Z przodu Niemcy, z tyłu Niemcy – a górą Polacy. Falaise i „droga śmierci”

news.5v.pl 1 miesiąc temu
  • Walki były wycieńczające dla wszystkich uczestników. Którejś nocy na polskie pozycje przedostał się Niemiec. Od razu zasnął w okopie
  • Polską 1. Dywizję Pancerną, którą dowodził gen. Maczek, przerzucono z Wielkiej Brytanii do Francji na przełomie lipca i sierpnia 1944 r. W trakcie przerzutu dywizji żołnierze dowiedzieli się z radia BBC o wybuchu powstania w Warszawie
  • Niemcy chcieli wycofać się na linię Sekwany, jednak Adolf Hitler osobiście podjął decyzję, iż jego armia ma atakować, a nie podejmować próbę przegrupowania
  • Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu

„Niemcy atakują nas z przodu, a od tyłu wchodzą na czołgi w lesie. Zdaje się, iż to jest mój ostatni meldunek” – meldował podpułkownik Stanisław Koszutski w jednym z najbardziej dramatycznych momentów walk na wzgórzu 262, nazwanym Maczugą.

— Oni tam skaczą do gardła Niemcom, biją się wręcz. Do jasnej cholery! Nie wiadomo, co z tego będzie – miał mówić gen. Stanisław Maczek, dowódca polskiej dywizji, do polskiego korespondenta wojennego.

W kulminacyjnym punkcie walk żołnierze byli wykończeni – fizycznie i psychicznie. Którejś nocy na polskie pozycje przedostał się Niemiec. Od razu zasnął w którymś okopie, nikt się nie zorientował i intruza wzięto do niewoli dopiero rankiem.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

„Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, jak cuchnie śmierć” – wspominał po bitwie jeden z żołnierzy. Wypalone wraki niemieckich czołgów i transporterów, roztrzaskane ciężarówki i działa, setki pokiereszowanych zwłok ludzi i koni – tak wyglądał krajobraz pod Falaise. Choć był to „ledwie” koniec bitwy o Normandię, wyglądało to tak, jakby Niemcy właśnie przegrali całą wojnę.

„Dziękowaliśmy losowi, iż znajdziemy się na froncie”

Polską 1. Dywizję Pancerną, którą dowodził gen. Maczek, przerzucono z Wielkiej Brytanii do Francji na przełomie lipca i sierpnia 1944 r. Była uzbrojona głównie w czołgi amerykańskie (sherman) i brytyjskie (cromwell). Upływał wtedy siódmy tydzień od inwazji aliantów w Normandii.

Udanej – bo wojska sprzymierzonych zeszły z plaż i toczyły już bój w głębi lądu – ale i spowolnionej. Alianckie dywizje musiały się przedzierać przez krainę osławionych żywopłotów (bocage), która sprzyjała obrońcom. Niemieckie wojska pancerne nie zamierzały ustępować pola. Miasto Caen, które miało być zdobyte w pierwszych dniach od inwazji, Brytyjczycy wyzwolili dopiero półtora miesiąca później.

Choć sprzęt 1. Dywizji Pancernej nie dorównywał w bezpośrednim boju niemieckim tygrysom czy panterom, ludzie Maczka niecierpliwie czekali na okazję, by wreszcie uderzyć na Niemców. Część żołnierzy walczyła w obronie Polski, jeszcze pod sztandarami 10. Brygady Kawalerii, a także w obronie Francji wiosną 1940 r. Obie te kampanie stały jednak pod znakiem klęsk i odwrotów. Teraz role wreszcie się odwracały.

Archive PL / Alamy Stock Photo / PAP

Gen. Stanisław Maczek

Ale był jeszcze jeden powód tej niecierpliwości. Akurat w trakcie przerzutu dywizji na kontynent, jej żołnierze dowiedzieli się z radia BBC o wybuchu powstania w Warszawie. Oczywiście najbardziej poruszeni byli ci, którzy mieli w walczącej stolicy rodziny czy przyjaciół. Ale chodziło także o żołnierskie poczucie, iż nie godzi się stać z boku, gdy inni walczą o tę samą sprawę.

