Warszawskie szpitalne oddziały ratunkowe pękają w szwach z powodu przepełnienia pacjentami. Dziennie przez jeden SOR przewija się choćby 167 chorych, podczas gdy personel jest w stanie obsłużyć maksymalnie połowę tej liczby. Lekarze alarmują o dramatycznej sytuacji i braku miejsc dla pacjentów wymagających długoterminowej opieki.
Dr hab. n. med. Paweł Łęgosz z warszawskiego Szpitala Dzieciątka Jezus nie ukrywa, iż warszawskie SOR-y zdecydowanie różnią się od tych w innych miastach. Liczba ludności stolicy stale wzrasta, a dokładne obliczenie jej wielkości jest bardzo trudne ze względu na turystów i migrantów bez stałego pobytu.
«Trudno powiedzieć, czy przez cały czas mamy 1,8 mln mieszkańców, czy może jest ich 2,5, a może choćby 3 miliony» - wyjaśnia lekarz. Na listach chorych przyjmowanych do szpitala widać sporo nazwisk obcobrzmiących, a nie wszystkie te osoby są ubezpieczone.
Zamknięcie SOR-ów pogorszyło sytuację
Warszawskie SOR-y są mocno przepełnione i dawno przekroczyły próg swojej wydolności. Sytuację pogorszyło zamknięcie SOR-u przy ulicy Barskiej oraz szpitala na Solcu, w dzielnicy zamieszkałej przez wielu seniorów.
Teoretycznie przeniesiono ten szpital na Ursynów, ale to nie jest rozwiązanie jeden do jednego. Ludność ze środka miasta nie pojedzie tramwajem na Ursynów, tylko trafia na Stępińską czy na Bielany. Mieszkańcy Ursynowa też przyjeżdżają do centrum, co podwoiło liczbę przyjmowanych pacjentów.
Renoma szpitala przyciąga chorych
Szpital Dzieciątka Jezus jest renomowaną placówką, więc pacjenci właśnie tutaj chcą być leczeni. jeżeli zespół ratownictwa medycznego chce ich przetransportować gdzie indziej, biorą taksówkę i przyjeżdżają na Lindleya.
«Dobowa liczba rejestracji, która przekracza 150 osób, przerasta możliwości operacyjne naszego SOR-u» - przyznaje dr Łęgosz. Na dyżurach ma trzech lekarzy, którzy muszą obsłużyć 20 pacjentów leżących i kolejnych 150 przychodzących w ciągu doby.
Transplantologia cierpi przez przepełnienie
Szpital specjalizuje się w transplantologii - przeszczepia trzustkę, nerkę i wątrobę. Miejsca przeznaczone dla pacjentów ze świeżymi przeszczepami są często zajmowane przez chorych z «ciężką interną», którą można leczyć w innych szpitalach.
Dochodzi do absurdu: pacjent po przeszczepie wątroby z objawami odrzutu musi stać w kolejce, bo w tym momencie trzeba przyjąć kogoś z zapaleniem płuc. Inne szpitale nie przyjmą takiego pacjenta z powikłaniem, tylko odeślą go z powrotem.
Brak chętnych do współpracy
Dr Łęgosz może skierować pacjentów z zapaleniem płuc gdzie indziej, ale nie ma chętnych do ich przyjmowania. Wystąpił choćby z propozycją, iż zdiagnozuje pacjenta w SOR-ze i przewiezie własnym transportem do innej jednostki.
Niestety żaden ze szpitali na Mazowszu nie podjął tej współpracy. To tym bardziej przykre, iż obłożenia na oddziałach internistycznych w szpitalach powiatowych sięgają maksymalnie 60 procent, więc baza łóżkowa jest niewykorzystana.
Paradoks pustych łóżek
Z danych Polskiego Towarzystwa Internistycznego wynika, iż zlikwidowano około 500 łóżek internistycznych na Mazowszu, ponieważ były niewykorzystane. Tymczasem w warszawskich szpitalach pobyty pacjentów na SOR-ach sięgają niejednokrotnie tygodnia.
Procedury internistyczne są fatalnie wycenione, więc likwidacja deficytowych łóżek może być dyrektorom na rękę. Sale pięcioosobowe przerabiają na jedynki z osobnymi węzłami sanitarnymi, tracąc przy okazji łóżka.
NFZ obiecuje poprawę od trzech lat
Dr Łęgosz od trzech lat chodzi do NFZ-u i uzyskuje informacje, iż «niedługo będzie lepiej». Tymczasem wciąż brakuje miejsc dla pacjentów opieki długoterminowej. Społeczeństwo jest stare i wyjątkowo schorowane, a pandemia COVID-19 «odłączyła» pacjentów od diagnostyki.
Ludzi wymagających opieki długoterminowej po prostu nie ma gdzie umieścić. Łóżka zajmowane przez takich pacjentów są blokowane miesiącami, podczas gdy mogłyby być «w obrocie». w tej chwili w szpitalu leży 12 osób kolejne miesiące, bo nie można znaleźć dla nich placówki opiekuńczej.
POZ odsyła pacjentów na SOR
Podstawą problemu są placówki POZ, które często ograniczają działalność do wystawienia skierowania ze słowami: «proszę iść na SOR, bo tam otrzyma pan szybką diagnostykę». Niewydolne są też nocne pomoce lekarskie, które również odsyłają pacjentów do SOR-ów.
«SOR-y nie są od tego, a waszym obowiązkiem jest wziąć na siebie ciężar leczenia» - apeluje dr Łęgosz do kolegów z POZ-u.
Karetki czekają po pięć godzin
Pod SOR-em podjeżdżają karetki i zamiast zostawić pacjenta i jechać do kolejnego zdarzenia, czekają niejednokrotnie pięć godzin. Za każdy postój karetki powyżej 15 minut szpital płaci słone kary.
Pacjenci, zamiast leżeć w łóżkach, siedzą na krzesłach z podłączonymi kroplówkami. Późnym wieczorem dr Łęgosz dostaje telefony z interwencjami, żeby pacjentów jak najszybciej z karetek poprzenosić, ale nie ma gdzie.
Dramatyczny wzrost liczby pacjentów
Statystyki pokazują dramatyczny wzrost obciążenia. W maju 2023 roku przez SOR przewinęło się 2520 pacjentów, rok później - 2721, a w bieżącym roku już 3056. Dziennie oznacza to odpowiednio: 84, 90 i 102 pacjentów.
Zdarzają się dni szczególnie trudne - 2 maja przez SOR przeszło 164 pacjentów, 22 maja - 167, a 27 maja - 165. Przy takim natłoku personel nie jest w stanie poświęcić pacjentowi więcej niż pół godziny, a powinien około dwóch.
Personel na granicy wytrzymałości
«Ci ludzie są już skrajnie przemęczeni i wypaleni, nic więcej nie da się już z nich wycisnąć» - przyznaje dr Łęgosz. Raz w miesiącu ogłasza konkursy na lekarzy, ale brak chętnych do pracy w takim młynie.
Lekarz obawia się, iż straci personel, który w końcu powie «dość». W rozkładzie tygodniowym najgorsze są poniedziałki, wtorki-czwartki są spokojniejsze, a piątek przynosi kolejny pik. Weekend to głównie nieszczęścia ortopedyczne.
(PAP/Warszawa) Uwaga: Ten artykuł został zredagowany przy pomocy Sztucznej Inteligencji.