Zagadkowy lot amerykańskich pilotów. Przekroczyli „żelazną kurtynę”. Po chwili samolot stanął w płomieniach

news.5v.pl 2 tygodni temu

Sześć minut wcześniej, około godz. 14.55, radziecki myśliwiec odrzutowy MiG-19 otworzył „ogień w celu zniszczenia” celu (według radzieckiego raportu), ale chybił. Stało się tak, ponieważ ostrzelany samolot skręcił w lewo, kierując się o 270 stopni — dokładnie na zachód. Niecałe 120 sekund lotu dzieliło go od granicy RFN i NRD.

Natychmiast po nieudanym pierwszym ataku pilot innego radzieckiego myśliwca poprosił swoich przełożonych na ziemi o pozwolenie na wystrzelenie pocisków rakietowych i otrzymał je. Około godz. 14.59 jego pocisk trafił w jeden z silników pod skrzydłami amerykańskiego samolotu.

„Dalszy ostrzał rakietami był niemożliwy”, stwierdził w raporcie z misji pilot myśliwca, „ponieważ nie było czasu w uzbrojenie zapalnika pocisku rakietowego w odległości mniejszej niż 110 m”. Kapitan Iwannikow użył więc dwóch karabinów maszynowych swojego myśliwca przy następnym podejściu — i trafił w kadłub RB-66B. O godz. 15:01 samolot wpadł w rotację z narastającym skrętem w lewo. Kilka sekund później otworzyły się trzy spadochrony.

RB-66B wylądował w sosnowym lesie około 30 km na zachód od Stendal, 35 km od granicy po stronie NRD. Dwóch z trzech członków załogi wylądowało bez obrażeń, ale jeden złamał lewą nogę i prawą rękę oraz odniósł obrażenia po obu stronach ciała. Wszyscy trzej zostali aresztowani na miejscu.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Amerykańscy piloci znaleźli się po drugiej stronie „żelaznej kurtyny”. Sprawa była utrzymywana w tajemnicy

Administracja USA natychmiast zaprotestowała i skrytykowała „pochopne działanie sił radzieckich”. Sowiecki wysłannik został wezwany do Departamentu Stanu w Waszyngtonie specjalnie w tym celu. Jednocześnie Stany Zjednoczone wyraziły ubolewanie, iż samolot „nieumyślnie” przekroczył przestrzeń powietrzną Układu Warszawskiego.

W tym samym czasie Związek Radziecki wysłał notę dyplomatyczną do wysłannika USA w Moskwie, potwierdzając zestrzelenie i skarżąc się, iż samolot wykonywał lot zwiadowczy. Zgodnie z oficjalnym stanowiskiem Departamentu Stanu, amerykański dyplomata wyraził ubolewanie, iż granica została „nieumyślnie przekroczona”.

Utrata samolotu została uznana w Waszyngtonie za bardzo poważną. W odpowiedzi członkowie Kongresu zażądali natychmiastowego anulowania umowy zbożowej ze Związkiem Radzieckim, która miała zapobiec brakom żywności w bloku wschodnim po nieudanych żniwach w 1963 r.

Radzieckie władze wojskowe początkowo uparcie odmawiały nawiązania jakiegokolwiek kontaktu z trzema amerykańskimi pilotami. Niemniej potwierdzono, iż jeden z trzech oficerów był leczony w szpitalu, a pozostali dwaj byli przetrzymywani w sowieckich koszarach. Wszystkie prośby amerykańskiej wojskowej misji łącznikowej w Poczdamie, aby przynajmniej pozwolono jej obejrzeć wrak zestrzelonego samolotu, również zostały odrzucone przez Sowietów.

Korespondent Reutersa z Berlina Wschodniego udał się na miejsce katastrofy, ale nie pozwolono mu dotrzeć do wraku, który był pilnie strzeżony przez radzieckich żołnierzy. Jednak chłopiec, który mieszkał w pobliżu, opowiedział mu, co, jego zdaniem, się stało.

„Amerykański samolot stanął w płomieniach, zanim się rozbił. Widziałem coś w rodzaju kuli ognia na jednym skrzydle. Trzech członków załogi wyskoczyło ze spadochronami — dwaj pierwsi razem, trzeci trochę później”, mówił chłopiec. Mieli wyskoczyć, gdy samolot był już bardzo nisko, na krótko przed uderzeniem.

Zestrzelenie było dwudziestym takim incydentem od 1950 r., a załoga RB-66B miała szczęście w nieszczęściu, ponieważ we wszystkich tych przypadkach w sumie zginęło około stu osób. Na przykład amerykański samolot szkoleniowy T-39 został zestrzelony 28 stycznia 1964 r. w pobliżu Erfurtu (Turyngia) — zginęły trzy osoby obecne wówczas na pokładzie.