„Dziękowaliśmy wtedy losowi, iż znajdowaliśmy się na froncie i iż lada dzień sami pójdziemy do bitwy” – pisał pułkownik Franciszek Skibiński.

Żywe pochodnie w tańcu śmierci

Alianci w tych dniach próbowali okrążyć oddziały pancerne Hitlera w Normandii. Dowódca dwóch niemieckich armii, feldmarszałek von Kluge, dostrzegał, iż liczby oraz przewaga wroga w powietrzu przemawiają przeciw niemu. Chciał wycofać swoje wojska na linię Sekwany i tam stawić czoła aliantom – co zresztą choćby ich przywódcy uznaliby za taktycznie racjonalne.

Hitler, zamiast udzielić zgody na ten odwrót, rozkazał von Klugemu atakować. Z niemieckiego punktu widzenia było to pchanie armii ku klęsce. Z kolei marszałek Montgomery oraz generał Bradley postanowili nie zmarnować tej szansy.

Polacy ruszyli do pierwszych starć nocą z 7 na 8 sierpnia, u boku oddziałów kanadyjskich. Minęli zdewastowane miasto Caen i szykowali się do przełamania niemieckich pozycji na wschód od drogi prowadzącej do Falaise.

Już te pierwsze starcia były niezwykle krwawe: z 37 czołgów, które rozpoczęły atak, ocalało ledwie 10 – resztę rozniosły na miazgę tygrysy, pantery i niesamowicie skuteczne niemieckie działa 88 mm. Straty w sprzęcie alianci mogli gwałtownie uzupełnić. Gorzej było z załogami.

Ppłk Koszutski opisywał, jak bezradnie patrzył na ginących żołnierzy: „Strzela ogień z trafionych czołgów. Ludzie wyskakują z płonącej czeluści. Żywi wyciągają rannych. Palą się na nich kombinezony jak pochodnie. Po wyskoczeniu pochodnia taka tarza się po ziemi, próbując ugasić na sobie ogień, lub biegnie jak oszalała przed siebie, strzepując rękami płomienie z twarzy i ubrania. Żywe pochodnie — koszmarne i groteskowe zarazem przez nieskoordynowane ruchy jakiegoś niesamowitego tańca śmierci”.

Trzepanie byka po bokach

Ten pierwszy tydzień w walce był dla dywizji Maczka krwawym doświadczeniem. Zdarzały się epizody ponure i demoralizujące – jak omyłkowe ataki alianckich bombowców, które miały atakować nieodległe pozycje wroga, ale zrzucały część bomb na polskie i kanadyjskie oddziały.

Przydarzały się też zdumiewające zbiegi okoliczności. W jednej z wsi pod Falaise polscy strzelcy – weterani kampanii wrześniowej – zaatakowali niemiecki transporter półgąsienicowy i wzięli jeńców. Gdy otworzyli ich książeczki wojskowe, okazało się, iż ci Niemcy podczas ataku na Polskę walczyli pod Jordanowem i Tarnowem – mniej więcej tam, gdzie biła się ówczesna brygada Maczka.

W połowie sierpnia’44 było już jasne, iż niemieckie wojska są spychane do „kotła” na południe od Caen. Od południowego zachodu naciskali je Amerykanie, od północnego zachodu – Brytyjczycy. To tworzyło coś w rodzaju zaciskających się szczęk. Obszar, przez który niemieckie oddziały mogły się ewakuować w kierunku Sekwany, skurczył się do kilku dróg w rejonie Falaise-Chambois.

I to tam wysłano pododdziały polskiej dywizji pancernej – miały się stać „korkiem w szyjce butelki”, tzn. zablokować Niemcom drogi ucieczki. Maczek opisał to potem jeszcze inaczej: dywizja „stała na drodze byka i usiłowała go schwycić za rogi, a główne siły brytyjskie i amerykańskie zajęły się trzepaniem tego byka po bokach i po ogonie, dodając mu jeszcze rozpędu do uciekania”.

Cały napór na polskiej dywizji

Maczek „zaryglował” ten obszar, posyłając żołnierzy do Chambois oraz na nieodległe wzgórza Mont-Ormel. Nadano im nazwy: Maczuga i Buława. Gdy nadszedł przełomowy dzień bitwy (19 sierpnia), Maczek posłał do walki wszystko, co miał. Meldował swojemu przełożonemu, gen. Simondsowi, iż „cały napór niemieckiej armii w odwrocie jest na polskiej dywizji”.

