Nauka – opium dla ludu

pch24.pl 3 tygodni temu

„Światem nie rządzi już broń, energia, ani pieniądze, tylko jedynki i zera, informacje, elektrony. Inni nie muszą tego rozumieć, ale ty powinieneś. (…) Na świecie toczy się wojna. Nieważne, kto ma więcej kul. Ważne, kto ma informacje. Liczy się to, co widzisz, słyszysz i myślisz. Liczą się informacje” – słowa te padły z ust Cosmo – „złego charakteru” w filmie „Sneakers” („Włamywacze”). Ponad 30 lat od premiery ową myśl można wpisać na sztandar globalistów i wszelkiej maści „władców świata”.

Kult rozumu, który stał się globalną religią, na dobre rozpoczął się w epoce Oświecenia, a jego głównym motorem napędowym była wówczas rewolucja przemysłowa. Rozwój technologiczny, nowe odkrycia naukowe, wszechobecny postęp ogarniający niemal każdą dziedzinę życia stał się drogowskazem dla świata i ludzkości. Nauka stała się wyznacznikiem dla niemal każdej sfery życia, a naukowcy nowymi herosami, żeby nie powiedzieć bożkami, których rewolucja zaczęła wykorzystywać do budowy „nowego, wspaniałego świata” – świata, w którym nie ma miejsca ani na Dekalog, ani na chrześcijańską etykę, ani na myślenie przyczynowo-skutkowe, ani na poszukiwanie prawdy etc.

Stwierdzenie, iż coś zostało „naukowo udowodnione” zamyka niemal każdą dyskusję, a jeżeli znajdzie się ktoś, kto przedstawia konkretne argumenty podważające kolejne „udowodnione teorie”, kto przedstawia badania stojące w sprzeczności do oficjalnej narracji, kto głośno wskaże luki w „dominującym przesłaniu” ten jest skazany na miano „płaskoziemca”, „foliarza”, „głosiciela teorii spiskowych”, „oszołoma” i człowieka, któremu nie warto podawać ręki.

Wiedza to władza!

„Wiedza daje władzę, dlatego nauka, podobnie jak sfera medialna, jest narzędziem władzy. Ponieważ nauka zajęła dziś miejsce religii (…) przejęcie kontroli nad nauką jest najważniejsze z punktu widzenia kontroli umysłów”, podkreśla na łamach książki „Operacja pandemia. Globalna psychoza i nowy totalitaryzm” Marek A. Zamorski.

Oczywiście w dalszym ciągu mamy do czynienia z naukowcami z powołania dążącymi do poznania obiektywnej prawdy niezależnie od tego, jaka ona jest. Niestety są oni dzisiaj w polityczno-medialnej mniejszości, a dominują ludzie, którzy wygłaszają teorie na zamówienie czy to danej władzy, czy to konkretnych sponsorów, takich, bądź innych ideologii. Nie jest to w sumie nic nowego – taki mechanizm, tyle iż na mniejszą skalę działa od wieków.

Każdy, kto czytał książkę „Faraon” Bolesława Prusa („doskonałą książkę o władzy”, jak zarekomendował mi ją lata temu mój tata), pamięta scenę zaćmienia słońca. Arcykapłani będący w opozycji do faraona Ramzesa XIII – który próbował „zerwać się z ich smyczy” – na podstawie obliczeń przewidzieli, kiedy nastąpi zaćmienie, a następnie wykorzystali to „naturalne zjawisko” do realizacji swoich celów politycznych.

Każdy, kto choć trochę zna historię III Rzeszy wie, jak mocno Adolf Hitler i jego towarzysze stawiali na naukę i jak wielką rolę odegrali tamtejsi naukowcy, w tym Żydzi (tutaj przypominają się słowa Göringa: „To ja decyduję, kto jest Żydem”). Nie tylko wiedli oni prym w wynajdowaniu nowych środków zagłady, w budowaniu autostrad, w udoskonalaniu niemieckich linii produkcyjnych i niemieckiej technologii wojskowej, ale przede wszystkim znajdowali „naukowe dowody” potwierdzające słuszność takich działań jak eugenika, eutanazja, aborcja i w końcu ludobójstwo. Co gorsza wielu z tych naukowców zostało skazanych na symboliczne kary, po odbyciu których robili w RFN fantastyczne kariery zarówno naukowe, jak i polityczne czy administracyjne.

Mówił o tym w wywiadzie dla tygodnika „Do Rzeczy” prof. Tomasz Panfil:

„W Niemieckiej Republice Federalnej po drugiej wojnie światowej na fotelach dyrektorskich zasiadało całe mnóstwo ludzi skazanych za ludobójstwo, za zbrodnie przeciw ludzkości, za zbrodnie wojenne etc. Dlaczego? Bo interes Niemiec tego wymagał! Nowe Niemcy puszczały więc w niepamięć ich grzeszki. Ludobójcy składali samokrytykę, bili się w piersi i zapewniali, iż zostali zdenazyfikowani.

