50 mld od UE dla Ukrainy nie wystarczy. A to najgorszy moment, by pokazać słabość

krytykapolityczna.pl 7 miesięcy temu

Tekst powstał w ramach projektu Internews, będącego kontynuacją Spięcia – projektu, w ramach którego pięć polskich redakcji z różnych stron sporu politycznego dyskutowało o sprawach ważnych i ważniejszych, we wspólnym celu przebijania baniek informacyjnych. Internews łączy polskie oraz węgierskie media i dziennikarzy, podnosząc kwestie szczególnie istotne z perspektywy naszego regionu.

Unijni przywódcy odetchnęli z ulgą: Viktor Orbán odpuścił sobie wetowanie pomocy finansowej dla Ukrainy. W ciągu najbliższych czterech lat do Ukrainy trafi 50 miliardów euro w grantach i pożyczkach. Pieniądze wesprą odbudowę zniszczonej infrastruktury, pomogą zeuropeizować energetykę, rolnictwo i sieci transportowe, a także pozwolą pokryć zaplanowane w budżecie wydatki oraz wypłaty odszkodowań za utracone mienie.

To gest istotny chociażby symbolicznie – Ukraina, a także Rosja, otrzymały wyraźny sygnał, iż mimo wielu kryzysów i wewnętrznych podziałów Unia Europejska wciąż jest gotowa wspierać swojego sąsiada w walce z agresorem. Jednak przede wszystkim to ratunek dla milionów ukraińskich emerytów i pracowników budżetówki, których wypłaty były w tym roku poważnie zagrożone.

Bez europejskiego wsparcia nie byłoby z czego wypłacić pensji nauczycielom, urzędnikom czy medykom. W warunkach wojennych wielu z nich pracuje ponad siły, zmagając się z niedoborem kadr, bo wiele przedstawicielek tych sfeminizowanych zawodów znalazło schronienie za granicami kraju. Ich dobrostan – a także wola pozostania w kraju – są najważniejsze dla względnie normalnego funkcjonowania ukraińskiego państwa, a także – co dotyczy w szczególności nauczycieli – jego przyszłości.

Unijna dotacja pokryje także koszty budowy schronów w ukraińskich szkołach, co jest najważniejsze dla wyrównywania szans w wojennej edukacji. w tej chwili ukraińskie dzieci dzielą się na te, których lekcje kontynuowane są podczas alarmu powietrznego w podziemiach, oraz te, które przez brak odpowiedniej infrastruktury muszą uczyć się zdalnie i z przerwami. Europejskie pieniądze zasilą również ukraińską służbę zdrowia – pokryją m.in. koszty protez dla dziesiątek tysięcy osób, które utraciły kończyny w wyniku wojny.

Ze względu na wojenne priorytety i osłabienie gospodarki spora część „cywilnych” wydatków państwa ukraińskiego opłacana jest z międzynarodowej kieszeni. Gdyby sojusznicy skończyli z tym wsparciem, kraj czekałaby dewaluacja hrywny i gwałtowny wzrost inflacji, a w efekcie chaos i kryzys humanitarny, który pomógłby Rosji przesuwać front dalej na zachód.

Europejska pomoc wesprze też chroniące nas przed tym ukraińskie wojsko, choć nie bezpośrednio. Po pierwsze, zabezpieczenie „cywilnych” wydatków pozwoli państwu przeznaczyć większą ilość pieniędzy z podatków na niezbędne zbrojenia. Po drugie, ukraińska armia w niespotykanym stopniu żyje z crowdfundingu – do zbiórek na ZSU dokłada się czworo na pięcioro Ukraińców. Nie byłoby to możliwe, gdyby wypłaty wielu z nich zostały wstrzymane.

50 miliardów od Unii rozłożone na cztery lata to jednak stanowczo za mało. Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje potrzeby Ukrainy w samym tylko 2024 roku na 42 miliardy dolarów. Według ukraińskich władz każdy dzień prowadzenia wojny kosztuje kraj 100 milionów dolarów. Dlatego niezbędne są również amerykańskie pieniądze. Niestety, obiecany pakiet pomocy militarnej – 60 miliardów dolarów na zakup uzbrojenia, w tym przede wszystkim amunicji – wciąż nie może przejść przez zdominowany przez izolacjonistycznych republikanów Kongres.

Bruksela musi mieć plan B na wypadek, gdyby to nie wyszło. A choćby jeżeli wyjdzie – już teraz zacząć szukać dodatkowych środków na pomoc Ukrainie w razie zwycięstwa Donalda Trumpa w jesiennych wyborach prezydenckich w USA. Zatwierdzone do wypłaty 50 miliardów euro to niby sporo, ale to też kropla w unijnym budżecie – mniej niż 0,1 proc. unijnego PKB z czterech lat. Niewiele, zważywszy na małe, ale realne zagrożenie wojny z Rosją. Ponadto na europejskim stole wciąż leżą zamrożone rosyjskie aktywa – ok. 300 miliardów dolarów.

Europa musi też wywiązać się wreszcie ze swojej obietnicy dostarczenia Ukrainie miliona pocisków artyleryjskich – czy to przez wzmocnienie własnej produkcji zbrojeniowej, czy przez zakupy np. w Korei Południowej. Miała to zrobić w ubiegłym roku, jednak plan udało się zrealizować zaledwie w jednej trzeciej. W tym samym czasie Rosja miała wyprodukować choćby dwa miliony pocisków, a kolejny milion kupiła od Korei Północnej, znacząco zwiększając przewagę nad Ukrainą w tej kwestii.

Przez dwa lata pełnoskalowej wojny Zachód pomagał Ukrainie z ociąganiem i opóźnieniami. Nie uchroniło to Europy przed byciem postrzeganą przez Rosję jako strona w tej wojnie, przyczyniło się natomiast do przejęcia przez agresora inicjatywy na froncie po paśmie ukraińskich sukcesów.

To najgorszy moment, by pokazać Rosji słabość, a jednocześnie ostatni, by zdążyć przed definitywnym zmęczeniem Europejczyków wojną.

Nawet jeżeli najgorszy scenariusz się nie spełni i wojna nie rozleje się poza Ukrainę, porażka jej obrony przed Rosją na tym etapie oznaczałaby również porażkę UE. Zważywszy na szereg kryzysów, z którymi od lat walczy ów związek państw, kolejny niewypał wspólnego przedsięwzięcia może stać się gwoździem do jego trumny.

Idź do oryginalnego materiału