Zapad(ł)

bezkamuflazu.pl 3 godzin temu

Znów na szybciutko, bom wciąż w podróży…

Dziś o „Zapadzie”, który właśnie rozpoczął się na Białorusi. Z jednej strony mamy histeryczne reakcje części mediów, w których biało-ruSSkie ćwiczenia jawią się niczym topór wiszący nad Polską i państwami bałtyckimi. Z drugiej zaś, marną projekcję siły w wykonaniu moskali i ich białoruskich podnóżków. A zatem czy naprawdę jest się czego obawiać?

Nim odpowiem na to pytanie, uporządkujmy pewne sprawy.

Ćwiczenia „Zapad” „od zawsze” miały wybitnie agresywny wobec zachodnich sąsiadów rosji charakter – choć dla niepoznaki zakładały scenariusz zbrojnej reakcji na wcześniejszy atak. Poprzednie edycje – zwłaszcza ta przed inwazją na Ukrainę – były manewrami angażującymi pokaźne siły. Ich koncentracja w stosunkowo bliskiej odległości od granicy NATO mogła wywoływać niepokój.

Co do zasady, wielkie ćwiczenia mogą być sposobem na zakamuflowanie koncentracji wojsk przed zaplanowaną agresją. Dziś – w dobie zwiadu satelitarnego i innych technologicznych możliwości – nie da się skrycie zebrać dużej ilości wojska i sprzętu, z konieczności więc trzeba to robić pod innym pretekstem. De facto temu właśnie posłużyły manewry „Zapad 2021” – gros rozwiniętych wówczas jednostek kilka miesięcy później użyto do pełnoskalowego ataku na Ukrainę.

Idźmy dalej. Państwa bałtyckie są małe, nie mają operacyjnej głębi (rozległego terenu, gdzie można się długo bronić); bez nasycenia ich pokaźnym natowskim kontyngentem ciężkim, 100-tysięczna rosyjsko-białoruska armada mogłaby je pokonać. Więc gdy na przykład w 2017 roku siły tej wielkości ćwiczyły na Białorusi i na poligonach w zachodniej roSSji, ryzyko było ponadnormatywne. Dla naszych nadbałtyckich sojuszników – dla nas pośrednie, wynikające z konieczności dotrzymania sojuszniczych zobowiązań.

Ale „Zapad 2025” to cień tamtych manewrów; w sumie bierze w nich udział nieco ponad 10 tys żołnierzy, bardzo skromnie wyposażonych w sprzęt ciężki. Dlaczego? Bo 90 proc. rosyjskich wojsk lądowych jest w tym momencie zaangażowanych w Ukrainie (a sama armia białoruska to „śmiech na sali”). Czy taki komponent stanowi jakiekolwiek zagrożenie? Nie.

„No ale Polska, w odpowiedzi na 'Zapad’, zamknęła przejścia graniczne z Białorusią”, mógłby zauważyć ktoś. „Co więcej, odpaliliśmy własne ćwiczenia, największe po 1989 roku, właśnie w odpowiedzi na rosyjskie. Po co więc takie działania, skoro nie ma zagrożenia?”

I znów co do zasady – marszruty wojsk wiodą stałymi szlakami komunikacyjnymi, co w realiach transgranicznych oznacza konieczność przejęcia przejść granicznych. Ale nie na taką okoliczność przyszykowała się Polska. Betonowe jeże i drut kolczasty nie zatrzymałyby sił inwazyjnych na dłużej niż kilka minut. Zamknięcie przejść służy czemu innemu. Przede wszystkim ma zobligować do działania Chiny, których eksport do Europy wiedzie przez Białoruś i Polskę. „Przytkawszy” szlak, oczekujemy, iż Pekin wpłynie na Białoruś i roSSję, wszak oba kraje ma „w kieszeni”. Przede wszystkim chodzi nam o zażegnanie inspirowanego przez Kreml kryzysu migracyjnego na polsko-białoruskiej granicy. „Zapad” to tylko pretekst do opuszczenia szlabanu.

Jeśli zaś idzie o ćwiczenia „Żelazny obrońca” – rzeczywiście są imponujące. W polu jest/będzie trzy razy więcej naszych żołnierzy niż po drugiej stronie granicy. Nasz „Iron” zbiega się z innymi natowskimi ćwiczeniami, w których łącznie bierze udział 70 tys. wojskowych. Upraszczając sprawy, mamy więc „pod parą”, „na teatrze”, znacznie więcej wojska niż skarpetkosceptycy. Znacznie lepiej wyposażonego w sprzęt ciężki. Nie jest to przypadek, iż nasze, natowskie manewry, zbiegły się z biało-ruSSkimi; takie przedsięwzięcia planuje się z dużym wyprzedzeniem, a kilkanaście miesięcy temu można było zakładać, iż „Zapad” będzie wymagał efektownego show of force z naszej strony. Ponadto, to już wyłącznie polska perspektywa, dobiega końca proces formowania 18 Dywizji Zmechanizowanej, którą, jako zwartą formację, trzeba przećwiczyć w polu. I temu także służy „Żelazny obrońca”.

Agresywne kraje, ćwiczące wojsko przy granicy, w scenariusze manewrów wpisują też rozmaite prowokacje. Zwykle chodzi o „drobne” wtargnięcia, na które przeciwnik musi zareagować. Z pozycji prowokatora mamy dwie korzyści – reakcja sprowokowanego czyni ćwiczenia bardziej realistycznymi. Nade wszystko jednak chodzi o wojnę nerwów. W przypadku roSSji o jej podtrzymanie, „dorzucenie do pieca”. Przestrach – jako reakcja społeczeństwa przeciwnika – jest tu wartością samą w sobie, jest też narzędziem realizacji bardziej długofalowych celów, głównie demobilizacji drugiej strony (chodzi o doprowadzenie do sytuacji, kiedy powszechnie zaczniemy myśleć: „zgódźmy się na warunki rosjan, wtedy przestaną nas dręczyć”). Taki jest powód mobilizacji naszych służb przy okazji „Zapadu”, z tego wynika stała obecność ćwiczeń na naszej agendzie politycznej. Nasze władze mówią o nich, obawiając się prowokacji, a nie inwazji. Nie wszyscy to rozumieją i dmą w róg wielkiego zagrożenia, wieszcząc masową wizytę ruSSkich czołgów w naszym kraju.

Nie dla psa kiełbasa.

—–

A gdybyście chcieli wesprzeć mój ukraiński raport, polecam się poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Szanowni, moje książki powstają także dzięki Wam! W sklepie Patronite możecie nabyć je w wersji z autografem i pozdrowieniami. Szeroka oferta pod tym linkiem.

Fot. MON Białorusi

Idź do oryginalnego materiału