Zbrodniarze i ludobójcy kilka lat po wojnie wychodzą z więzień, a państwo niemieckie wykorzystuje ich fachową wiedzę na wszystkich polach. Mówimy tutaj o niemieckich firmach, ale trzeba również pamiętać o innych wielkich umysłach III Rzeszy.

Taki np. Hermann Voss – wybitny anatomopatolog. W czasie wojny człowiek ten był w Poznaniu, gdzie zarządzał krematorium i preparował ciała skazanych przez gestapo Polaków. Potem sprzedawał po 25 reichsmarek czaszki Polaków i Żydów. Pisał w pamiętniku: Miasto Posen przypada mi zupełnie do gustu, tylko nie powinno tu być śladu po Polakach, byłoby wtedy bardzo pięknie. […] Naród polski musi być całkowicie wytępiony, inaczej nie będzie spokoju na Wschodzie.

Hermann Voss był bardzo dobrym dydaktykiem. Urządzał on swoim studentom konkursy, w których nagrodami były… czaszki Polaków i Żydów.

Po wojnie Voss pracował na uniwersytetach w NRD: w 1959 r. został uhonorowany przez rząd komunistycznych Niemiec medalem i tytułem Wybitny Naukowiec Ludu.

Nie tak dawno Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu odkryło, iż ma w swoich zbiorach kilkadziesiąt czaszek Polaków i Żydów kupionych od Vossa.

Żeby było jeszcze głupiej: w roku 1974 polskie wydawnictwo lekarskie wydało podręcznik Hermanna Vossa do anatomii. Do kupienia w antykwariatach i na Allegro”.

Podobnie rzecz miała się w komunizmie i to niezależnie, czy był to komunizm rosyjski, niemiecki, chiński, albański, jugosławiański, kubański, kambodżański, polski, czy jakikolwiek inny. W każdej z tych odmian zbrodniczego systemu zawsze wykorzystywano autorytet „naukowców”, żeby na przykład udowodnić wyższość gospodarki centralnie sterowanej nad wolnym rynkiem.

A miało być tak pięknie…

Totalitaryzmy XX wieku ostatecznie zbankrutowały i upadły. Sam mechanizm jednak pozostał – nauka wciąż jest narzędziem kontroli, generowania strachu i nowoczesnego terroru. Niestety zdecydowana większość zdaje się nie zdawać sobie z tego sprawy, o czym najdobitniej przekonaliśmy się w ciągu ostatnich kilku lat.

„Wiara w nieomylność nauki jest w tej chwili równie silna, jak niegdyś wiara w nieomylność papieża. Autorytet nauki przewyższa wszelkie autorytety, nie tylko polityczne, ale również duchowe, które padają przed nim na kolana. Kiedy tylko okaże się, iż coś zostało naukowo udowodnione milkną wszelkie dyskusje i polemiczne głosy, gdyż nikt nie chce zostać zaliczony w poczet ludzi ciemnych, zacofanych, wierzących w przesądy i w gusła”, wskazuje Marek A. Zamorski.

„Naukowcy, tak samo jak dziennikarze, artyści czy duchowni, są ludźmi, a skoro są ludźmi, to i oni kierują się podstawowym instynktem, jakim jest rządza władzy. Odkąd zrozumieli, iż nauka zastąpiła ludziom religię, a oni sami stali się kapłanami nowego kultu, korzystają z tego, kiedy tylko mogą. Nadużywając swego autorytetu”, dodaje.

„Nauka, podobnie jak media, stanowi dziś element systemu dystrybutorów informacji. System ten zaś kontrolowany jest przez tych, którzy mają władzę. To oni ostatecznie decydują, jakie treści należy wbijać ludziom do głów, oni też decydują, kto dostanie pieniądze na prowadzenie badań czy też za ich wyniki. Naukowcy, tak samo jak ludzie mediów, dziennikarze, eksperci, a także artyści i pisarze, muszą z czegoś żyć i za coś prowadzić swoje badania. Podobnie jak wszyscy inni są więc ludźmi do wynajęcia, którzy robią to, za co im się płaci. A płaci się im dziś za to, aby – korzystając ze swojego autorytety – przedstawili tę, czy inną opinię jako obiektywną prawdę. Trzymani na smyczy pełnią więc dziś taką samą funkcję jak media: wdrukowują ludziom do świadomości określone idee, wartości i wzory zachowań”, wskazuje dalej autor książki „Operacja pandemia”.

