Wyjazd na Wileńszczyznę – historia Żołnierza Niezłomnego i wiejskiego organisty

blog.wirtualnemedia.pl 1 rok temu

Ponad rok po poprzednim pobycie na Wileńszczyźnie, znów znalazłem się w tej samej, maleńkiej polskiej wioseczce.

Tylko miesiąc później, a krajobraz uległ jakże charakterystycznej zmianie:

w lipcu ub. roku gryka była jeszcze jak śnieg biała (co na żywo zobaczyłem po raz pierwszy w życiu), a teraz, w drugiej połowie sierpnia, już mniej efektowna, bo karminowo ruda, a ziarenka na dłoń wysypywały się dość łatwo:
czyli za parę dni – gryczane żniwa!

Tym razem zaplanowaliśmy cały tydzień pobytu, jak zwykle z podziałem na
wypoczynek, w zacnym gronie doskonałych, offowych historyków oraz zwiedzanie miejsc, które są poza sztampowym, turystycznym szlakiem.

Młodszy kolega zaproponował Ponary, o czym napiszę w osobnej notce, kolejny – Belmont,
ja – pójście w niedzielę na mszę, ale nie w Ostrej Bramie, gdzie turystów i pielgrzymów (kolejność nieprzypadkowa) z Korony zawsze wielu, a w jakimś wiejskim kościele, do którego Koroniarze nigdy nie zaglądają.

Dlatego zamówiliśmy mszę w intencji poległego w walce z NKWD tamtejszego Żołnierza Niezłomnego, który spoczywa na maleńkim, leśnym cmentarzyku, w odległości ok 2 km. od naszej kwatery, a reszta miała być owocem spontanicznej improwizacji.

Zaopatrzyłem się w kilkadziesiąt metrów biało-czerwonej wstążki, znicze z orłem i … w drogę.

Podróż potężnym, amerykańskim samochodem, znaną trasą (z przystankami w Tykocinie i Augustowie), minęła sprawnie, choć drogi po litewskiej stronie granicy są nieporównanie, ale to nieporównanie gorsze, niż po polskiej.

Sławetny Przemyk Suwalski sprawia wrażenie ziemi opustoszałej, podobnie, jak większość terytorium Litwy:

proszę sobie wyobrazić kraj ok. 5 razy mniejszy od Polski, w którym mieszka 12 razy mniej ludzi.

W Oranach wjechaliśmy na tereny II RP.

***

Cmentarzyk w istniejących już tylko na mapie Adamiszkach, położony na pagórku, maleńki, może ok. 30 grobów. Idziemy do niego leśnym duktem, zbierając po drodze bezczelnie rzucające się w oczy kurki i podgrzybki.

Jest i grób Michała Rzuchowskiego ps. „Łabędź”, „Szary”, adiutanta słynnego Jana Borysewicza „Krysi”, którego miejsce śmierci nawiedziliśmy rok temu.

Rzuchowski poległ ponad kilometr od cmentarzyka - w Bołądziszkach.

A przeżył swego dowódcę o 2 tygodnie.

Ktoś tu przed nami był – prawdopodobnie fundacja, którą rok temu spotkaliśmy kilkanaście kilometrów dalej, przy poszukiwaniu szczątków Żołnierzy Niezłomnych.

Zawiązujemy na krzyżach i swoje wstążki – niech będzie widać, iż … no właśnie: ktoś pamięta? Komuś zależy?

***

Kościół w Koleśnikach jest spory, zbudowany w stylu neogotyckim, tak powszechnym na wschód od Bugu, a będącym manifestem polskiego katolicyzmu (bo wtedy, pod zaborem rosyjskim był to synonim) i opozycją wobec rosyjskiego prawosławia.

Na kościele dumnie zawieszona tabliczka z nazwą ulicy – też po polsku.

Obok tabliczka na budynku informująca, iż tu mieście się dom Wspólnoty Koleśnickiej

Na domach już takich, dwujęzycznych tabliczek nie ma, bo litewscy urzędnicy wymierzali za nie jeszcze niedawno srogie grzywny, to i ludzie nie chcą się narażać na (w najlepszym razie) wieloletnie ciąganie po sądach.

Proboszcz zuch!

Dowiedzieliśmy się, iż w niedzielę odprawiane są 2 msze:
o 10, po litewsku i o 12 – po polsku.

Pytam o frekwencję na obu mszach i dostaję odpowiedź:

wszyscy chodzą ma mszę „polską”, a na „litewską”, tylko gdy komuś w niedzielę o 12 coś wypadnie i żeby uczcić Dzień Pański – przychodzi na 10.

Pytam ile osób jest na takiej, litewskiej mszy i dostaję odpowiedź: może 5?
Ja byłam dwa czy trzy razy w ciągu kilkudziesięciu lat.

Prawie wszystkie miejsca w ławkach są zajęte, ale nikt nie stoi.
Mszę odprawia proboszcz, czytania i pieśni są śpiewane przez 2 obdarzone bardzo ładnymi głosami nastolatki.
Odświętnie ubrane, ewidentnie przejęte swoją rolą.

Tu dygresja: 5 lat temu, gdy byłem pierwszy raz w tych stronach, miejscowy Polak opowiadając o jakimś pogodowym zdarzeniu, opisał swój wygląd w sposób, który mi utkwił w pamięci – miałem wtedy na sobie kościołowe spodnie. Czyli – najlepsze.

W kościele zdecydowaną większość stanowili wierni wieku 40+
Ubrani starannie, choć lato w pełni, żadnych odkrytych ramion u kobiet, mężczyźni w białych koszulach, zdecydowana większość – z długim rękawem. Twarze ogorzałe, a ręce – spracowane.
Wiem, bo przy „przekażcie sobie znak pokoju” wymieniłem uścisk z kilkorgiem.

Na początku proboszcz odczytał naszą intencję:
za spokój duszy Michała Rzuchowskiego ps. „Szary”, poległego w walce z NKWD.

Do komunii przystąpiła ponad połowa obecnych w kościele.

Koniec mszy, ludzie wychodzą z kościoła, rozmawiają ze sobą, kierują się do pozostawionych na placyku przed świątynią samochodów.

Zauważyłem, iż nie słychać było organów.

Otrzymuję odpowiedź:

…bo my nie mamy organisty.
Posługiwał tu 60 lat, aż zmarł. Przed kościołem zmarł.

Na odchodnym zamawiamy jeszcze jedną mszę – w intencji i Rodaków z Ziemi Koleśnickiej.

http://blog.wirtualnemedia.pl/ewaryst-fedorowicz/post/wyjazd-na-wilenszczyzne-czyli-po-nazwisku

http://blog.wirtualnemedia.pl/ewaryst-fedorowicz/post/wilenszczyzna-bania-i-koniec-pielgrzymki

Idź do oryginalnego materiału