Wójcik: Koniec karnawału w relacjach polsko-ukraińskich

krytykapolityczna.pl 10 miesięcy temu

Zeszłoroczne ochłodzenie relacji polsko-ukraińskich można było jeszcze próbować zrzucić na kwestie polityczne – słaniający się na nogach rząd PiS wierzgał i walił na ślepo zarówno w kraju, jak i Europie, a Kijów ewidentnie obstawił zmianę władzy i przyjął pozycję wyczekiwania, co od czasu do czasu przerywał zupełnie bezczelnymi zagrywkami, takimi jak wyjście Zełenskiego podczas przemówienia Dudy w ONZ.

Zmiana władzy nad Wisłą rzeczywiście nastąpiła, więc wydawałoby się, iż Polska z Ukrainą znów rzucą się sobie w ramiona – a tu psikus. Tusk nie rozpędził drogowej blokady przejścia granicznego, co zaniepokoiło Komisję Europejską – komisarz transportu Adina Vălean skierowała choćby pismo w tej sprawie do ministra infrastruktury Dariusza Klimczaka. Pech chciał, iż on jest akurat z PSL, znanego z popierania protestów różnych grup zawodowych w kontekście handlu z Ukrainą.

Politycy inni, interesy te same

Sytuacja stała się na tyle poważna, iż ukraińska „Europejska Prawda” opublikowała alarmistyczny w tonie tekst podpisany przez całą redakcję, w którym określa działania Polski jako gorsze od „wrogich Węgier”. Autorzy i autorki krytykują między innymi nowego ministra rolnictwa Czesława Siekierskiego za deklarację, iż wprowadzone przez PiS embargo na kilka rodzajów płodów rolnych będzie obowiązywać bezterminowo. Już przed wyborami pisałem, iż postulaty Trzeciej Drogi w kwestii relacji gospodarczych z Ukrainą idą znacznie dalej niż polityka PiS, więc nie jestem zdziwiony.

Autorzy tekstu w „Europejskiej Prawdzie” największy żal do Warszawy mają jednak za blokadę przejścia granicznego. Przebija z niego niesformułowane wprost przeświadczenie, iż polski rząd w rzeczywistości wysługuje się skrajną prawicą, od której oficjalnie się odcina.

„Dla przykładu, w tej chwili nie tylko «konfederaci», ale także polscy rolnicy blokują ukraińską granicę, wysuwając żądania, które nie mają nic wspólnego z Ukrainą. I wygląda na to, iż Tusk przygotowuje się do spełnienia tych postulatów” – czytamy.

Okazuje się więc, iż różnice i napięcia między Polską i Ukrainą nie wynikają z polityki, ale przede wszystkim z realnych interesów grup społecznych i zawodowych. Politycy na nie jedynie odpowiadają, często w niezbyt mądry sposób, by dzięki temu ugrać kilka punktów poparcia. Gdyby PiS i PO zniknęły, sytuacja kilka by się zmieniła, gdyż następcy musieliby się odnaleźć w tych samych realiach.

Co gorsza, będziemy zmierzać w stronę jeszcze głębszych napięć, bo im bliżej wejścia Ukrainy do UE, tym więcej potencjalnych źródeł konfliktów. Choć ta akcesja jest absolutnie kluczowa z punktu widzenia Polski jako całości, to paradoksalnie właśnie z tym krajem będziemy mieli najwięcej różnic interesów, gdy już się w tej Zjednoczonej Europie znajdzie. Będą one wybrzmiewać także w okresie przedakcesyjnym. To znaczy dużo bardziej niż dotąd.

