Aby w pełni wykorzystać potencjał rozwojowy Polski, potrzebujemy adekwatnego terytorialnie wzrostu, który harmonijnie wypełni powierzchnię kraju – rozlewając się po regionach, subregionach, miastach i gminach. Spuścizną po skomplikowanej historii (zabory, znaczące przesuwanie granic, polityka przestrzenna PRL), a jednocześnie istotnym wyróżnikiem naszego państwa, jest policentryczny układ urbanistyczny. Mamy relatywnie dużo silnych ośrodków (Kraków, Wrocław, konurbacja górnośląska, Trójmiasto, Łódź czy Poznań), a nie jedynie wiodące miasto stołeczne Warszawę. Polska dysponuje też dość gęstą siatką miast średnich i mniejszych, takich jak Kielce, Zielona Góra, Radom, Słupsk czy Biała Podlaska, które są ważnymi ośrodkami rozwoju lokalno‑regionalnego. Nie jest to sytuacja powszechna – podobny układ przestrzenny występuje w Niemczech czy Słowenii, ale już Francja, Hiszpania, Wielka Brytania, Czechy czy Węgry charakteryzują się dominacją jednego (lub ewentualnie dwóch) centrów, które zdecydowanie przeważają w skali kraju. To tam zogniskowana jest lwia część rozwoju gospodarczo‑instytucjonalnego państwa.
Spuścizną po skomplikowanej historii, a jednocześnie istotnym wyróżnikiem naszego państwa, jest policentryczny układ urbanistyczny. Polska ma relatywnie dużo silnych ośrodków miejskich poza stolicą, a równocześnie dość gęstą siatkę miast średnich i mniejszych, które są ważnymi ośrodkami rozwoju lokalno‑regionalnego.
Silna koncentracja przestrzenna ma oczywiście wiele zalet – pozwala osiągać efekty skali i potęgować rozwój. Gdy jednak przekracza pewien pułap, zaczynają pojawiać się dodatkowe koszty, które narastają wykładniczo wraz z dalszym zagęszczaniem (nierzadko przekraczając wypracowane korzyści). Procesy te uwidaczniają się szczególnie w aglomeracjach powyżej 1‑1,5 mln mieszkańców. Wynika to z silnej konkurencji o przestrzeń, której koszt znacznie wzrasta – często nieproporcjonalnie do uzyskiwanych profitów. To natomiast wypiera działalność o niższej wartości dodanej przez tą, która charakteryzuje się wyższą marżowością (np. piekarnie czy salony fryzjerskie – ze względu na zbyt wysokie czynsze lokalowe – zastępowane są przez placówki bankowe). Według tej samej zasady mniej zarabiający mieszkańcy „wypychani” są na obrzeża aglomeracji, co wzmacnia suburbanizację i rozlewanie się miast. Natomiast centra zdominowane są przez ludzi zamożnych, którzy położone tam nieruchomości traktują jako dobrą lokatę kapitału (store of value). Nierzadko posiadane lokale nie są przez nich ani zamieszkiwane, ani wynajmowane. Mieszkanie w sercu metropolii uznaje się za aktywo nietracące na wartości i stosunkowo łatwo zbywalne (niemal jak inwestycja w złoto). W ten sposób, z ekonomicznego punktu widzenia, osiągana jest równowaga – popyt i podaż się „przecinają”. Natomiast z perspektywy użyteczności dla całej społeczności następuje degradacja wartości. Wytworzona z pieniędzy publicznych infrastruktura – zamiast służyć jak największej liczbie osób – jest niewystarczająco wykorzystywana w miejscu jej największej koncentracji. Jednocześnie na obrzeżach miast, gdzie „wypychani” są mieszkańcy, mamy do czynienia z jej poważnymi niedoborami. Duże ośrodki miejskie są tutaj jedynie przykładem – te same analogie rozwojowe możemy dostrzec w wymiarze powiatowym i regionalnym.
Bardziej równomierny przestrzennie rozwój umożliwia – co do zasady – powszechnie lepszy dostęp zarówno do infrastruktury, jak i usług publicznych, w tym edukacji. Przeważnie tworzy też środowisko bardziej wyrównanych szans (z perspektywy całej społeczności). Rozproszenie daje również wyższą odporność na wszelakie kryzysy – od naturalnych (np. susze czy powodzie), po geopolityczne (w tym konflikty zbrojne).
Bardziej równomierny przestrzennie rozwój umożliwia – co do zasady – powszechnie lepszy dostęp zarówno do infrastruktury, jak i usług publicznych, w tym edukacji. Rozproszenie daje również wyższą odporność na wszelakie kryzysy – od naturalnych (np. susze czy powodzie), po geopolityczne (w tym konflikty zbrojne).
Czy to znaczy, iż należy za wszelką cenę unikać koncentracji? Zdecydowanie nie – często zbyt duże rozproszenie jest z wielu względów nieefektywne (zasobochłonność, brak specjalizacji, a tym samym wydajności i konkurencyjności, niska zdolność adaptacji do zmieniających się uwarunkowań). Należy mieć jednak świadomość, iż przekroczenie pewnego punktu skupienia rodzi dodatkowe koszty („walka” o przestrzeń, niewłaściwa alokacja zasobów). Dlatego wszędzie trzeba zachować balans i zdrowy rozsądek. To kalkulacja całościowego efektu netto powinna wyznaczać i wspierać dalszą koncentrację lub dekoncentrację.
Niewątpliwie struktura przestrzenno‑rozwojowa jest bardzo trwała i trudno ją zmienić (perspektywa dekad i pokoleń). Polska, ze swoim dość wyjątkowym, policentrycznym układem urbanistycznym danym przez historię, nie powinna wyznaczać sobie celów rozwojowych ignorujących ten stan. Jak każde uwarunkowanie – również i to ma swoje mocne i słabe strony. Pytanie tylko, czy stanie się ono dla nas „kulą u nogi”, czy też będziemy potrafili zbudować na nim długoterminowy i harmonijny rozwój? Dylemat ten szczególnie istotny jest właśnie dziś – w obliczu postępującej depopulacji w wyniku niezwykle niskiej i przez cały czas słabnącej demografii (współczynnik dzietności poniżej 1,2; historycznie najmniej urodzeń od czasów II wojny światowej, wątpliwy potencjał dalszej imigracji). Szeroko rozumiana infrastruktura (mieszkaniowa, transportowa i wszelka inna), jak i cały system świadczenia usług publicznych będą poddawane coraz silniejszej presji rosnących kosztów, przy spadającej liczbie „abonentów” płacących za ich utrzymanie. Stawka jest wysoka – niewłaściwe decyzje co do kierunku rozwoju układu urbanistycznego państwa mogą stać się nieodwracalnym obciążeniem i trwale zepchnąć nas z dotychczasowej ścieżki wzrostu. W obliczu złożonych wyzwań nie stać na wykorzystywanie tylko części swojego potencjału.
Niewłaściwe decyzje co do kierunku rozwoju układu urbanistycznego państwa mogą stać się nieodwracalnym obciążeniem i trwale zepchnąć nas z dotychczasowej ścieżki wzrostu. W obliczu złożonych wyzwań nie stać na wykorzystywanie tylko części swojego potencjału.