Polacy szykowali się więc do odcięcia dróg ucieczki Niemcom prącym ze wschodu. Wrogie grupy bojowe były już nieraz dość bezładnie przemieszane (siły pancerne z piechotą i grenadierami) i zdemoralizowane, choć przez cały czas zdolne do walki.

W tym samym jednak czasie od zachodu szykowały się do kontrataku oddziały pancerne SS, które zdołały zawczasu wyrwać się z kotła. Teraz usiłowały uczynić w nim wyłom, który dałby ich towarzyszom broni szansę ucieczki.

Przez ponad dwie doby Polacy w Chambois i na wzgórzach Mont-Ormel to ostrzeliwali uchodzące tamtymi drogami kolumny wroga, zmieniając je w tony płonącego żelastwa, to odpierali niemieckie kontrnatarcia.

„Zdawało się, iż wytłuką nas bez reszty”

Godzinami nie sposób było dostarczyć walczącym Polakom amunicji i paliwa. Umarło wielu rannych, którym nie można było udzielić pomocy poza dezynfekcją ran i podaniem morfiny ani nie można ich było ewakuować. „Umierali choćby i lekko ranni, już nie od ran, ale od ognia artylerii, który często spadał na ten improwizowany szpital. Wielu też odniosło nowe rany. Po raz drugi i trzeci” – wspominał płk Skibiński.

Polski 8. Batalion, który otrzymał przydomek „Krwawych Koszul”, ruszył na esesmanów z bagnetami i nożami. — Przyjęli walkę, ale się przeliczyli. To było straszne. Krew się lała niesamowicie – wspominał ppor. Piotr Juralewicz, weteran tych zmagań.

Wspomnienie ppłk. Koszutskiego: „Zdawało się, iż świat się kończy i wytłuką nas teraz bez reszty”.

20 i 21 sierpnia Niemcy atakowali z przodu i z tyłu, korzystając z osłony zagajników i krzewów. Wdzierali się pomiędzy szeregi obrońców; zdarzały się też bunty jeńców, których brano przecież do niewoli setkami. Wydawało się, iż walczący na Mont-Ormel Polacy są u kresu wytrzymałości i iż „korek od butelki” nie wytrzyma naporu.

Kanadyjczycy mieli łzy w oczach

I wtedy Niemcy zaczęli się cofać. Wyjaśnienie nadeszło gwałtownie – nadciągała, skądinąd spóźniona, kanadyjska 4. Dywizja Pancerna. Kacper Śledziński w książce „Czarna Kawaleria” pisze: „Niektórzy Kanadyjczycy mieli łzy w oczach, inni z niedowierzaniem łapali każdy szczegół tego »a real Polish Battlefield«. Inni znów z szacunkiem powtarzali: »Bloody Poles, what a job«”.

325 zabitych, 114 zaginionych, przynajmniej tysiąc rannych – z takimi stratami polska 1. Dywizja Pancerna zakończyła swój udział w boju pod Falaise. Szacunki strat niemieckich w całej bitwie są rozbieżne. Zginęło w „kotle” nie mniej niż 10 tys. Niemców, a 40-50 tys. wzięto do niewoli.

Choć wcale licznym ich oddziałom udało się wydostać z okrążenia (po dziś dzień realizowane są spory o to, jak się do tego przyczyniły spory między alianckimi generałami), najczęściej oznaczało to porzucenie czołgów, dział i innego ciężkiego sprzętu – a więc neutralizację danej dywizji jako siły bojowej.

Bój o Francję dobiegał końca – jeszcze w trakcie bitwy alianci lądowali na południu kraju, a kilka dni po jej zakończeniu doszło do wyzwolenia Paryża.

Korytarz przez krainę umarłych

Oznaczenia jednostek, nazwiska dowódców i nazwy kolejnych miasteczek coś nam oczywiście mówią o bitwie pod Falaise – ale jednak dużo więcej mówią nam opisy piekła, które przechodzili jej uczestnicy, po obu stronach.