Rywalizacja międzyregionalna

Gdy Ukraina dołączy do UE, będzie zdecydowanie najbiedniejszym państwem członkowskim. Bułgaria przy niej to Luksemburg. Ukraińskie PKB na głowę według parytetu siły nabywczej sięgnęło w zeszłym roku przeszło 14 tys. dolarów. Oznacza to, iż Polska jest ponad trzy razy zamożniejsza. Oczywiście można mieć nadzieję, iż w momencie akcesji Ukraina zacznie już stawać na nogi i jej gospodarka będzie produkować więcej i przynosić wyższe dochody. Trzeba jednak pamiętać, iż obecne PKB jest i tak sztucznie napompowane gigantycznym wsparciem finansowym Zachodu. Sama UE od początku wojny wsparła Ukrainę i Ukraińców łączną kwotą 85 mld euro, z czego 31 mld euro to bezpośrednie wsparcie finansowe, a kolejne 10 mld pożyczki, dotacje i gwarancje udzielone przez państwa członkowskie.

Inaczej mówiąc, ukraińskie regiony staną się absolutnie najbiedniejszymi regionami w UE. A to ma najważniejsze znaczenie w kontekście funduszy spójności. w tej chwili szereg polskich regionów ma PKB na głowę poniżej 70 proc. średniej unijnej, a wszystkie poza stołecznym są znacznie poniżej średniej. W 2021 roku w podkarpackim, lubelskim, świętokrzyskim, podlaskim i warmińsko-mazurskim było to ledwie ponad 50 proc. Dzięki temu do tych regionów szerokim strumieniem płyną środki unijne. Gdy do UE wejdzie Ukraina, średnie PKB na głowę w UE znacznie spadnie, za to wzrośnie relatywny poziom rozwoju polskich województw. W ten sposób część z nich straci fundusze europejskie, które popłyną do regionów nad Dnieprem.

W grudniu zeszłego roku niemiecki instytut ekonomiczny IW z Kolonii opublikował raport, w którym opisuje koszty finansowe akcesji Ukrainy do UE. „Można przypuszczać, iż Ukraina, jako kraj z dużą liczbą mieszkańców, niezamożny i zdominowany przez rolnictwo, będzie uprawniona do znacznych środków finansowych z budżetu UE” – piszą autorzy raportu. Jak duże to pieniądze? Ogólnie rzecz biorąc, gdyby Ukraina korzystała z obecnej perspektywy finansowej (2021–2027) to otrzymałaby choćby 190 mld euro, w tym 90 mld na politykę spójności. Dla porównania Polska otrzyma w tej perspektywie 76 mld euro z funduszy spójności. Ukraina byłaby większym beneficjentem, chociaż ma znacznie mniejszą liczbę mieszkańców – w tej chwili szacuje się ją na ok. 30 mln.

Tak więc wejście Ukrainy do UE automatycznie ograniczy środki z funduszy spójności dla Polski, i to znacznie. Tu nie ma żadnego spisku, to jest czysta matematyka. O ile dokładnie, to oczywiście trudno powiedzieć, bo nie wiadomo też, w jakim stanie Ukraina wejdzie do UE i kiedy. Nie wiemy też, czy Unia Europejska nie zwiększy w tym czasie swojego budżetu – mowa jest o wprowadzeniu unijnych podatków, które stanowiłyby dochody własne Wspólnoty, ale to wciąż tylko koncepcje. Tak czy inaczej, Polska będzie musiała pogodzić się z „oddaniem” znacznej części funduszy spójności Ukrainie.

Wrogie ziarno z zagranicy

Odrębną kwestią jest polityka rolna. W tym przypadku Polska nie jest już największym beneficjentem, ale jednym z większych. Oczywiście rolnictwo nie jest dziś dla polskiej gospodarki pierwszorzędnym sektorem, bo jesteśmy krajem silnie uprzemysłowionym. Rolnictwo odgrywa tak dużą rolę w świadomości społecznej wyłącznie z powodu przywiązania do tradycji oraz stanowczo zbyt dużego wpływu rolników na polityków i debatę publiczną. W 2022 roku udział rolnictwa w polskim PKB wyniósł 2,4 proc. Dla porównania przemysł wyniósł aż 28 proc., a budownictwo 6 proc. choćby sektor informatyczno-komunikacyjny przyniósł Polsce prawie dwa razy więcej PKB niż rolnictwo. Nie zmienia to faktu, iż jesteśmy wyraźnie bardziej „rolniczy” niż średnia UE – w Europie udział rolnictwa w PKB wyniósł 1,9 proc.

