Wschodnioeuropejskie traumy

polska-zbrojna.pl 4 godzin temu

Chociaż było to spodziewane, zapowiedź zmniejszenia liczby amerykańskich żołnierzy stacjonujących w krajach Europy Środkowej wywołała w naszym regionie pewne zaniepokojenie. Obawy te są zrozumiałe, jednak najważniejsze znaczenie ma rozbudowa własnych zdolności obronnych. Maksymalizacja wysiłków w tym kierunku jest obowiązkiem każdego z członków NATO.

Wschodnioeuropejskie traumy

Obawy związane z redukcją amerykańskiej obecności wojskowej w krajach byłego bloku wschodniego, które zyskały pełną niezależność dopiero po rozpadzie ZSRS i wycofaniu się wojsk sowieckich, są całkowicie zrozumiałe. Koniec obcej i wymuszonej obecności wojskowej – w przypadku Polski dopiero w 1993 roku – był w większości przypadków otwarciem możliwości i początkiem dążenia do integracji z wrogim do niedawna (na rozkaz Moskwy) blokiem państw zachodnich, w sferze wojskowej i bezpieczeństwa reprezentowanym przez NATO. Starania te skończyły się w większości przypadków pozytywnie: jako pierwsze do Sojuszu Północnoatlantyckiego dołączyły w 1999 roku Polska, Czechy i Węgry, a w następnych latach ich śladem poszły kolejne państwa niedawno jeszcze będące częścią bloku wschodniego (tj. Układu Warszawskiego).

Pojawienie się nowych państw w NATO było niekorzystnym zjawiskiem z punktu widzenia Rosji, tracącej w regionie wpływy polityczne i wojskowe. Działania mające na celu zablokowanie tego procesu okazały się nieskuteczne: ponadto w nowych państwach w Sojuszu pojawili się niedługo żołnierze i instalacje wojskowe z państw członkowskich, przede wszystkim z USA. Rosyjski najazd na Krym i Donbas w 2014 roku, a tym bardziej pełnoskalowa inwazja w 2022 roku, jedynie wzmocnił amerykańską i sojuszniczą obecność wojskową w Europie Środkowo-Wschodniej, również w państwach będących wcześniej częścią ZSRS – na Litwie, Łotwie i w Estonii. Członkostwo w NATO i obecność wojskowa sojuszników była (i jest) ważna zwłaszcza dla mniejszych krajów, posiadających niewielki potencjał ludnościowy i wojskowy oraz wynikający z warunków geograficznych brak tzw. głębi strategicznej na różnych poziomach – czyli możliwości samodzielnego budowania odporności i szerszego zaplecza na wypadek wojny.

REKLAMA

Właśnie dlatego amerykańska obecność wojskowa wraz z członkostwem w Sojuszu Północnoatlantyckim jest uznawana za swoistą polisę ubezpieczeniową. Staje się ona tym istotniejsza, im trudniejsze są warunki w sferze bezpieczeństwa i im bardziej rośnie zagrożenie militarne ze strony głównego przeciwnika – Rosji. Napaść na Ukrainę w 2022 roku pozbawiła złudzeń praktycznie wszystkich, a rosyjskie zamiary i długofalowe plany stały się dość jasne. Federacja Rosyjska dąży do odbudowy swojej strefy wpływów, rozumianej jako obszar, na którym może podejmować dowolne działania, także interwencje militarne, bez liczenia się z konsekwencjami. O ile głównym celem tych zamiarów są kraje postsowieckie niebędące członkami NATO (Białoruś, Ukraina, Mołdawia czy kraje Kaukazu lub Azji Środkowej), o tyle także państwa Europy Środkowej i Wschodniej nie mogą uznawać, iż nic się nie dzieje, a rosyjska polityka ekspansji ich nie dotyczy.

Amerykańskie i europejskie interesy: protokół rozbieżności

Interesy bezpieczeństwa większości państw NATO pozostają zbieżne, nie znaczy to jednak, iż w każdym punkcie są one tożsame. Dla państw Europy Środkowo-Wschodniej – tzw. wschodniej flanki NATO – głównym zagrożeniem w sferze bezpieczeństwa była, jest i długo będzie Rosja. Nieco inną percepcję rzeczywistości i zagrożeń mają państwa położone na wybrzeżu Morza Śródziemnego: tu głównymi problemami pozostają nielegalne migracje, terroryzm i konflikty w krajach Afryki, które przynajmniej pośrednio wpływają na sytuację państw europejskich. Jeszcze inny punkt widzenia na tę problematykę mają Stany Zjednoczone, dla których Europa jest tylko (i jednocześnie aż) jednym z kilku potencjalnych teatrów działań wojennych i aktualnie niekoniecznie najważniejszym. Począwszy od prezydentury Baracka Obamy, Waszyngton coraz mocniej akcentuje swoje zainteresowanie sytuacją w Azji Południowo-Wschodniej, gdzie toczy się rywalizacja o zasoby i kontrolę nad akwenami morskimi. Jej uczestnikami są USA i ich sojusznicy (Japonia, Korea Południowa, Filipiny, Australia), a z drugiej strony Chiny, aspirujące do roli drugiego supermocarstwa. Z punktu widzenia Europy Środkowo-Wschodniej i jej problemów jest to obszar peryferyjny – choć ważny, to bez kluczowego znaczenia dla bezpieczeństwa, zwłaszcza w sferze czysto wojskowej.

