechali żołnierze, którym „Ryś” udostępnił swój domek, gdzie jest kilkadziesiąt miejsc do spania, kuchnia i duża sala. Koło będzie żywiło mundurowych przez ponad tydzień….

„Gospoda pod Dębem” karmiła wyśmienicie – dziczyzna, króliki, jajecznice, bigosy i gulasze, a także placki i placuszki .Wszystko z „jak u mamy”. Produktów dostarczali mieszkańcy i myśliwi, a gotowały panie z KGW.

Wielu nich po raz pierwszy spróbuje dziczyzny, wielu po cichu przyzna, iż było to jedzonko „jak u mamy”. Andrzej Bawłowicz, prezes „Piżmaka” z Niwiska donosił: „Dzisiaj myśliwi, leśnicy i ludzie dobrej woli walczyli o utrzymanie wałów w Cieszowie na Bobrze”.

Z Lasek pod Czerwieńskiem szły informacje, iż myśliwi z koła „Bór” z Zielonej Góry pod wodza łowczego Pawła Ławrynowicza, oraz z koła „Grandel” z Przygubiela, kierowani przez leśnika i prezesa Marcina Walkowiaka zabezpieczają wieś Laski, którą Odra zalała w 1997 roku.

Waldek Bojko, piekarz i myśliwy, przepraszał, iż nie jest na wałach ale musi być w pracy, ale zaraz dodawał: „Dowożę pieczywo dla pracujących przy zabezpieczeniach”. Krzysiek Smogór z „Kniei” Zielona Góra wzywał kolegów do pomocy w Brodach, tam gdzie późnej przerwało śluzę.

Sztab pod dębem

Woda już dochodziła do Opola, a na wałach koło Siedliska wszyscy zwijali się jak w ukropie. Przede wszystkim mieszkańcy zagrożonych wiosek Dębianki i Radocina, leżącego wysoko i nigdy nie zagrożonego Siedliska, strażacy z OSP Siedlisko, wędkarze z koła „Kiełb”, grono myśliwych z miejscowego koła „Daniel” Siedlisko a także ochotnicy ze wspomnianej „Borówki” Zielona Góra, WKŁ „Wilk” Głogów i koła „Knieja” Zielona Góra. Mimo, iż to nie ich teren zjawili się na wezwanie kolegów. Pojawili się ze sprzętem miejscowi rolnicy i przedsiębiorcy, myśliwi oddali do dyspozycji terenówki i kłady.

„Marynarski podajnik” – z rąk do rąk, z rąk do rąk, tysiące, tysiące worków

Zaczęło się pierwsze sypanie worków, pierwsze zasypywanie dziur, wzmacnianie podstaw wału. Gdyby pękł zalałby sporą część gminy….

Wielu pamiętało rok 1997, kiedy woda sączyła się tu przez wały i w ostatniej chwili udało się przeciek zatamować. Teraz wyglądało to równie groźnie – o ile nie groźniej. Obrazki ze Stronia i Lądka raczej otuchy nie dodawały.

Na wale, w miejscu starej przeprawy promowej, pod rosnącym tu rozłożystym dębem utworzyło się centrum sztabowo-logistyczne. Stąd wójt Daniel Kołtun ze swoim szefem zarządzania kryzysowego Marcinem Kędzierskim – myśliwym z koła „Wilk” Głogów – wydawali polecenia, tu organizował robotę nieformalny koordynator działań Robert „Złotko” Złoczewski – myśliwy z koła Borówka w Zielonej Górze. Tu zwieziono kilka ton piachu, tu ładowano go w worki, stąd rozwożono je na wały.

Tu, pod dębem rozlokował się punkt wydawania posiłków. W środę była już „panika zorganizowana” – wszyscy się bali, ale wszyscy działali. Fala miała nadejść w niedzielę i miała być wyższa niż 27 lat temu.

„Panika zorganizowana”

Nieocenione okazały się myśliwskie terenówki i wojskowe kłady .oraz przyczepki, którymi na podstawy wałów, a czasami i na koronę wędrowały setki tysięcy worków. Na samo zasypanie zlokalizowanych wcześniej nor bobrowych, lisich i borsuczych poszło ponad 13 tys. worków z piaskiem!

W piątek pojawili się pierwsi żołnierze. 63 marynarzy z 8 Flotylli Obrony Wybrzeża, a konkretnie z ORP Lublin i 8 Dywizjonu Przeciwlotniczego MW. Sami ochotnicy pod dowództwem kapitana marynarki Kamila Chorążyczewskiego.

Po raz kolejny okazało się, iż woda to marynarski żywioł. Powiedzieć, iż robota się im w rękach paliła to mało powiedzieć! Marynarze i – trudno napisać „marynarki” ,napiszmy więc „panie służące w tej formacji” – przez następny tydzień harowali po 16 godzin na dobę.