Tymczasem dla Ukrainy rolnictwo to najważniejszy sektor gospodarki – przed wojną odpowiadało aż za 11 proc. PKB. Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego Stronger Together: Present and Future Challenges on Ukraine’s Road to EU Integration w 2021 roku odpowiadało też za 41 proc. ukraińskiego eksportu. Według raportu IW w tej perspektywie finansowej dotacje rolne dla Ukrainy mogłyby sięgnąć aż 90 mld euro. Dla porównania Polska w latach 2023–2027 otrzyma „tylko” 25 mld euro ze wspólnej polityki rolnej.

Także tutaj będziemy musieli się posunąć. Nie mówiąc już o tym, iż towary rolne z Ukrainy będą stanowić ogromną konkurencję dla polskich producentów. Będą drastycznie tańsze, gdyż ceny nad Dnieprem są bardzo niskie, za to możliwości produkcji rolnej bardzo duże. Z punktu widzenia całej gospodarki nie będzie to stanowić zagrożenia, ale dla grup zawodowych utrzymujących się z rolnictwa oznaczałoby olbrzymie kłopoty, to zaś będzie skutkować regularnymi napięciami społecznymi. Przedsmak mieliśmy pod koniec ubiegłego roku i gdy Polskę zalały płody rolne z Ukrainy, które teoretycznie miały iść na eksport, ale okazały się tak atrakcyjne cenowo, iż producenci żywności nie mogli się powstrzymać przed zakupem przynajmniej części z nich.

Kierowcy tańsi kontra drożsi

Polska będzie jednak konkurować z Ukrainą także w innych branżach. Chociażby właśnie w transporcie i logistyce, które dla naszej gospodarki są już dużo ważniejsze. Sektor „transport i logistyka” odpowiada za 6 proc. polskiego PKB. Według raportu PIE polski sektor TSL odpowiadał za jedną piątą pracy transportowej wykonanej w UE i był zdecydowanym liderem.

W Ukrainie sektor TSL jest niemal równie istotny jak w Polsce – w 2021 roku odpowiadał za 5,5 proc. PKB. W tym przypadku polskich transportowców chronić będzie unijny pakiet mobilności, który pierwotnie powstał w celu ochrony francuskich transportowców przed polskimi. Wymaga on stosowania krajowych przepisów przez przewoźników zagranicznych, czyli między innymi krajowej płacy minimalnej. Ale choćby wtedy ceny ukraińskich przewoźników będą znacznie niższe. Przecież polscy kierowcy nie jeżdżą na płacy minimalnej.

Z biegiem czasu Ukraina zacznie też konkurować z Polską i innymi krajami regionu o inwestycje zagraniczne. To melodia przyszłości, gdyż najpierw będzie musiała odbudować nie tylko przerzedzoną przez wojnę i emigrację klasę pracującą, ale też przede wszystkim zniszczoną infrastrukturę. Ukraina choćby przed wojną nie była krajem uprzemysłowionym – w 2021 roku przemysł dawał jej ledwie 10 proc. PKB, czyli trzy razy mniej niż Polsce. Początkowo więc nad Dnieprem będą lokować się inwestycje zagraniczne niższej jakości, na których nam szczególnie nie zależy. Gdy Ukraina będzie stawać na nogi, zacznie też rywalizować z całą Europą Środkowo-Wschodnią o fabryki z wyższej półki, a tamtejsze ekstremalnie niskie ceny będą ważnym elementem jej konkurencyjności.

Napięcia w relacjach z Kijowem będą więc pojawiać się nieustannie, co nie musi kończyć się ciągłymi awanturami. To od polityków zależy, czy będą obsługiwać interesy polskich grup społecznych w sposób krzykliwy i awanturniczy, jak poprzednia władza, czy kulturalny, pełny szacunku dla drugiej strony i merytoryczny. Na szczęście akurat obyci na salonach liberałowie wydają się znacznie lepiej przygotowani do kształtowania trudnych relacji z Ukrainą niż rozemocjonowana prawica.

Idź do oryginalnego materiału