Zbrodnie reżymu bolszewickiego w latach międzywojennych do dziś nie są dostatecznie znane. W niemalże całym Związku Sowieckim, od Zbrucza po Pacyfik i od kresów tajgi po pustynie Azji Centralnej, można by znaleźć w ziemi ich pozostałości w postaci zbiorowych grobów i obozów pracy przymusowej.
Wielki Głód na Ukrainie czy wielka czystka były wydarzeniami głośnymi, dobrze w tej chwili już udokumentowanymi. Przykład Nazino pokazuje, iż ludobójstwo da się przeprowadzić bez rozmachu, przy minimalnym zaangażowaniu środków, po cichu.
Nazino jest wyspą położoną na rzece Ob w okręgu tomskim na Centralnej Syberii o powierzchni około 1,5 km2. Na ten skrawek piaszczystej, znikomo porośniętej ziemi wczesną wiosną 1933 roku zesłano ponad 6 tys. ludzi, większość z Moskwy i Leningradu, postrzeganych przez OGPU (poprzednika NKWD) jako „element aspołeczny”. Tego typu deportacje były elementem szerszej kampanii zapoczątkowanej rok wcześniej. Był to kolejny, po dokonanej w latach 20. rozprawie z kułakami, atak bolszewików na podstawy starego rosyjskiego społeczeństwa. Tym razem zabrano się za „oczyszczanie” miast z ludzi nie pasujących do nowego czerwonego porządku – niedobitków szlachty, byłych oficerów, rencistów, prywatnych handlarzy, rzemieślników, bezdomnych i chłopów uciekających przed głodem spowodowanym kolektywizacją. W praktyce jednak odbyło się polowanie na zupełnie przypadkowych ludzi. Zbiegło się to z ambitnym, ale pozbawionym wszelkiego pomyślunku planem kolonizacji Zachodniej Syberii przez ludzi sprowadzonych z europejskiej części Związku Sowieckiego autorstwa Gienricha Jagody, szefa OGPU.
Wielu więc z zesłańców na Nazino było w podeszłym wieku, bardzo dużo było kobiet, inwalidów i ludzi ciężko chorych. Średnia wieku wynosiła ponad 50 lat, rekordzista liczył sobie 110 wiosen. Zabrano ich z ulicy, tak jak stali, podczas przebywania wielotygodniowej podróży w bydlęcych wagonach i na barkach, wielu zmarło z wycieńczenia i zimna. Do „zasiedlenia” przez nich wyspy administracja (tak lokalna, jak i organów bezpieczeństwa) nie przygotowała absolutnie nic – liczono na to iż wybudują sobie ziemianki, mimo iż nie mieli ze sobą jakichkolwiek narzędzi. Jedyne co zesłańcy otrzymali, to mąka na chleb. Próbowali lepić piece z gliny, ale ziemia była zbyt zamarznięta żeby dało się ją kopać rękami, więc mąkę postanowiono zwyczajnie reglamentować. Nie obyło się bez tratowania, bójek, gryzienia i użycia ostrej amunicji przez strażników.
Wśród grupy zesłańców byli także urkowie, czyli pospolici przestępcy, skazani na mocy kodeksu karnego. Byli oni skaraniem każdego zbiorowiska ofiar władzy sowieckiej. Już w transporcie zajęli się rabunkiem co cenniejszej własności współwięźniów. Na wyspie gwałtownie przejęli dystrybucję mąki, którą ludzie próbowali mieszać z lodowatą wodą i jeść, co skończyło się epidemią dyzenterii. Aby otrzymać porcję, należało urkom oddać część ubioru, więc po krótkim czasie zesłańcy byli dosłownie nadzy, głodni i wyczerpani z zimna, a większość zapasu mąki i tak zmarnowano, gdyż zwyczajnie nie zadbano o wystarczającą ilość worków i zrzucano ją na ziemię, gdzie przykrywał ją śnieg. Bynajmniej nie był to wyjątek, podstawą działalności aparatu władzy w Związku Sowieckim było połączenie totalitaryzmu z chaosem. Gospar, czyli państwowa kompania odpowiedzialna za transport rzeczny, nie była w stanie dostarczać zaopatrzenia, ponieważ na jej statkach zamontowano niemieckie silniki, do których nie załatwiono oleju rafinowanego wymaganego do ich eksploatacji. Lokalna komendantura nie miała zaś dosłownie nic. O funkcjonowaniu tej instytucji niech świadczy wyłącznie fakt, iż cała księgowość prowadzona była poprzez zapisy na kawałkach kory brzozowej. Skoro więc instytucja państwowa sama siebie nie była w stanie zaopatrzyć w papier, to o ubraniu i wyżywieniu 6 tys. ludzi tym bardziej nie mogło być mowy.
