„W telewizji mówili, iż to tylko kilka dni”. choćby Rosjanie są wściekli na swoją armię. „Miasto po prostu zniknęło”

news.5v.pl 6 godzin temu

Mieszkańcy Sudży, którzy znaleźli się pod okupacją (ich liczba wciąż nie jest znana), stracili kontakt z krewnymi, niektórzy zostali uznani za zaginionych. Wielu zginęło w wyniku ostrzału lub braku opieki medycznej. Niezależni dziennikarze porozmawiali z mieszkańcami Sudży, Aleksiejem i jego córką Eleną, którym udało się ewakuować do Kurska.

Elena, 49 lat. Pracowałam tutaj w sklepie jako sprzedawczyni. Szóstego dnia (6 sierpnia 2024 r.) słyszeliśmy już, iż Gonczarowka została ostrzelana, ale i tak poszłam do pracy, aby dowiedzieć się, jaka jest sytuacja. Szłam i cała się trzęsłam. W sklepie przełożeni powiedzieli mi: „Elena, wszyscy pojechali do obwodu kurskiego . Wszystko jest zamknięte, wracaj do domu”. Wróciłam i zobaczyłam rakiety lecące nad domami — to było bardzo przerażające.

Aleksiej, 77 lat. Pierwszego dnia odmówiliśmy wyjazdu, ponieważ mieliśmy nadzieję, iż będziemy chronieni. W telewizji mówili, iż to tylko kilka dni. Zastanawialiśmy się, czy jechać, czy nie, i zdecydowaliśmy się zostać — powiedziałem o tym przez telefon mojemu synowi, który mieszka w innym mieście. Następnego dnia był ostrzał i pojawili się ukraińscy żołnierze. To było tak: wyszedłem około siódmej rano, żeby nakarmić kury, mamy własne gospodarstwo. Na ganku pojawili się wojskowi. Zapytali, czy widziałem rosyjskich żołnierzy. Odpowiedziałem im: nie. Weszli do domu, potem poszli sprawdzać inne mieszkania. Na początku nie zwracałem na nich uwagi, ale potem zauważyłem, iż mają na ramionach opaski z niebieskimi kółkami — dopiero wtedy zrozumiałam, iż to ukraińscy żołnierze, iż są w mieście.

Elena. Wśród pierwszych szturmowców, którzy weszli do naszego mieszkania, był facet, który powiedział, iż ochroni nas przed „reżimem Putina”. „Wszystko będzie dobrze, nie martw się. Nie walczymy z cywilami, nie gwałcimy kobiet, nie zabijamy dzieci jak wasi rosyjscy żołnierze”. Mówił to i płakał. Sytuacja była straszna.

Aleksiej. Po zajęciu miasta nie mogłem skontaktować się z synem. Nie było żadnej łączności. Od 6 sierpnia nie mieliśmy światła, gazu, wody. Nie mogliśmy choćby próbować wyjechać na własną rękę: oboje z żoną jesteśmy inwalidami. Nie mieliśmy własnego transportu, nie mogliśmy też liczyć na żadną pomoc: w naszym bloku z 42 mieszkaniami były tylko dwie rodziny takie jak my. Z nimi też nie było o czym rozmawiać: oczywiście nikt nie szedł pieszo, drogi były regularnie ostrzeliwane.

Światła, gazu i wody nie było do 12 marca. Jedliśmy to, co mieliśmy. Na przykład moczyliśmy makaron w wodzie, przepuszczaliśmy przez maszynkę do mięsa i popijaliśmy zimną wodą. W pewnym momencie dorobiliśmy się piecyka, na którym mogliśmy podgrzewać jedzenie i dokładać do niego drewno — w efekcie przez te wszystkie miesiące ogrzewaliśmy tylko kuchnię.

Drugiego stycznia postanowiliśmy zejść do piwnicy. Moja żona prawie nie chodzi, a podczas ostrzału po prostu nie mogliśmy jej sprowadzić na dół, do schronu. Od połowy zimy, przez ostatnie dwa i pół miesiąca, żyliśmy w ten sposób: moja żona — zawsze w piwnicy, moja córka i ja — idziemy na górę do mieszkania, gotujemy i wracamy pod ziemię. W ciągu tych miesięcy okna w naszym mieszkaniu zostały kilkakrotnie wybite, balkon został całkowicie zniszczony, ostrzał był ciągły — całe mieszkanie było szeroko otwarte.

„Ręce do góry, wychodzić”

Elena. Zimą mój tata i sąsiad po raz kolejny naprawili wybite okna. W mieszkaniu jest zimno, mama leży chora. Po prostu nie da się przebywać w domu. A tu nagle kolejny nalot: ojciec nie zdążył wybiec na korytarz, w kuchni spadł plafon, wszystkie okna znowu wyleciały.

