pomyśl o najgłębszej samotności. iż jest jak popiersie
z czarnego marmurzydła. przedstawia
indiańskiego wodza w rozłożystym pióropuszu.
patrzysz na zmarszczki, jakimi jest poszatkowana
kamienna twarz – a ich linie odciskają ci się
na gałkach ocznych, zostają wżarte w obraz, który
widzisz, a pióra – z rzeźnicką zapamiętałością
kroją powstałe w ten sposób porysowane plansze.
na drobnych strzępach żłobią się specyficzne
izotermy i izobary, powstają też swoiste odłamy
dekartografii, rozplanimetrii, destereometrii.
pomyśl o pustce będącej niczym samochód beskid,
co nie wyszedł poza fazę prototypu (manewrowność
makiety – wręcz ujemna!), albo arrinera hussarya,
która nie trafiła do masowej produkcji.
i o mikrofilmie przechowywanym w bólu lewej
górnej piątki. nie w bolącym zębie, ale w samym,
wyjątkowo nieprzyjemnym uczuciu.
znajdź się w myślach na raucie, nadętym spotkańsku
notabli. bądź tym dzikim, spoconym
czortem-niedźwięcznikiem, który drze się
jak oszalały, tacza wewnątrz jednego ze
stojących sztywno, wyfrakowanych oficjeli,
i którego wrzask nie wydostaje się poza ramy
ciała gospodarza/ nosiciela.
a potem znajdź najcięższy kamień, jaki
zdołasz podnieść. i ciśnij w kryształowy żyrandol
wiszący nad głowami dostojników,
nad twarzą na postumencie.
od huku, jaki rozlegnie się, gdy strącony runie
na parkiet, zadrży w posadach niejedno muzeum
już/ ciągle bezużytecznych rzeczy, klatki mikrofilmu
wyblakną i staną się niemożliwe do odczytania.