Zrealizowałem swoje marzenie. Być tutaj, zobaczyć, gdzie żyli, dorastali, tworzyli, kochali. Nie planowałem spotkań z moimi rozmówcami. Za moją miłość do zespołu otwierały im się serca. Biegając ich śladem udało mi się połączyć dwie pasje. Słuchałem opowieści, zobaczyłem miejsca, często nieznane choćby mieszkańcom tego miasta. Nie jest to opowieść biograficzna. Mam nadzieję, iż książka ta pomoże miłośnikom zespołu przeżyć to samo, co ja. Są to moje prywatne, przepiękne chwile z miasta THE BEATLES – LIVERPOOLU.
Wszystkim, którzy mnie namówili, pomogli, wspierali w realizacji pomysłu – Dziękuję
Mersey Beat
Kiedy dorastałem, radio było najważniejszym przedmiotem w domu. Często wieczorem kręciłem gałkami wybierając stacje z muzyką. Najlepszą muzykę grało wtedy radio „Luksemburg”. To właśnie z tej stacji usłyszałem pierwsze przeboje The Beatles i innych zespołów. Do zajęć w szkole podstawowej dołączono nam naukę tańca. Właśnie wtedy poznałem „twista”. Bawiło to nas chłopaków, na potańcówkach często zaczynały się sympatie i miłości klasowe. Ważne były pierwsze piosenki zespołu, które mówiły o miłości, zakochaniu, szczęściu. Dorastałem ja, dorastał i zespół. Nigdy nie myślałem, iż kiedyś tutaj zawitam, do miejsca gdzie w latach 1960 – 1963 grało w okolicy 500 zespołów muzycznych. Natomiast w całej Anglii było ich ponad 5000. Poza kilkoma, reszta to były zespoły czysto amatorskie.
Liverpool – miasto do pokochania i znienawidzenia. Wszystko zależy, gdzie się tu trafi. Centrum bardzo zniszczone w czasie II wojny światowej, właśnie teraz przeistacza się w prawdziwie wielkomiejskie. Powodem jest Festiwal Kultury Europejskiej, który ma się tutaj odbywać w 2008 roku. Pozostałe dzielnice, to w zasadzie małe odrębne miasteczka ze swoimi urzędami, przepięknymi parkami, kościołami i bibliotekami.
Pierwsze dni spędziłem w hostelu. Od właściciela, Kevina dowiedziałem się, iż w każdy czwartek od 22 – giej w historycznym Cavern Club realizowane są koncerty młodych zespołów, które wykonują utwory The Beatles. Dla towarzystwa namówiłem młodego Belga – Rogera. Mathew Street – po prawej stoi pomnik Johna Lennona ufundowany przez jego pierwszą żonę Cynthię. Wchodzimy, kręcone schody, szum, dym, hałas. Jest nas bardzo dużo, młodych i starszych. Podekscytowani, oczekujemy pierwszego utworu. Wyszli chłopcy, ubrani jak oni, choćby mają peruki by lepiej naśladować oryginały. Zagrali! O Boże! Tak samo. Przypomniałem sobie relacje z tego miejsca sprzed ponad 40 lat. Długie kolejki, aby tutaj wejść. To miejsce, te utwory, powodują, iż wilgotnieją oczy. Rozglądam się, widzę w dymie, iż nie tylko mnie. Wyciągam telefon – jest zasięg, telefonuję do Torunia, do Zbyszka – słyszysz? – potwierdza, mówi, iż zazdrości. Następnie telefonuję do przyjaciół w Niemczech. Są zaskoczeni, cieszą się wraz ze mną, chcieliby być teraz tutaj razem ze mną! Oni grają, a ja cofam się do swojej młodości. Chcę, aby grali długo. Nasza młodość już minęła, ale ja żyję, jestem tutaj, słucham, przeżywam, w ręce piwo, to od Belga, mimo, iż młodszy, ale i jemu się podoba, mówi, iż powie ojcu o tym. Fajny jest ten Belg, mam córki w jego wieku, dobrze dogaduję się z młodymi. Na drugi dzień dziękuję Kevinowi. Zaczęły się rozmowy o zespole, usłyszałem nieznane dla mnie informacje. Od tej chwili postanowiłem pójść śladami zespołu The Beatles w ich mieście rodzinnym – Liverpoolu.