Stany Zjednoczone, chociaż posiadają największy na świecie potencjał militarny, nie są w stanie realizować swojej obecności wojskowej zawsze i wszędzie. Dlatego zmiana priorytetów amerykańskiej strategii aktywności politycznej i związanej z tym obecności wojskowej wymusza także przesunięcia wybranych jednostek. Stąd zmiany i planowana redukcja obecności wojskowej USA w Rumunii (prawdopodobnie o ok. 800–1000 żołnierzy), a także w Bułgarii, na Słowacji i na Węgrzech.

Amerykańscy żołnierze na poligonie,w ramach ćwiczeń Swift Response, Litwa, 2025 r.

Co warte uwagi, zmiany jak na razie nie dotyczą państw bezpośrednio graniczących z Rosją: Polski oraz państw bałtyckich, ale tych położonych niejako „w drugiej linii” – które nie są bezpośrednio zagrożone przez Rosję. Co prawda w Rumunii zdarzały się już ( podobnie jak w Polsce ) incydenty związane z rosyjskimi dronami naruszającymi przestrzeń powietrzną, jednak nie jest to zagrożenie, z jakim nie mogłyby sobie poradzić rumuńskie siły zbrojne, zwłaszcza iż posiadają także wsparcie europejskich sojuszników (m.in. Niemiec).

Rozwiązanie: własne zdolności

Redukcja obecności wojskowej USA nie wpłynie w zasadniczy sposób na sytuację militarną w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, przynajmniej nie w najbliższym czasie (mowa o horyzoncie czasowym kilku lat). Zagrożenie otwartym konfliktem zbrojnym z Rosją o dużej skali pozostaje aktualnie niewielkie – zarówno wobec stałego zaangażowania rosyjskie w działania bojowe na Ukrainie, jak również strat, jakie poniosły rosyjskie siły zbrojne w tej wojnie po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji w 2022 roku. Ich odbudowa potrwa co najmniej kilka lat po zakończeniu wojny z Ukrainą i będzie konieczna, jeżeli Moskwa miałaby zamiar kontynuować swoją agresywną politykę także względem NATO. Nie jest to scenariusz niemożliwy, jednak przez cały czas mało prawdopodobny.

Mimo tego stałym wyzwaniem dla regionu i państw wschodniej flanki Sojuszu pozostaje zagrożenie rosyjskimi działaniami hybrydowymi, takimi jak wtargnięcia dronów czy działania dywersyjne oraz inne operacje poniżej progu wojny i pod tzw. fałszywą flagą – realizowane tak, aby ustalenie sprawców nie było możliwe lub co najmniej bardzo utrudnione.

Zaangażowanie USA w działania na innych teatrach niż europejski może zachęcać Rosję do testowania zdolności obronnych europejskiej części NATO – zapobiec temu może jedynie rozbudowa zdolności wojskowych państw Sojuszu. Aby zminimalizować skutki tej i ewentualnych kolejnych redukcji amerykańskiej obecności militarnej, kraje europejskie powinny także dążyć do maksymalnego rozwoju własnych zdolności wojskowych. NATO opiera się na obronie kolektywnej i zaangażowaniu wszystkich sojuszników, jednak traktat waszyngtoński nie precyzje dokładnie, kiedy i w jakiej formie ta pomoc ma być udzielona. Nakłada to na każdego z sojuszników obowiązek maksymalizacji wysiłków na rzecz własnej obronności i budowy swoich sił zbrojnych. Tym bardziej iż choćby przy założeniu zaangażowania sojuszników każda pomoc wojskowa wymaga czasu, choćby przy posiadaniu uprzedniej informacji o zagrożeniu agresją. Tylko rozbudowa własnej silnej armii i zaplecza, a także szeroko rozumianej odporności gospodarki i społeczeństwa może zapewnić odpowiedni poziom obrony przed obecnymi i przyszłymi zagrożeniami.

Dariusz Materniak , redaktor działu zagranicznego w Polskiej Agencji Prasowej
Idź do oryginalnego materiału