„Nie wyklucza to faktu, iż zdarzają się i dziś rzetelni, dążący do prawdy naukowcy, których z całą odpowiedzialności można nazwać uczonymi. Jednak są oni w mniejszości i możesz być pewien, iż nie usłyszysz ich głosy w mediach głównego nurtu. Ich działalność jest groźna dla systemu i nikt ich nigdy nie zaprosi do żadnego programu”, podsumowuje Zamorski.

Trudno się nie zgodzić… „Wiedza daje władzę, dlatego nauka, podobnie jak sfera medialna, jest narzędziem władzy”…

„Odzyskanie czasu”

Fenomenalnie problem współczesnej nauki przedstawił w książce „Odzyskanie czasu” autor ukrywający się pod pseudonimem Baoshu. Jest to kontynuacja trylogii „Wspomnienie o przeszłości Ziemi” autorstwa Cixina Liu.

UWAGA! Tutaj spoiler!

Po tym jak Ziemianie wygrali starcie z Trisolarianami – najeźdźcami z kosmosu – ci drudzy obiecali, iż udostępnią nam swoją technologię oraz pomogą rozwinąć nauki podstawowe przesyłając na Ziemię wyniki swoich badań, wzory fizyczne i matematyczne pozwalające zrozumieć działanie Wszechświata.

Ziemianie byli zachwyceni. Wiedzieli bowiem, ze Trisolarianie nie potrafią kłamać, iż brzydzą się kłamstwem, i iż jest dla nich większą zbrodnią niż ludobójstwo ingerowanie w jakiekolwiek wzory i obliczenia. Nie wiedzieli jednak, iż kosmici mieli w swoich szeregach człowieka – Tianminga, któremu zlecili fałszowanie teorii fundamentalnych przekazywanych ludziom.

Tutaj krótki fragment „Odzyskania czasu”.

„Żeby teorie fundamentalne zostały przyjęte, musiały wydawać się poprawne, a ponieważ stworzenie takiego wyrafinowanego oszustwa nie leżało w możliwościach prawie żadnego z tych naukowców, zostawiono to Tianmingowi. Miał on jednak tylko licencjat uzyskany w dwudziestym wieku i trudno mu było zrozumieć wiele powstałych później pojęć naukowych.

Czerpał inspirację z powieści fantastycznych nurtu wuxia, które czytywał w młodości, a w których złoczyńcy porywali czasami bohaterów i zmuszali ich, by nauczyli ich supertajnych sztuk walki. Ci udawali, ze to robią, ale zmieniali najważniejsze instrukcje dotyczące techniki oddychania albo przebiegu linii qi. Tianming zmieniał liczby w rzeczywistych teoriach trisolarianskich, to dodając zero do stałej odnoszącej się do kwarków, to usuwając znak pierwiastka z równania opisującego zakrzywienie przestrzeni, i tak dalej . Przy tempie rozwoju ziemskiej nauki dopiero po wielu latach ludzie zdołaliby eksperymentalnie zweryfikować którekolwiek z tych liczb. Kiedy Trisolarianie odkryli wprowadzane przez niego zmiany, okrzyknęli go geniuszem. Dla niego nie było to wcale trudne, ale oni czuli odrazę do wprowadzania kogokolwiek w błąd sfabrykowanymi danymi. Kiedy sami musieli zrobić coś takiego, odczuwali nieodpartą potrzebę defekacji.

To wiele wyjaśnia! – powiedziała AA. – Podczas pisania doktoratu zdezorientowało mnie to, ze stała podana przez Trisolarian po prostu nie pasuje. Siedziałam nad tym i siedziałam, ale w końcu musiałam się poddać. Mało brakowało, a nie obroniłabym z tego powodu pracy.

Tianming uśmiechnął się bezradnie.

Rzeczywiście podałem celowo inną wartość, by potraktowano ją jako wskazówkę, iż Trisolarianie wprowadzają ludzi w błąd. Chociaż eksperymentalna weryfikacja większości wprowadzanych przeze mnie zmian byłaby przez wiele lat niemożliwa, to kilka zrobiłem po to, by można było ukazać ich nonsensowność w drodze czysto teoretycznych rozważań. Miałem nadzieję, iż staną się dla ziemskich uczonych ostrzeżeniem, by zachować czujność i nie ufać Trisolarianom.

