Wrześniowy sąd nad Polską… dzisiejszą

pch24.pl 3 miesięcy temu

Wszyscy wiemy co wydarzyło się pierwszego września Roku Pańskiego 1939. Oto drugie w historii niepodległe państwo polskie zostało poddane ostatecznej, największej próbie, której nie zdołało przetrwać. Od wielu dekad, pokolenia Polaków pochylają się z zadumą nad tymi wydarzeniami, próbując wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość. Patrząc jednak na stan obronności w dzisiejszej Polsce, można odnieść wrażenie, iż cały ten wysiłek był daremny.

Na przegraną przez Polskę kampanię wrześniową można oczywiście patrzeć z różnych stron, i tak też się działo. Po pierwsze, od zawsze, aż do dzisiaj, słusznie tego dnia przypominamy sobie niebotyczny bilans krzywd. Ponieważ jednak rachunki krzywd nieuchronnie kończą się w martwym punkcie, w konstatacji, iż Polska chyba nigdy nie zdoła wyegzekwować ich zadośćuczynienia – częściej woleliśmy zwracać się ku ocenie II Rzeczypospolitej, słusznie postrzegając w tej wojnie swoisty bilans osiągnięć tegoż państwa. I choć można wskazywać wiele pozytywów, wiele przykładów bohaterstwa, to jednak przegrana skłaniała nas przede wszystkim do doszukiwania się przyczyn porażki.

Rachunek błędów II RP

Od lat więc historycy analizują i punktują błędy, pomyłki samej kampanii, ale również wszystkiego co kampanię poprzedzało. Wskazują na tragikomiczne zachowanie wielu polskich dowódców z głównym dowódcą na czele, na wzbudzający politowanie fakt, iż wojsko cierpiało na niedobory nie tylko w nowoczesnym sprzęcie, ale choćby w amunicji. Patrzeliśmy na ambicje przemysłowe II RP, i stukaliśmy się w głowę – ileż to myślenia życzeniowego! Ileż złudzeń! Jaki absurd, planowania rozwoju przemysłu oraz produkcji sprzętu wojskowego z myślą o wojnie w roku 1942, gdy po 1936 r. niemal każdy dzień przynosił sygnał, iż wojna nadejdzie znacznie szybciej.

Obrywało się na przykład generałowi Rayskiemu, odpowiedzialnemu za polskie lotnictwo – dlaczego uporczywie trwał przy rodzimej produkcji, gdzie z trudem można było nadążać technicznie na poziomie projektów, a na poziomie wdrożonego sprzętu… wcale? Dlaczego nie kupował nowszych, lepszych myśliwców za granicami państwa, dlaczego pozwalał, aby polskie zakłady budowały myśliwce wyłącznie na eksport, gdy w naszych szeregach był taki głód nowych maszyn?

Najważniejsze jednak i w konsekwencji najintensywniej omawiane były wojska lądowe. Krytykowano krótkowzroczność, która nakazywała polskim decydentom uporczywie trzymać się kawalerii. Miażdżącej krytyce poddawano plany obrony całej linii granic, ale też zauważano, iż wojsko polskie, po latach rzekomych zaniedbań, i tak było skazane na porażkę, a winę za to ponosili czy to marszałek Śmigły- Rydz, czy Józef Piłsudski, oraz cały aparat państwowy który zbudowali lub wykoślawili po niesławnym zamachu majowym z 1926 roku.

Cała ta krytyka, która spadła na II RP jest w gruncie rzeczy słuszna, a są to tylko wybrane przykłady, które można by mnożyć bez końca. Nie sposób wręcz wskazać jakiejś gałęzi wojska, jakiejś części aparatu państwowego, która najlepiej jak się dało spełniła swoje obowiązki przygotowania nas do wojny, która przecież nadejść musiała. Wszystko prawda, słuszna, trafna krytyka! A ja patrzę na nasze państwo dzisiaj, i zadaję gorzkie pytanie: skoro historycy i badacze omówili, przedyskutowali, przetrawili już wszystkie błędy okresu 1920-1939, to dzisiaj prawdopodobnie jesteśmy lepiej jako państwo przygotowani na wojnę niż wówczas. To chyba oczywiste, człowiek przecież uczy się na błędach. Prawda…?

Gdzie II RP zaczynała…

Zanim wrócimy do dnia dzisiejszego, zastanówmy się jednak nad okolicznościami, w których II RP budowała swoją siłę militarną, w kontraście do naszej sytuacji po roku 1989. Pozwoli to nam łatwiej dostrzec jakie wnioski faktycznie zdołaliśmy wyciągnąć z tamtej wrześniowej klęski – nie na papierze, nie w książce, ale w praktyce.