Aleksiej. Przez cały ten czas szturmowcy przychodzili do nas prawie codziennie. Najpierw włamywali się do osiedlowych garaży, potem zajmowali opuszczone mieszkania. Kradli i plądrowali, okradali garaże. Często jeździli do Sum, zmieniali się, rotowali. I brali prezenty, żeby nie wracać do domu z pustymi rękami. Ładowali wszystko na samochody i odwozili do domu.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Nam też się to zdarzało. Byliśmy akurat w mieszkaniu, wstaliśmy i usłyszeliśmy, iż zaczęli wyważać drzwi. Zapukałem, prosząc, by ich nie wyłamywali. Zorientowali się, iż ktoś jest w domu i powiedzieli: „ręce do góry, wychodzić”. Zapytali, kto jest ze mną, powiedziałem, iż moja córka i żona. Im też kazali wyjść. Moja córka się rozpłakała: „nie wyjdę, moja mama nie czuje się dobrze i będzie jeszcze gorzej”. Weszli, zobaczyli, iż mama rzeczywiście leży i poszli oglądać inne mieszkania. Zawsze mówili do nas czysto po rosyjsku, między sobą też rozmawiali po rosyjsku. Do mieszkań wchodzili po dwóch.

Musieliśmy dużo wychodzić na dwór — były kury i pies do karmienia. Trzeba też było chodzić do sklepu. Ale od kogo mogliśmy kupić jedzenie? Właścicieli nie ma, zamki zepsute, bierz, co chcesz. Nie sądzę, żeby to był rabunek — musieliśmy przetrwać. jeżeli spotykaliśmy znajomych czy sąsiadów na ulicy, to rozmawialiśmy tylko o tym, kiedy to się skończy. A także o jedzeniu i pomocy.

W ciągu tych siedmiu miesięcy ukraińscy żołnierze pomagali nam chyba sześć czy siedem razy — dostarczali kaszę, mąkę, chleb, drobne rzeczy. Jak coś się pojawiło, to się z nami dzielili. Cóż, od naszych własnych towarzyszy nie otrzymaliśmy nic.

Elena. Wzięłam trochę najpotrzebniejszego jedzenia ze sklepu, w którym pracowałam. Potem sumienie nie pozwoliło mi na wchodzenie tam i zabieranie rzeczy, mimo iż drzwi były wyłamane. Sąsiedzi pomagali nam z jedzeniem przez cały ten czas. Byli szybsi i dzielili się tym, co im zostało — olejem i konserwami. Ukraińscy wojskowi otwierali wiejskie magazyny i dawali nam jedzenie, mówiąc: „to nie jest grabież, niczego nie zabieramy, to wszystko dla was, jedzcie”.

„To jest wojna”

Aleksiej. Wiem, iż przez cały ten czas nasi byli leczeni i przetrzymywani w internacie w Sudży. Przyjeżdżał lekarz z Sum i badał chorych. Jedzenie też przywożono z Sum. Nie myśleliśmy o tym, żeby tam się udać. To było daleko, nie było jak dojść: mieszkaliśmy blisko dworca, a internat był w centrum miasta, musielibyśmy iść 2 km. I gdzie mielibyśmy pójść, biorąc pod uwagę, iż mamy osobę przykutą do łóżka? Sam byłem tam tylko raz — żeby dostać przepustkę na poruszanie się po mieście.

RUSSIAN EMERGENCIES MINISTRY HANDOUT / East News

Ewakuacja cywilów z Sudży, 13 marca 2025 r.

Elena. zwykle nie dostawaliśmy tych przepustek . Ale kiedy zatrzymali mojego tatę, poprosili go, żeby je pokazał. Ojciec powiedział, iż nie ma: chodził tylko po drewno na opał, nie przemieszczał się do centrum — brał taczkę i ciągnął kilka worków drewna na opał z powrotem do domu. Wojskowy odpowiedział, iż to nie ma znaczenia i następnym razem trzeba ją zdobyć, bo inaczej „pójdziesz z nami”. Ale więcej takich przypadków nie było.

Ukraińcy rozstawiali działa i czołgi między domami. Widziałem, jak nasze drony węszyły, badały coś, a potem zrzucały bombę — mimo iż działo, w które najwyraźniej celowały, już dawno zniknęło. Byłoby lepiej, gdyby zrzucili na nas trochę chleba — niczego innego nie potrzebowaliśmy.

Oni najwyraźniej potrzebowali do czegoś naszego domu. Jeszcze przed inwazją zdaliśmy sobie sprawę, iż ukraińskie drony latały nad nami, robiąc rekonesans. Oczywiście opuścili nasz dom, nie zbombardowali go — być może wygodnie było umieścić broń w pobliżu, wysłać drony.