Właśnie wtedy ludzie zaczęli zjadać się nawzajem. Ofiarami padały głównie młode kobiety. Jak relacjonuje Taissa Michajłowna Czokariew, mieszkanka pobliskiej wioski: „Złapali ją, przywiązali do topoli, obcięli jej piersi, uda, wszystko, co da się zjeść, wszystko, wszystko. Byli głodni, każdy musi jeść. Wykrwawiła się, umarła. Takie rzeczy się zdarzały. Jak się szło po wyspie, to się widziało mięso zawinięte w szmaty. Mięso człowieka, którego pokroili.” To właśnie wtedy okoliczna ludność nazwała Nazino „wyspą kanibali”, która to nazwa zresztą funkcjonuje do dziś. Dokumentacje felczerów z oględzin zwłok potwierdzają, iż część z nich miała wycięte miękkie fragmenty ciała i narządy wewnętrzne – wątroby, serca czy płuca. Kilku kanibali strażnicy złapali choćby na gorącym uczynku, ale puszczali ich wolno z dość kuriozalnego powodu – otóż sowiecki kodeks karny nie przewidywał kary za nekrofagię. Nie był to w żadnym wypadku pierwszy raz gdy w Kraju Rad pojawił się kanibalizm. Ludzie potrafili zjadać się podczas wspomnianego już sztucznie wywołanego Wielkiego Głodu na Ukrainie oraz w Kazachstanie. Zdarzało się to również podczas wojny domowej oraz klęsce głodu tuż po jej zakończeniu. W łagrach urkowie nieraz wypatrywali sobie tzw. „krowy”. Byli to na ogół młodzi i stosunkowo zdrowi więźniowie namawiani do wspólnej ucieczki. Gdy całej grupie udało się oddalić już wiele kilometrów od obozu i kończył im się skromny przygotowany prowiant, urkowie mordowali swoją „krowę” i żywili się mięsem współwięźnia. W ten sposób mogli przeżyć długie tygodnie w tajdze.
W akcie desperacji zesłańcy próbowali uciekać z wyspy – klecili prymitywne tratwy z czego się tylko dało i z ich pomocą starali się dostać na brzeg rzeki. Często jednak tonęli z wycieńczenia lub, co bardziej powszechne, byli zabijani przez strażników, którzy otwierali do nich ogień bez ostrzeżenia. Zesłańcy na Nazino mogli liczyć ze strony strażników i lokalnych władz jedynie na wysoce brutalne traktowanie. Byli bici, mordowani, upokarzani, ograbiani z resztek nędznego dobytku. Przedstawiciele władzy sowieckiej traktowali ich praktycznie jak zwierzęta. Doszło do tego, iż urządzali oni polowania na zesłańców, zwyczajnie strzelali do nich dla sportu i rozrywki. Doraźne sądy za rozmaite „przewinienia” zakończone rozstrzelaniem na miejscu były na porządku dziennym. W swoim żargonie strażnicy z OGPU szyderczo mówili, iż nie pilnują deportowanych, ale „wypasają” ich na wyspie.
Była to jasna manifestacja indoktrynacji politycznej, rozbudzającej wśród ludzi sowieckich, a szczególnie w szeregach bezpieki, dosłownie atawistyczną nienawiść do wszelkich „wrogów ludu” i „zdrajców socjalistycznej ojczyzny”. Gdy jeden z lokalnych działaczy bolszewickich starał się zdobyć dla ludzi na Nazino odzież i obuwie, jego partyjny kolega nader jasno wyjaśnił mu istotę ich obecności w tym upiornym miejscu: „Towarzyszu, nic nie rozumiecie z polityki naszego państwa. Naprawdę myślicie, iż te elementy przysłano tutaj, żeby je reedukować? Nie, towarzyszu, musimy kombinować tak, żeby do wiosny wszyscy pozdychali. Sami widzicie, w jakim stanie ich się nam przysyła. Wysadzą ich na brzegu rzeki obdartych, gołych. Gdyby państwo naprawdę chciało ich reedukować, ubrałoby ich bez naszej pomocy.”
Los zesłańców na Nazino nie był do końca obcy także Polakom. Nasi rodacy z Mińszczyzny, Żytomierszczyzny i Podola, którzy po pokoju ryskim znaleźli się po czerwonej stronie granicy, w 1936 roku zostali zesłani na stepy obwodu akmolińskiego, tereny współczesnego północnego Kazachstanu. Zostali bardzo podobnie pozostawieni na pastwę losu pośrodku stepowego bezkresu bez niemalże jakichkolwiek środków do przetrwania. Władza stalinowska postawiła im w ten sposób tylko jedno zadanie – zginąć z głodu, wycieńczenia i chorób. Potomkowie tych Polaków, którym udało się przeżyć i utworzyć stałe osiedla, do dziś zamieszkują jeszcze wsie i miasteczka pośród kazachskich stepów. Takich miejsc jak Nazino mogły być w latach 20. i 30. setki. Tysiące zupełnie niewinnych ludzi musiało zginąć, by władze Kraju Rad w końcu pojęły, iż szczegółowe i drobiazgowe plany inżynierii społecznej oraz kolonizacji Sybiru powstające w centralnych urzędach w Moskwie były w istocie absolutnie oderwane od rzeczywistości i nie miały szans na realizację. Horror, który rozegrał się na „wyspie kanibali”, jest tego najbardziej dobitnym i przerażającym dowodem.