– Niech żyją święte Niemcy! – krzyknął pułkownik Claus von Stauffenberg. Zaraz potem dosięgły go kule plutonu egzekucyjnego i niedoszły zabójca Hitlera wyzionął ducha. Scenę tę odegrano w hollywoodzkiej superprodukcji „Walkiria” (z 2008 roku), gdzie w rolę niemieckiego oficera wcielił się Tom Cruise. Ależ ściskała ona gardło…
Chcieli czy nie, producenci amerykańskiego hitu oddali hołd czołowemu zamachowcy i całemu środowisku przeciwników niemieckiego wodza. Mit „kryształowego oficera” – i kilka pomniejszych mitów, na przykład ten o „jedynym nieskazitelnym” 9. poczdamskim pułku Wehrmachtu (który po zabiciu Führera miał aresztować przywódców III Rzeszy) – został ponownie zreprodukowany. Kolejne pokolenia poznały historię dzielnych antyhitlerowskich opozycjonistów. Historię istotną dla współczesnych Niemiec, gdzie von Stauffenberg zyskał miano moralnego autorytetu, a pułk reprezentacyjny Bundeswehry kontynuuje tradycje poczdamskiej jednostki.
Rozumiem funkcjonalność tych mitów dla samych Niemców, którzy potrzebowali i przez cały czas potrzebują wiary, iż hitlerowskie szaleństwo nie ogarnęło wszystkich, i iż byli też „dobrzy Niemcy”.
Byli.
Ale 9. pułk – gdzie faktycznie służyło wielu niemieckich dysydentów – w 1940 roku brał udział w rabunku i deportacji setek tysięcy Polaków w Wielkopolsce i na Kujawach. A von Stauffenberg? Należał do NSDAP, dzielnie bił się za Hitlera, nienawidził Polaków i Żydów, do końca życia pozostając zwolennikiem Wielkich Niemiec. Wielkich kosztem na przykład Polski. Podobnie jak miażdżąca większość konspiratorów, którzy stali za nieudanym puczem z 20 lipca 1944 roku. Idealistów oburzonych ogromem niemieckich zbrodni było pośród nich niewielu, naczelnym motywem działania pozostawało uchronienie czego się da z dotychczasowych niemieckich zdobyczy. Na co miało pozwolić zawarcie separatystycznego pokoju z aliantami zachodnimi, niemożliwe przy żyjącym Hitlerze.
Za to umarł von Stauffenberg.
No więc może i był on (i jego towarzystwo) „lepszym Niemcem”, ale na pewno nie „tym dobrym”.
Jako miłośnik historii II wojny światowej, obejrzałem „Walkirię” w dniu jej polskiej premiery. I jak było do przewidzenia, wyszedłem z kina z ambiwalentnym uczuciem. Pomijam walory artystyczne dzieła („Walkiria” jest świetnie zrobiona); idzie mi o jego wymowę. Bo i chciałoby się tego von Stauffenberga lubić – a choćby i za osobistą odwagę, a na pewno za chęć zgładzenia tyrana – i nie można. Film po prawdzie nie mówi nam za wiele o samym pułkowniku, ale ja przed laty odrobiłem lekcję i wiedziałem, kto zacz. Stanęło więc na tym, iż „nie no sorry, to jednak nie jest moja bajka”.
I dokładnie tak samo pomyślałem jakiś czas temu, oglądając dokument pt.: „Nawalny” (wciąż dostępny na kilku platformach). Stworzony z zamysłem utrwalenia mitu bohaterskiego opozycjonisty, który rzucił wyzwanie współczesnemu tyranowi – putinowi.
Rozumiem potrzebę reprodukcji tego mitu na potrzeby nielicznej rosyjskiej opozycji. Rozumiem osoby manifestujące tę potrzebę w Polsce i gdziekolwiek indziej na Zachodzie. Wielu z nas chce wierzyć w istnienie „dobrych ruskich”, co wynika z humanistycznego namysłu, ale i czysto pragmatycznej kalkulacji, iż „kiedyś trzeba będzie z kimś tam się dogadać”.