Ach, ty idioto! – Teraz role się zmieniły i to doktor AA zaczęła go pouczać. – Zrobiłeś tylko licencjat i dlatego nie miałeś pojęcia, jak w rzeczywistości funkcjonuje świat akademicki. Twoje aluzje na nic się nie zdały. choćby gdyby komuś udało się dowieść, ze podane przez ciebie liczby są fałszywe, natychmiastową reakcją profesorów byłoby zakwestionowanie poprawności zaplanowania i przeprowadzenia tego eksperymentu. Jak mogłeś oczekiwać, iż jakiś eksperyment obali teorie przekazane nam przez trisolarianskich uczonych, którzy w powszechnej opinii ziemskich naukowców wyprzedzali nas o setki lat? Inne laboratoria nie zadałyby sobie trudu sprawdzenia twojego wyniku i choćby gdyby jakimś sposobem udało ci się skłonić je do powtórzenia tego eksperymentu i wykazania, iż te liczby są fałszywe, naukowcy o ustalonej reputacji zaczęliby tworzyć kolejne dodatkowe teorie wyjaśniające tę niezgodność. Skoro zbudowali swoją pozycję i karierę na teoriach trisolarianskich, to broniliby ich do ostatniego tchu, bo przecież były one ich źródłem utrzymania. choćby gdyby skończyły się im pomysły, domagaliby się, żebyś przedstawił lepszą teorię wyjaśniającą te wyniki. I nie daj Boże, żeby w tej nowej teorii było chociaż jedno niedociągnięcie, bo wtedy rzuciliby się na ciebie jak rój pszczół, skupili się na nim i zignorowali resztę. Ale choćby wtedy mógłbyś się uważać za szczęśliwca, bo najprawdopodobniej w ogóle nie poświęciliby ci uwagi, uznając cię za zadzierającego nosa nowicjusza. Żeby establishment naukowy wyrzekł się błędnych teorii, musiałaby wymrzeć cała stara kadra profesorska”.

Czy powyższy fragment coś Państwu przypomina? TAK! Dokładnie taki mechanizm działał w czasie tzw. pandemii koronawirusa. Dokładnie taki sam mechanizm działa w przypadku tzw. klimatyzmu. Dokładnie taki sam schemat działa, jeżeli chodzi o ideologię gender, ideologię woke, ideologię neo-marksizmu, eutanazimu, aborcjonizmu etc. Ci, którzy mają inne zdanie w najlepszym wypadku są ignorowani. Najczęściej jednak spadają na nich obelgi, a choćby podejmowane są kroki, aby ich uciszyć poprzez nałożenie kar i sankcji.

Przypomnijmy sobie, co było, gdy WHO ogłosiło tzw. pandemię. Przypomnijmy sobie, jak zmieniali swój punkt widzenia „naukowcy”, którzy praktycznie nie wychodzili z telewizyjno-radiowego obiegu. Z każdym dniem się radykalizowali, aż w końcu część z nich stwierdziła, iż czeka nas „śmiertelne tsunami”, iż ludzie będą „padać jak muchy”, iż populacja Polski zmniejszy się o kilka milionów. Wszystko firmowali swoimi tytułami doktorskimi i profesorskimi, a każdego, kto już choćby nie negował tego, co mówią, tylko zgłaszał wątpliwości nazywali „mordercami”.

Identyczny mechanizm obserwujemy w przypadku tzw. klimatyzmu. Tutaj również obowiązuje mityczny „konsensus naukowy”. Na czym polega ów „konsensus”? Opisał go w książce „Zielone oszustwo” Marc Morano:

„Twierdzenie, iż 97 procent naukowców jest zgodnych w tej kwestii, opiera się na ankiecie przeprowadzonej wśród siedemdziesięciu siedmiu anonimowych naukowców. Nie wśród tysięcy, czy choćby setek naukowców, ale wśród siedemdziesięciu siedmiu. Naukowcy gwałtownie też rozprawili się z innym badaniem, przeprowadzonym przez blogera Johna Cooka, wskazującego na 97-procentowy konsensus w sprawie badań klimatycznych. Klimatolog David Legates z Uniwersytetu Delaware wraz z trzema współautorami przyjrzeli się tym samym pracom, które badał Cook i stwierdzili, iż jedynie 41 prac – 1 procent z 4014 – wyrażało poparcie dla koncepcji, iż ludzkość jest w dużej mierze winna aktualnemu ociepleniu klimatu. NIE 97 procent, TYLKO 1 procent!”.

To naukowcy wmawiają nam, iż homoseksualizm jest czymś naturalny, iż aborcja to zabieg, a eugenika to świetny sposób na walkę z nierównościami, jakie istnieją między ludźmi. jeżeli ktoś uważa inaczej, to biada mu!

I tak oto wracamy do sytuacji opisanej w „Faraonie” przez Bolesława Prusa. Naukowcy to kapłani nowej religii. Nauka to władza… „Światem rządzą informacje”, jak powiedział Cosmo… Naukowcy skuteczniej zarządzają tłumem niż człowiek z bronią w ręku, za którym stoi jedynie strach. Za naukowcami oprócz strachu często stoi fałszywy autorytet wykreowany przez władzę i ośrodki medialne…

Parafrazując słynny cytat Lenina: to nie religia, tylko nauka jest współczesnym opium dla ludu…

Tomasz D. Kolanek

Idź do oryginalnego materiału