Parafraza tytułu słynnej powieści Ericha Marii Remarque’a o codzienności w okopach pierwszej wojny światowej wydaje się stosownym komentarzem do pierwszej rocznicy ataku Hamasu na Izrael z 7 października. Media donoszą o nowych, zaskakujących zwrotach akcji – zabiciu lidera Hamasu Isma’ila Hanijji oraz lidera Hezbollahu Hasana Nasrallaha, napaści Izraela na południowy Liban czy ostrzale Izraela pociskami balistycznymi przez Iran. Ale tak naprawdę rzeczy po prostu stają się tym, czym były zawsze. Urzeczywistniają się istniejące od początku możliwości.
Twierdząc, iż Izrael ponosi porażkę w swojej misji zniszczenia Hamasu, a jedynie zabija Palestyńczyków i zrównuje Strefę Gazy z ziemią, krytycy czegoś nie rozumieją. Temu ujęciu brakuje szerszej perspektywy historycznej. Warto sobie bowiem przypomnieć strategię Izraela sprzed 7 października 2023 roku. Przez wiele lat przecież pilnował on, by do Hamasu docierały zagraniczne fundusze – tak aby utrzymywać rozłam wśród Palestyńczyków i zapobiegać dążeniom do rozwiązania dwupaństwowego.
Oczywiście w Gazie, na Zachodnim Brzegu i w Libanie Izrael działa „w obronie własnej”. Wiele zależy jednak od tego, jak definiuje się „własność”. o ile Rosja okupuje obszar Ukrainy i ogłasza go częścią swojego terytorium, czy może potem powoływać się na samoobronę, gdy dusi ukraiński ruch oporu? Kiedy na początku pierwszej wojny światowej Niemcy napadły Belgię, jeden z belgijskich ministrów stwierdził ponoć, iż „cokolwiek historycy później napiszą o tej wojnie, nikt nie powie, iż Belgia zaatakowała Niemcy”. Jednak od czasu rosyjskiej inwazji nie obowiązuje już poszanowanie ustalonych faktów. Kreml i jego sojusznicy z coraz większym powodzeniem twierdzą, iż to Ukraina rozpoczęła konflikt.
Retoryka Izraela nie różni się aż tak znacznie od rosyjskiej. Kiedy 1 października Siły Obronne Izraela rozpoczęły swoją „ograniczoną operację lądową”, mogło się to dość łatwo skojarzyć z eufemistycznym określeniem rosyjskiej agresji jako „specjalnej operacji wojskowej”. Do obu przypadków odnosi się taka parafraza słów wygłoszonych przez Groucha Marxa (grającego Rufusa T. Fireflya w filmie Kacza zupa): „To może wygląda jak wojna i boli jak wojna, ale niech was to nie zwiedzie. To naprawdę jest wojna”.
Powtórzę: rzeczy stają się tym, czym były zawsze. Pod koniec lipca koteria izraelskich ministrów, posłów, dziennikarzy i publicystów potępiła kontrolę żandarmerii Sił Obronnych Izraela w bazie wojskowej Sede Teman na pustyni Negew wszczętą po doniesieniach izraelskich rezerwistów o stosowaniu przemocy na palestyńskich więźniach. Ten nalot i zatrzymania żołnierzy doprowadziły do dużych manifestacji publicznych – mimo iż o nadużyciach donieśli przecież sami żołnierze. Wstrząśnięci tym, co widzieli, odważnie ujawnili, iż personel bazy torturował palestyńskich więźniów, dokonując na nich gwałtów metalowymi prętami. Niektórzy więźniowie wykrwawili się na śmierć.
Zamiast oburzać się na nieludzkie okrucieństwo, niektórzy izraelscy urzędnicy mieli pretensje do wymiaru sprawiedliwości. Świadczy o tym choćby ten zapis debaty w Knesecie, cytowanej przez brytyjskiego dziennikarza Petera Oborne’a:
„Niepodpisany izraelski poseł: To szaleństwo. Ktoś w prokuraturze uważa, iż można aresztować naszych żołnierzy za to, co robią terrorystom z Nukhby [bojownikom Hamasu]. Tak nie może być.
Głos z sali: Wpychanie komuś pręta w odbyt – to jest zgodne z prawem?
Poseł: Cisza! Tak, o ile jest z Nukhby, wszystko jest zgodne z prawem. Wszystko!”.
Oborne również wydobył następujący fragment z panelowej dyskusji w porannym paśmie izraelskiej telewizji:
„Komentator 1: Żołnierzy oskarża się o gwałt na skutym kajdankami więźniu – to cię nie niepokoi?
Komentator 2: Gówno mnie obchodzi, co robią tamtemu człowiekowi Hamasu. Według mnie problem polega na tym, iż przemoc wobec więźniów nie jest wpisana w politykę państwa. Po pierwsze, oni sobie na to zasłużyli, to świetna forma zemsty. Po drugie, może to zadziała zniechęcająco”.