Jeden z Niemców wspominał odwrót „korytarzem śmierci” pod alianckimi bombami oraz ogniem artylerii i czołgów: „Nigdy nie przeżyłem czegoś podobnego. Trafione czołgi stawały w płomieniach, pozostałe pojazdy nie zatrzymywały się choćby na chwilę, bo oznaczałoby to pewną śmierć. Jechaliśmy przez pole, starając się nie myśleć o ginących wkoło towarzyszach. Na ziemi wyli z bólu ranni”.

Inny mówił o tym, jak o podróży przez „krainę umarłych”: „Widziałem chłopaka, który szedł, potykając się co krok, a ręką przytrzymywał wypływające mu z brzucha wnętrzności. Ludzie leżeli w kałużach krwi, z poobrywanymi członkami. Dokoła biegały również konie, niektóre ciągnąc na uprzężach zniszczone wozy, wydając z siebie przerażające odgłosy”.

Alianccy piloci, którzy latali nad polem bitwy, czuli w kabinach jego woń: smród płonącego paliwa, prochu i przede wszystkim palonego mięsa.

„Jedynie Dante mógłby to opisać”

Pewien brytyjski oficer, który znalazł się po bitwie pod Chambois, wspominał: „ zalegały na drogach i polach w różnym stadium rozkładu. Natykałem się także często na trupy bydła i koni, uszkodzone pojazdy oraz porzucone wozy, wypełnione łupami wojennymi. Zwłoki puchły w letnim słońcu, smród był nie do wytrzymania”.

Oficer odnotował, iż do prasy i radia w Wielkiej Brytanii czy USA nie dotarły szczegóły tych walk, a przynajmniej nie od razu – tak jakby chciano oszczędzić odbiorcom relacji z bitewnego piekła. „Nigdy wcześniej ani później nie widziałem tak totalnej destrukcji nieprzyjaciela” – wspominał francuski generał, który wizytował pobojowisko.

Przybył też pod Falaise sam głównodowodzący, gen. Eisenhower. Udał się na piesze oględziny pola walki. „Jedynie Dante mógłby opisać to, co wówczas zobaczyłem. Na drodze o długości kilkuset metrów co krok potykałem się o trupy” – wspominał.

Zwłoki ludzi i zwierząt, nieraz zmasakrowane, rozjechane gąsienicami czołgów. Potworny zapach, od którego nie dało się umknąć, np. poprzez zasłonięcie twarzy chusteczką – to bodaj najczęstsze wspomnienia z pobojowiska pod Falaise.

Szlak bojowy bez szczęśliwego zakończenia

Po ponad 70 latach od bitwy na Mont-Ormel wszedł jeden z historyków bitwy o Normandię. Patrzył na to, co pozostało po polu bitwy pod Falaise: „Migoczący w letnim słońcu obraz spokojnego piękna, miriad pól, małych wiosek, wież kościelnych i bujnych pól uprawnych. Było prawie nie do uwierzenia, iż tam w dole, na drodze zaraz na lewo od miejsca, gdzie sta­łem, miały miejsce tak straszliwe sceny cierpień i spustoszenia”.

Dywizja gen. Maczka brała jeszcze udział w pościgu za Niemcami aż do Belgii i Holandii. I jej szlak bojowy, i biografia jej dowódcy, nie miały szczęśliwego zakończenia. Zamiast wyzwolenia kraju – były rządy komunistów z obcego nadania. Zamiast powrotów do ojczyzny – często rozpoczynała się gorzka, wieloletnia emigracja.

Maczkowi nowe władze odebrały polskie obywatelstwo. W Szkocji, gdzie osiadł wraz z rodziną, musiał pracować najpierw jako sprzedawca w sklepie, a potem jako barman w edynburskich hotelach (10-godzinne zmiany obejmował jeszcze w wieku 70 lat).

Dożył upadku PRL, ale zdrowie nie pozwoliło mu już odwiedzić kraju. Zmarł w 1994 roku. 20 lat później na wzgórzach Mont-Ormel – gdzie jego żołnierze tak dzielnie stawiali czoła niemieckiemu naporowi – odsłonięto jego popiersie.

Idź do oryginalnego materiału