Druga Rzeczpospolita zaczęła swój żywot w okolicznościach katastrofalnych. Oto zlepek trzech części byłych zaborców, z których jeden – Niemcy – choćby w sytuacji upadku wciąż jeszcze dysponował siłami aby próbować sterować wydarzeniami w Warszawie, a przede wszystkim blokować powrót do Polski części jej zachodnich rubieży, najbardziej rozwiniętych przemysłowo, najcenniejszych gospodarczo. Wszystko było do zbudowania od nowa, w sytuacji dewastacji kraju, skrajnej biedy i niedoborów. Aparat państwowy zaś budowano na ludziach którzy kształcili się i zbierali doświadczenie pod trzema różnymi systemami. Mimo to, udało się zbudować administrację państwową i Polska błyskawicznie przestała być państwem teoretycznym, ale faktycznie funkcjonującym, choćby i z wieloma trudnościami. Bytem, który owszem, nieraz przejawiał nadmiar ambicji, co nieraz prowadziło na manowce, przyczyniało się do nieraz poważnych błędów – jednak ambicje te, mówiąc obrazowo, sprawiły iż mierząc ku nieosiągalnym gwiazdom, udało się wznieść znacznie wyżej niż gdyby stawiano mniej ambitne cele. Budowniczym Gdyni i Centralnego Okręgu Przemysłowego można zarzucić wiele, ale nie brak rozmachu. Jak porównać ich sytuację i osiągnięcia do III RP, która u zarania odziedziczyła może i niewydolną, może i skorumpowaną i ideologicznie zatrutą strukturę państwową PRL-u – ale jednak strukturę całościową i spójną? Wszak masa upadłościowa po PRL-u dawała bazę, na której wiele można było zbudować. Społeczeństwo, Polacy, faktycznie wiele zbudowali jako osoby, jako przedsiębiorcy – ale czy to samo można powiedzieć o rządzie?

Jeśli II RP miała ciężki początek, tym gorzej było z jej wojskiem, zmuszonym do walki jeszcze zanim powstało. Nasze wojsko stanowili zbiegowie z trzech różnych armii, wzmocnieni o czwartą zbudowaną we Francji, próbujący nauczyć się ze sobą współpracować. Na ekwipunek, poza francuskim kontyngentem, składało się to, co udało się zdobyć z zapasów byłych zaborców. Mimo tego, w ciągu zaledwie dwóch lat, II RP zdołała zbudować spójne wojsko, które ostatecznie pokonało bolszewicką nawałę. Potem Wojsko to utrzymywano w porównywalnym stanie liczebnym aż do 1939 roku, szkoląc kolejne roczniki poborowych i oficerów. Nie udało się go sensownie rozbudować, a istniejące struktury, chociażby ta kawaleria, trudno było przekształcić na potrzeby współczesnego pola bitwy. Wszak w Polsce u kresu lat 30-tych przez cały czas łatwiej było kupić konia niż samochód, o wozach pancernych czy czołgach nie wspominając.

Tymczasem, III RP, dziedzicząc po PRL-u armię potężną, dysponującą kilkunastoma dywizjami, nie tylko nie rozwinęła tejże struktury, ale wręcz ją zaprzepaściła. Cięcia w wojsku nie odbywały się przez jakieś plany rozsądnej, przemyślanej restrukturyzacji, ale przez dekady zaniedbań i kłamstw – bo, przykładowo, do dzisiaj na papierze Wojsko Polskie dysponuje ogromnymi rezerwami żołnierzy do powołania na czas wojny, gdy faktycznie, na skutek zawieszenia poboru, najmłodsze roczniki rezerwistów wchodzą dziś w czwartą dekadę życia, a wiele starszych roczników to ludzie zdolni do służby tylko teoretycznie.

Jeśli chodzi o nowoczesność wojska, na przestrzeni dwóch dekad II RP nie udało się, owszem, zbudować przemysłu zbrojeniowego który byłby zdolny zaopatrzyć wojsko w nowoczesne czołgi, wozy pancerne i ciężarówki, w myśliwce, samoloty rozpoznawcze i bombowce – choćby w amunicję. Jednak w każdej z tych dziedzin, poczyniono wiele – a lotnictwo przecież budowano od zera. Czy niektóre z tych działań były błędne? Owszem, bywało tak – jednak często to, co dziś postrzegamy jako błędy, było jedyną realną możliwością. Przykładowo, możemy się pytać, dlaczego, nie mogąc wyprodukować wystarczająco sprzętu, Polacy nie kupowali go za granicą, choćby na kredyt?