Hop,hop, z ręki do ręki. I tak 16 godzin na dobę przez całe 7 dni…

Magda machała ładowała worki na równi z Andrzejem, Przemek z Marcinem śmigali z przyczepkami aż miło, miejscowi przedsiębiorcy swoimi koparkami ładowali big- bagi i wozili na najbardziej zagrożone miejsca.

Inne wojska przyjeżdżały i wyjeżdżały. a marynarze stali na wałach 7 dni, z przerwami na sen i jedzenie. Tym dziewczynom i chłopakom w ciemnogranatowych mundurach i bluzkach należą się od mieszkańców Siedliska, a pewnie całego Lubuskiego słowa uznania.

Drony nad wałami

W tamtych dniach często przypominało mi się, jak w 1997 roku pierwszy o to, co potrzebujemy w czasie powodzi zapytał admirał Łukasik – ówczesny dowódca Marynarki Wojennej – ale to temat na inną story.

Kiedy zgłosiło się kilku myśliwych do nocnego patrolowania wałów Marcin tylko spojrzał; „Zgłupieliście! Nikogo w nocy na wały nie wpuszczę. Są miękkie jak puchowa pierzyna babci Heleny. Mamy drony kolegów i nimi będziemy monitorowali sytuację.”

Od samego początku nad wałami latały drony kolegi myśliwego Bartłomieja Maciejewskiego i leśniczego z Mirocina Wieśka Płochocińskiego. Ale i tak myśliwi się przydali. W nocy Marcin z Robertem rozsadzili kilku z nich, tych którzy mieli noktowizory na ambonach za wałami i kazali obserwować sytuację.

Czyż jest potrzebny podpis do tego zdjęcia

A ta była dobra i zła. Zła, bo woda wzbierała i prognozy mówiły, iż będzie jej więcej niż w 1997. Dobra, bo przybywało rąk do pracy. Strażaków – ochotników zluzowali strażacy – zawodowcy, przybywało wojska. Kiedy nadeszło czoło fali wszystkie dziury były załatane, podstawa wału była prowizorycznie wzmocniona, ale woda to żywioł. W dodatku bobry nie próżnowały, co rusz gdzieś przekopywały się przez wał.

„Ten skubaniec w nocy przekopał się przez cały wał i woda nam leci jak z prysznica.” Marcin, myśliwy w kilka godzin stracił całą sympatię dla sympatycznych zwierzątek. Pewnie mu przejdzie, ale w poniedziałek był gotów ściskać dłoń premiera za zapowiedź walki z castor fiber na odrzańskich wałach, mimo, iż zwolennikiem PO nie jest od dawna.

Więc znów ładowanie worków i zatykanie dziur. Przyczepką pod wał, a potem łańcuch ludzkich rąk i w górę, pod koronę, by zasypać kolejna dziurę.

W namiocie pod dębem

Wojsko stanęło na wysokości zadania. Żołnierze w zielonych mundurach rotowali- Wielkopolska Brygada WOT, 17 Brygada Zmechanizowana z Międzyrzecza, ba choćby jednostka z 16 Dywizji z Elbląga się pojawiła. Prawie 400 żołnierzy przewinęło się przez wały w gminie. Tylko marynarze byli stale.

Zarządzała tym sprawnie kapitan Kamila Dudek z WOT. Nieoficjalnie pomagał tez myśliwy Złoczewski, który a to transport jedzenia załatwił, a to skądś nowe kłady ściągnął, a to odholowanie uszkodzonego sprzętu zorganizował.

Posiłek na wałach…

Wójt Kołtun z początku chodził nerwowo. Nie dość, iż trzeba to wszystko jakoś skoordynować, wojsko, straż, miejscowi rolnicy, to jeszcze ci dziennikarze… A to jakiś TVN się pojawi, a to miejscowa telewizja, a to z Onetu zadzwonią. A on dopiero 4 miesiące na urzędzie i jeszcze trochę nieobyty. Ale trzeba powiedzieć – szkołę życia zaliczył gwałtownie i w ciągu 14 dni z uczącego się wójta stał się włodarzem pełną gębą.

Dni mijały, a zagrożenie nie. Marcin, jako szef kryzysowy spał w namiocie pod dębem. Potem się śmiano, iż aż do wsi niosło się jego chrapanie…

Dzień zaczynał zawsze tak samo. Rano pobudka. Sypanie worków, układanie na wałach, obiad, sypanie worków, układanie na wałach, kolacja, sypanie worków, układanie na wałach.