Trzeba-nie trzeba; moim zdaniem wcale nie jest to konieczność. Izolowana i sprowadzona do roli światowego pariasa rosja też jest jakimś wyjściem. Co piszę świadom zła wyrządzanego przez to państwo, ale czemu broń boże nie towarzyszy przekonanie, iż nie ma „dobrych ruskich”. Są.
Podrzucę Wam jeden przykład z „Alfabetu…”.
„W lipcu 2022 roku Aleksiej Gorinow usłyszał wyrok siedmiu lat więzienia. To wtedy po raz pierwszy orzeczono karę na podstawie przepisu penalizującego dyskredytację armii rosyjskiej. Na czym konkretnie ów czyn miał polegać? 15 marca 2022 roku, podczas posiedzenia rady dzielnicy Krasnosielskiej w Moskwie, na wniosek Gorinowa ogłoszono minutę ciszy. Tym sposobem miano upamiętnić ofiary agresji na Ukrainę, także te najmłodsze, o losie których wspominał radny. Zdaniem wnioskodawcy wysiłki społeczeństwa obywatelskiego w Rosji powinny być skupione na powstrzymaniu wojny. „Wojny” – właśnie takiego słowa w rozmowie z radną Jeleną Kotionoczkiną użył Gorinow. Członkowie rady z ramienia putinowskiej Jednej Rosji złożyli donos, prokuratura wszczęła śledztwo przeciwko Gorinowowi i Kotionoczkinej. Kobieta zbiegła za granicę, mężczyzna stanął przed sądem. Ten uznał, iż Gorinow rozpowszechniał niesprawdzone informacje na temat armii, wykorzystując swoją funkcję, a czynił to z nienawiści (…)”.
No więc jest Aleksiej Gorinow „tym dobrym”.
A jego imiennik Nawalny? Zbyt wiele mam wątpliwości…
Dał się bowiem ów czołowy rosyjski dysydent poznać jako zagorzały nacjonalista i imperialista, który poparł inwazję w Gruzji, zaakceptował aneksję Krymu i twierdził, iż jako prezydent federacji nie zwróciłby półwyspu Ukrainie. Co przez lata umykało jego apologetom, widzącym w Nawalnym przede wszystkim antyputinistę, pragnącego zdecydowanej rozprawy z endemiczną korupcją trawiącą rosję (której putin był i uosobieniem, i patronem).
To prawda, pod koniec życia Nawalny potępił rosyjską inwazję na Ukrainę, a w zeszłym roku opublikował 15-punktowy program polityczny, w którym m.in. postulował zwrócenie Krymu Ukrainie i rozliczenie rosyjskiej agresji. Nie wiem, na ile rzeczywista była to przemiana, faktem jest, iż demonstrowana przez człowieka, który nie miał już nic do stracenia. Wiedział, iż i tak go zabiją, mógł więc głosić cokolwiek, zwłaszcza treści, które cementowałyby jego legendę.
Ale i w sprawach, za które go ceniono, a o których mówił jeszcze na wolności, kryło się zagrożenie dla Polski. Nie wymyślę tu nic nowego, posłużę się więc słowami Witolda Jurasza, świetnie zorientowanego w realiach Wschodu. „Rosja pod rządami Nawalnego miałaby inny, lepszy, image. Lepszy image nacjonalistycznej Rosji to dla Polski zła, a nie dobra wiadomość (…) Rosja pod rządami Nawalnego byłaby mniej skorumpowana. Korupcja osłabia każde państwo. Lepsza słaba nacjonalistyczna Rosja niż silna nacjonalistyczna Rosja”.
Lepsze rozbite hitlerowskie Niemcy, niż Rzesza bez Hitlera, próbująca renegocjacji swojego położenia kosztem sąsiadów. To w takim ujęciu von Stauffenberg i Nawalny są dla mnie rycerzami tej samej sprawy.
Która nie jest i nie będzie „moją bajką”.
—–
Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Nz. filmowy von Stauffenberg (w środku)/fot. materiały dystrybutora