O ile jednak takie kredyty dziś III RP łatwo pozyskuje, o tyle II RP nie miała tak łatwo. Poza kredytami zaś, wiecznym problemem były zagraniczne waluty, które były potrzebne do wszelkich zagranicznych zakupów, a które można było zdobywać eksportując towary. Stąd też pozornie absurdalny fakt, iż polskie zakłady nieraz produkowały sprzęt wojskowy na eksport, zamiast zachować go dla wojska polskiego – jedyny sposób aby te zakłady mogły dalej się rozwijać i realizować polskie zamówienia, był taki, aby zarabiały na siebie eksportując towar za granicę, i gdyby tego nie robiły, zwyczajnie nie mogłyby produkować sprzętu na rodzime potrzeby. Ale fabryki te – całe łańcuchy produkcyjne, od hut przez fabryki silników aż po fabryki płatowców czy czołgów – w ogóle zaistniały.

Zbudowane ogromnym wysiłkiem na surowym korzeniu. Inaczej w III RP, która odziedziczyła po PRL-u, a w pewnym sensie jeszcze po II RP, potężne zakłady zdolne do produkcji czy to samolotów, czy śmigłowców, czy czołgów, i które to zakłady zostały albo stopniowo wyprzedane, albo wygaszone. Jeszcze dekadę temu, można było mówić o szybkim rozwinięciu produkcji nienajlepszych, ale adekwatnych czołgów w polskich zakładach, czołgów, których resztki z powodzeniem dziś walczą na Ukrainie – dziś te linie produkcyjne. Polski przemysł zbrojeniowy to fabryki które albo nie istnieją, albo zostały sprzedane za bezcen zagranicznym korporacją, i utraciły zdolność samodzielnej produkcji.

Nie o końcu II RP, a o jutrze rozprawiajmy!

Ile więcej szczegółów można by dodać do skrótowo naszkicowanego powyżej obrazu! A jest to niestety obraz nędzy i rozpaczy, najsurowsze możliwe potępienie, nie dla II RP której upadek symbolicznie wspominamy pierwszego września, ale dla nas samych.

W ostatecznym rozrachunku, iż decydenci II RP, choć nieraz nieudolnie, robili wszystko co mogli, aby przygotować się do obrony Polski. Trudne było to zadanie. W gruncie rzeczy, gdyby we wrześniu 1939 r. Polska dysponowała nieco lepszym sprzętem, nieco większym zapasem amunicji, czy nieco lepszymi dowódcami i planami – wynik kampanii i tak był przesądzony, tak wielka była przewaga Niemiec. A przecież należało przygotowywać się jednocześnie na wojnę z Sowietami, co wymagało dzielenia wysiłków na dwie rozbieżne w założeniach potencjalne wojny. A jednak – jak wiele osiągnęła II RP, aby choć trochę podnieść nasze szanse! Czy można obwiniać jej decydentów, iż nie mając siły, aby natychmiast stworzyć wojsko zdolne do równej walki z Niemcami, snuli dalekosiężne plany, i liczyli na to, iż wojna wybuchnie dopiero za kilka lat? Przecież nie próżnowali. Każdy kolejny rok bez wojny był jakoś pożytkowany.

Dziś tymczasem, choćby w obliczu wojny na Ukrainie, choćby gdy nasza klasa polityczna raz po raz powtarza o zagrożeniu wojny z Rosją, jednocześnie wydaje się chować głowy w piasek, zachowując się tak, jak gdyby zagrożenie było tylko teoretyczne. Kupuje się sprzęt – ale głównie czołgi czy samoloty, na tle których można się sfotografować, podczas gdy wojsko ma trudności choćby z umundurowaniem. Organizuje się coraz to nowe struktury dla ochotników-rezerwistów, ignorując fakt, iż tych ochotników nie ma i nie będzie – ale przywrócenie poboru przecież uderzyłoby w słupki sondażowe. Nasze władze boją się choćby nakazać prawdziwe ćwiczenia dużych jednostek, wiedząc dobrze jak kompromitujące dla wojska byłyby takie ćwiczenia.

Jaki jest sens, wyobrażać sobie dzisiejsze Wojsko Polskie stające w obliczu wyzwania podobnego do tamtego września? Mierzmy niżej. Przypomnijmy sobie jak w lipcu 1997, 25 tysięcy polskich żołnierzy brało udział w operacji ratowniczej podczas tzw. powodzi stulecia. Gdyby w roku Pańskim 2024 lipiec przyniósł podobną powódź, nasze wojsko, którego wszystkie oddziały służą rotacyjnie na granicy, musiałoby wybierać między powodzią a granicą – tak głęboko upadła III RP w zdolnościach obronnych. Skoro więc niczego nie nauczyliśmy się z błędów naszych przodków, skoro jako państwo nic nie potrafimy zrobić lepiej od nich, przestańmy w końcu im te błędy wypominać – bo to po prostu nie wypada.

Jakub Majewski

Idź do oryginalnego materiału