Od świtu do zmierzchu. Oczywiście mnóstwo drobnych spraw- aprowizacja, paliwo, transport zużytego sprzętu, podmiana maszyn, papieros i krótka drzemka pod dębem. Kawa, łyk wody i znów worki. 10 dni, niby monotonnych, a jednak nie takich samych. Dziesiątki drobnych i większych problemów – kto dowiezie wodę, kto dziś karmi, a czy pieczywo zdąży na czas?

„Teren trudny, potrzebna pomoc w szczególności kłady z przyczepkami do przewozu worków z piaskiem”

Tu zlikwidowano przesiąk, ale tam woda zaczyna płynąc drogą. Skąd się wzięła? Tu zasypano norę, a tam bóbr zrobił następną. I obserwacja lustra wody – rośnie, czy nie rośnie? W jakim tempie? Wał wytrzyma, czy nie?

„Gospoda pod Dębem”

Otuchy dodawały wizyty wysokich szarż. Generał Ostrowski ze Sztabu Generalnego, dowódca Flotylli kontradmirał Sikora. Czuło się, iż na wałach nie są sami, iż mogą liczyć na wsparcie. Oczywiście nie obyło się bez drobnych wpadek, zgrzytów, ale generalnie wszyscy czuli, iż są jak jedna rodzina.

Opowieść o tym jak gmina Siedlisko walczyła z Wielką Wodą byłaby niepewna bez tytułowego wątku – owej „Gospody pod Dębem” właśnie.

Miejscowe panie dbały o żołądki obrońców znakomicie.

Bo jako się rzekło już drugiego dnia pod dębem rozłożyły się namioty, a potem ławki i stoły. Bo jakże walczyć z powodzią z pustym brzuchem, więc prócz miejsca gdzie sypano piasek, gdzie koncentrowała się logistyka, skąd szły polecenia, pod dębem, zaczęła funkcjonować „Gospoda pod Dębem” – taki przydomek nadali obrońcy wałów temu miejscu.

A w restauracji jak to w restauracji rządziły miejscowe kobiety. Każdego dnia jakieś Koło Gospodyń Wiejskich przygotowywało ciepłe posiłki. Wójt ustalił harmonogram i panie z poszczególnych kół dbały, by pracujący na wałach mieli ciepły posiłek.

Miejscowi mocno wspomagali żołnierzy i strażaków.. Roksana Jagieła dała 100 jajek, Grażyna Pocztańska nie chciała być gorsza, piekarnia Krzysztofa Niedalekiego codziennie dostarczała pieczywo, piekarnia „Fijoł” też nie chciała być gorsza. Hanna Ratasiewicz – co tu ukrywać, nie młódka – przez 10 dni nie opuściła ”Gospody”. Była niczym Kurt Scholler – legendarny szef kuchni warszawskiego Sheratona – zawsze na miejscu, widziała wszystko, doglądała wszystkiego.

Całymi godzinami wspomagały ją Agnieszka Bałajewicz, Roksana Jagieła, Grażyna Pocztańska i oczywiście Diana z WKŁ „Wilk” Elwira Kędzierska, prywatnie zona Marcina, która niczym sreberko się uwijała.

Tu przy garach, tam przy cięciu sznurków, tu przy parzeniu kawy. Tylko przerwa na papierosa musiała być… „Cholera, a miałam się odzwyczajać, a przez tą powódź, szczere chęci szlag trafił!” powiadała po każdym papierosie.

Gulasz z dzika

Nie sposób wymienić wszystkich pań tu pracujących. Na wzmiankę zasługuje jednak Annia „Mysza” Złoczewska, która gotowała wspaniałe dania z dziczyzny, upolowanej wcześniej przez męża, która to dziczyzna miała pójść na domowe obiady, a poszła na nakarmienie pracujących na walach, z których wielu po raz pierwszy skosztowało rogue z jelenia, czy gulaszu z dzika.

Wielu z żołnierzy i strażaków po raz pierwszy w życiu kosztowało dziczyzny…

Dziczyzną karmił też właściciel słynnego „Wagyu Stek House” ze Sławy, tego, o którym latem pisały wszystkie gazety w Polsce, iż serwuje najdroższe burgery w naszym kraju, które mimo niebotycznych cen znajdują nabywców. Właścicielem jest myśliwy z koła „Ryś’ ze Sława Tomek Suplicki – „Zadzwonił do mnie Bojko z „Słonki”, a potem Złoczewski z „Borówki” czy bym nie pomógł. Jak nie, jak tak! Miałem w zapasach kilka dziczków i jeleni przerobionych na kiełbaski dla siebie, to wyjąłem ze spiżarni i kilka razy zawiozłem w różne miejsca na wałach. Sam nie mogłem z chłopakami stać, to choć niech dobrej dziczyzny spróbują. Dobrze nakarmieni będą mieć siłę te worki dźwigać…”

Wszyscy opowiadali też o królikach Agnieszki Bałajewicz. Pani Agnieszka ma dużą hodowlę tych futrzaków. W Dębince, która była zagrożona powodzią najbardziej – „W zamrażarce było ponad 100 tuszek. Pomyślałem, jak mi ma je zalać, to niech ludzie zjedzą.”

