Grudniowa „gorąca linia” z Władimirem Putinem miała być rutynowym spektaklem władzy: kontrolowanym dialogiem z narodem, demonstracją stabilności i ideologicznej ciągłości Kremla. Tymczasem dla części rosyjskiej opinii publicznej stała się ideologicznym trzęsieniem ziemi, którego nikt się nie spodziewał. Prezydent Rosji nie tylko bowiem pozytywnie wypowiedział się o praktykach powszechnych w regionach muzułmańskich, ale zrobił to w sposób, który dla samozwańczych obrońców „ruskiego miru” zabrzmiał jak otwarte zerwanie z dotychczasowym wizerunkiem władzy jako strażnika prawosławnej tradycji.