8 marca wydarzyła się straszna rzecz. Dostaliśmy „fajerwerki”: przed wyjazdem ukraińscy żołnierze zostawili pociski w domu — wybuchły i całe czwarte wejście spłonęło. Nie wiem, czy zostawili je celowo, czy przez przypadek — bo po prostu gwałtownie uciekli.

Nie chcę grzeszyć. W tym czasie nigdy nie byliśmy maltretowani. Może gdzieś były jakieś niuanse, ale nikt nas nie dotykał, to byli porządni ludzie. Nie bili nas, nie besztali. Włamywali się do mieszkań, garaży, zabierali samochody — tak. Myślę, iż zabrali jakieś wartościowe rzeczy z pustych mieszkań. Ale to jest wojna, na wojnie, myślę, iż to się zawsze zdarza.

„Albo to się skończy, albo wyląduję w szpitalu psychiatrycznym”

Aleksiej. Okazało się, iż obcy nie zrobili nam krzywdy, ale przestaliśmy oczekiwać pomocy od swoich.

Elena. Mam nadzieję, iż to najgorsza rzecz, jaka wydarzyła się w naszym życiu. Ale Pan nie opuścił nas ani na jeden dzień, choćby gdy wokół nas wybuchały drony i płonęły garaże. Pamiętam, jak modliłam się, aby zesłał nam deszcz, by szopy, w których przechowywaliśmy drewno na opał, nie spłonęły podczas ostrzału — i padało. Skończył nam się olej słonecznikowy i w tym momencie sąsiad zapukał do drzwi ze słowami: „Elena, weź trochę, zostało nam”.

Russian Defence Ministry / East News

Zniszczenia w Sudży, 13 marca 2025 r.

Nigdy nie byłam tchórzem. Ale przez te miesiące czułam, iż tak dalej być nie może — albo to się skończy, albo wyląduję w szpitalu psychiatrycznym. Mama i tata mówili mi, żebym się trzymała: jeżeli ci się pogorszy, to co zrobimy? A ja już nie miałam siły. Nie poddałam się, ale trochę się załamałam. Pojawiło się uczucie bezsilności, które nigdy nie minęło. Ze strachem myśleliśmy o naszym wyzwoleniu — wiemy, jak to robią rosyjskie wojska. Nie chcę nic mówić, każdy ma swoje zadanie, ale dzięki Bogu nie mieliśmy strasznej czystki.

Aleksiej. Widziałem na ulicy tych brudnych, czarnych jak diabły ludzi , którzy wychodzili z rury, jak na filmie. A potem jakoś nagle zapukali do drzwi i powiedzieli, iż to nasi żołnierze: inne mundury, czerwone wstążki na ramionach. Jakby wszystko zaczęło się bardzo nagle i równie nagle skończyło.

Elena. Na początku nie było ich wielu . Nasz sąsiad powiedział nawet: „jakby nie byli nasi — choćby nie przychodzą się przywitać, nic”. Ale potem było mu strasznie wstyd, kiedy dowiedział się, jakim kosztem ci faceci zdołali się do nas przedrzeć. Żołnierze podeszli do nas, zapytali, jak długo na nich czekaliśmy, przeprosili, iż tak długo zajęło im dotarcie do miasta. Sąsiad to usłyszał i zawołał: „dobrze, iż na was czekaliśmy”.

Aleksiej. Następnie powiedziano nam: „jeszcze trzy dni i was wypuścimy”. 12 marca sąsiad dał nam jedzenie i konserwy, mówiąc, iż to już nie od Ukraińców, a od naszych. Tego samego dnia na sąsiedniej ulicy zaczęli ewakuację, a potem zabrali i nas — wojskowy szedł ulicą i krzyczał: „spokój, ewakuacja”.

Elena. Nie widzieliśmy żadnych aktywnych walk, żadnego wyzwolenia. Po prostu w pewnym momencie nasi ludzie zaczęli chodzić po ulicach. Na początku byliśmy szczęśliwi, iż to wszystko, życie toczy się dalej. Ale nie pozwolono nam zostać: powiedzieli, iż musimy odejść, a po zakończeniu działań porządkowych możemy wrócić. Nie chcę wracać: miasto po prostu zniknęło. I dopóki nie zostanie odbudowane, nie wiadomo, ile czasu minie.

Aleksiej. Chcę wrócić do mojego domu. Mieszkam w tym mieszkaniu od 30 lat, w Sudży — od 50. Dokąd iść? Jak zacząć od nowa, gdzie, dlaczego? To mój dom, jest i będzie.

Idź do oryginalnego materiału