Więc wyjęła mięso i do gara. Myślę, iż wielu z żołnierzy i strażaków po raz pierwszy w życiu kosztowało gulaszu z królika. Śmiano się, iż właśnie ona została jedną z ofiar obrony wałów w Siedlisku, bowiem ze zmęczenia ostro dziabnęła się nożem w kolano i był to drugi przypadek, gdy musiano użyć apteczki.

Żołnierze, strażacy, myśliwi, cywile zajadali się tym, co miejscowe panie przygotowały. Gulasz, zupy, bigos i co tam jeszcze. A wojskowe puszki leżały sobie spokojnie w namiocie. Kto by jadł puszki kiedy tu panie takie frykasy… A gdy wydawało się, iż może zabraknąć kilku porcji to „Mysza” -Ania Złoczewska gwałtownie dogotowała parę razy gar gulaszu z jelenia i dowiozła z domu.

W czasie kiedy „Gospoda pod Dębem” miała przerwę panie siadały na skrzynkach i cięły sizalowy sznurek z kłębka na kawałki do wiązania worków. Jak potem stwierdziły – „Za rok na dożynkach zrobimy konkurs ciecia sznurka, a my będziemy w jury.”

Dopiero ostatniego dnia żołnierze zdecydowali się skorzystać z oferty zielonogórskich McDonaldów – które zaproponowały po zestawie dla wszystkich – chcieli odciążyć choć jeden raz miejscowe kobiety. Przy ognisku pożegnalnym jedna z pań stwierdziła ze śmiechem: „W domu został tylko chleb, bo resztę zapasów wojsko, strażacy i myśliwi zjedli.”

Myśliwych było wszędzie widać przy obronie wałów

Ten wątek myśliwski był bardzo obecny. Marcin Kędzierski, szef kryzysowy cały czas chodził w myśliwskim kapeluszu, Robert Złoczewski miał albo pomarańczową kurtkę albo kamizelkę z napisem „Myśliwi, rolnicy, wspólna sprawa, Dorożała musi odejść”, bo Robert mocna udziela się w związku zawodowym „Wspólna Sprawa”. W takiej też kamizelce chodziła Elwira, żona Marcina, Diana z WKŁ „Wilk” Głogów, która całe 10 dni spędziła na pracy w „Gospodzie pod Dębem”. A potem następne 10 odchorowywała to w domu z gorączko ponad 40 stopni.

W Siedlisku byli koledzy w czterech różnych kół, jako się wcześniej rzekło, w Lubuskiem nie było miejsca gdzie na wałach obok miejscowych, strażaków, wojska, nie byłoby jeszcze jednej dobrze zorganizowanej grupy – myśliwych.

Kiedy fala przeszła i woda przestała rosnąć i wydawało się, iż niebezpieczeństwo minęło przyszedł rozkaz „Odbój”. Wieczorna zbiórka i pożegnanie. Wójt dziękował żołnierzom, żołnierze dziękowali paniom za wspaniałe wyżywienie, zrobiono kilka zdjęć mniej lub bardziej formalnych, były wycierane ukradkiem łzy i tradycyjne „nie zapomnimy”. Nikt nie mówił: „Do zobaczenia znów na wałach,..”

Ostatniego dnia, po 7 dobach ciężkiej pracy, marynarze 8 Flottyli postanowili zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Ułożyli tym razem worki w napis symbolizujący ich formację stanęli na wale. To zdjęcie zajmuje dziś poczesne miejsce w gabinecie inspektora d.s zarządzania kryzysowego, byłego wojskowego nurka i myśliwego- „Kędziora” Kedizerskeigo

Wójt obiecał, iż wał nazwany zostanie Wałem Marynarzy.

A tytułowi ekolodzy? Ekologów na wałach nie widziano. Nigdzie! Tylko minister Dorożała w dokładnie wtedy gdy fala przechodziła przez Krosno Odrzańskie i zalewała podkrośnieńske wsie, których a jakże bronili też myśliwi, postanowił im zrobić „prezent” i ogłosił, iż przygotowuje rozporządzenie zakazujące polowania na kaczki. Słowa, jakie leciały pod jego (i premiera) adresem tamtego dnia na wałach od Opola do Kostrzyna nie nadają się do druku…

Idź do oryginalnego materiału