Wyobraźmy sobie naszą reakcję, gdyby to wszystko działo się w Rosji.
Zabrzmi to jak szaleństwo, ale żeby zorientować się w naszym moralnym położeniu, możemy zacząć od rozpatrzenia teorii spiskowej. Kilka miesięcy temu wyobraziłem sobie, jak mogłaby przebiegać rozmowa telefoniczna pomiędzy dwoma radykałami – Izraela i Hamasu:
„Izraelski twardogłowy: Cześć, pamiętasz, jak dyskretnie wspieraliśmy was w rywalizacji z Organizacją Wyzwolenia Palestyny? Jesteście nam za to winni przysługę. Może byście zaatakowali i zabili paru Żydów pod Gazą? Tamci to są przyjaciele Arabów, pacyfiści, nam na nich nie zależy. Potrzeba nam natomiast czegoś, żeby się skończyły te obywatelskie protesty i żeby odwrócić uwagę od powolnej czystki etnicznej na Zachodnim Brzegu. Świat będzie wstrząśnięty waszą brutalnością, my będziemy mogli sobie odgrywać rolę ofiary, odzyskać jedność narodową i jeszcze przyspieszyć czystkę etniczną.
Twardogłowy z Hamasu: W porządku, ale wy też zróbcie nam przysługę. W odwecie za nasze morderstwa musicie zbombardować cywilów w Gazie, zabić ich tysiące, szczególnie dzieci. To rozpali antysemityzm na całym świecie – a na tym najbardziej nam zależy.
Izraelski twardogłowy: Nie ma sprawy, nam akurat też się przyda fala antysemityzmu, bo dzięki temu możemy odgrywać rolę ofiary i robić, co nam się żywnie podoba, w obronie własnej”.
Ten wyobrażony scenariusz jest oczywiście obsceniczny. Ale przypomnijmy sobie powieść Roberta Harrisa Autor widmo (zaadaptowaną na film Romana Polańskiego). Ghostwriter Adama Langa, byłego premiera Wielkiej Brytanii, wzorowanego na Tonym Blairze, odkrywa, iż jego klienta od początku umieściła w Partii Pracy i kontrolowała CIA. Komentując tę „porażającą rewelację” w powieści, krytyk „Observera” stwierdził, iż ujawniona informacja „jest tak szokująca, iż po prostu nie może być prawdziwa, choć gdyby była, z pewnością wyjaśniałaby adekwatnie wszystko, co się zdarzyło w najnowszej historii Wielkiej Brytanii”.
Tak jak wymysł Harrisa, mój własny odrażający scenariusz uwypukla logikę dzisiejszego perwersyjnego tanga: to fikcja, ale gdyby jednak była prawdą, wyjaśniałaby wszystko. Wyobrażona wyżej rozmowa telefoniczna nie wydarzyła się w rzeczywistości, ale ujawnia o tej rzeczywistości prawdę.
Ponieważ ofiarom z zasady pozwala się na reakcję, wojna daje Izraelowi możliwość dokonywania czystki etnicznej na terenie „Wielkiego Izraela”. Według skrajnie prawicowego izraelskiego ministra finansów Becalela Smotricza „dobrowolna migracja” Palestyńczyków z Gazy to „odpowiednie rozwiązanie humanitarne” dla oblężonej enklawy i całego regionu.
Paralele między Ukrainą a Palestyną są coraz wyraźniejsze, ponieważ zacierają się istotne różnice. Proizraelski zachód (zwłaszcza Stany Zjednoczone) dziś ujmuje swoje poparcie dla Ukrainy i dla Izraela jako dwie inicjatywy w tej samej globalnej wojnie, jak gdyby Izrael niczym się od Ukrainy nie różnił. Tymczasem na pseudolewicy wielu twierdzi, iż początkowe ataki Rosji i Hamasu były uzasadnionymi działaniami obronnymi w reakcji na historyczne prowokacje i opresję, jak gdyby Donbas był rosyjskim Zachodnim Brzegiem.
W ustalającym się właśnie nowym porządku świata wojna w Gazie jest punktem węzłowym, skupiającym wszystkie antagonizmy epoki współczesnej. Tam rozstrzygnie się wszystko. „Palestyna” jest dziś uniwersalnym symbolem – zastępnikiem wszystkich europejskich grzechów, a przy tym krynicą antysemityzmu.
Tragedia polega na tym, iż Izrael – który powstał z europejskiego poczucia winy za Holokaust – staje się symbolem europejskiej opresji i kolonizacji. Europejczycy nadali ocalonym z tamtego ludobójstwa ziemię, którą od wieków zamieszkiwali inni ludzie. Ten pierworodny grzech, jeżeli się za niego nie odpokutuje, będzie udaremniać osiągnięcie pokoju i spokoju na froncie bliskowschodnim.
**
Copyright: Project Syndicate, 2024. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.