Sześć dni po zestrzeleniu samolotu lekarz Sił Powietrznych USA mógł po raz pierwszy odwiedzić rannego lotnika, podporucznika Harolda W. Welcha — nie pozwolono mu jednak zobaczyć dwóch pozostałych członków załogi, kapitana Davida I. Hollanda i kapitana Melvina J. Kesslera.

Co kryło się za lotem z 10 marca 1964 r.?

Czy to naruszenie przestrzeni powietrznej NRD było częścią wojny nerwów w powietrzu, którą NATO i Układ Warszawski prowadziły w Europie od lat? Tylko w latach 1961-1963 zachodnie samoloty przeleciały nad granicą bloku wschodniego 77 razy. Ale jeszcze częściej, co najmniej 95 razy od 1961 r., zachodnie stacje radarowe zarejestrowały radzieckie samoloty w przestrzeni powietrznej NATO. Żaden samolot nie został jednak zestrzelony.

Co kryło się więc za lotem z 10 marca 1964 r.? Douglas RB-66B wystartował z bazy NATO w Toul-Rosières w Lotaryngii około godz. 13:30. Niecałe 30 minut później załoga zgłosiła się z przestrzeni powietrznej na zachód od Hanoweru. O godz. 14:45 eksperci radarowi z nadzoru powietrznego NATO zauważyli, iż samolot kontynuuje lot w kierunku strefy radzieckiej. Ostrzegli załogę przez radio, ale nie byli w stanie się z nią skontaktować. Radzieckie nadajniki zagłuszające mogły uniemożliwić im nawiązanie kontaktu.

RB-66B przeleciał szerokim łukiem nad obszarem na południe od Gardelegen — ale był to radziecki teren ćwiczeń wojskowych, na którym tego dnia odbywały się manewry; przestrzeń powietrzna powyżej była zatem oficjalnie zamknięta. Prawdopodobnie było to powodem zestrzelenia samolotu.

Czy Amerykanie wykonywali misję zwiadowczą? Załoga składała się z doświadczonego pilota kapitana Hollanda i dwóch nawigatorów, którzy mieli zdobywać doświadczenie, więc raczej mało prawdopodobne, by taka załoga otrzymała zadanie wykonania niebezpiecznej misji zwiadowczej.

I tak nie było to konieczne, ponieważ samolot zwiadowczy Lockheed U-2, który leciałby dokładnie na zachód od granicy między RFN i NRD, mógłby łatwo i bezpiecznie sfotografować to, co działo się na poligonie wojskowym. Do bardziej precyzyjnych ujęć i tak potrzebne byłyby szybkie nisko latające samoloty, takie jak RF-101 „Voodoo”, który osiągał prędkość ponad 1200 km na godz. RB-66B latał znacznie wolniej i na średniej wysokości.

Przypuszczalnie radzieckie służby specjalne przedstawiły zachodniej opinii publicznej kolejne „wyjaśnienie”: lot do Gardelegen miał na celu sprawdzenie, jak gwałtownie (lub jak wolno) może zareagować radziecka obrona powietrzna. Jednak żaden amerykański oficer nie zleciłby tak prowokacyjnej misji przy użyciu już przestarzałego modelu, jakim był RB-66B.

Piloci wracają do domu. ZSRR nie postawił warunków — przynajmniej oficjalnie

21 marca 1964 r. ranny porucznik Welch został niespodziewanie zwolniony i przewieziony do Niemiec Zachodnich przez Helmstedt w amerykańskiej karetce. Sześć dni później armia radziecka przekazała również kapitanów Hollanda i Kesslera. Rząd USA podkreślił, iż Związek Radziecki nie postawił żadnych warunków ich uwolnienia.

Być może była to prawda. A może była to nieformalna umowa, którą prezydent John F. Kennedy (a dokładniej jego młodszy brat i prokurator generalny Robert F. Kennedy) zawarł już pod koniec października 1962 r. W tym czasie USA nieoficjalnie zgodziły się na wycofanie (już przestarzałych) rakiet średniego zasięgu Jupiter w Turcji sześć miesięcy po wycofaniu potajemnie rozmieszczonych radzieckich SS-4 i SS-5 z Kuby.

W tym samym czasie ustanowiono „strefę buforową” około 150 km na zachód od wewnętrznej granicy Niemiec, którą wszystkie samoloty NATO miały omijać — a jeżeli nie było to możliwe, od tego momentu miały pozostawać w stałym kontakcie radiowym z kontrolą ruchu lotniczego.

Załoga RB-66B została przesłuchana przez amerykańskich specjalistów; możliwe wydawało się wszczęcie postępowania dyscyplinarnego. Kolega z eskadry trzech zestrzelonych pilotów udowodnił jednak ostatecznie, iż kompas RB-66B mógł, w pewnych warunkach, pokazywać zły kierunek.

Kierunek, który 10 marca 1964 r. mógł okazać się zabójczy dla Hollanda, Kesslera i Welcha.

Idź do oryginalnego materiału