Trzy lata temu armia ukraińska wyzwoliła Buczę, a świat przekonał się, jak rosyjskie wojska postępują na okupowanych obszarach. O buczańskiej zbrodni napisano już wiele, nie będę więc przytaczał szczegółów. Nie zamierzam również polemizować z intelektualnymi i moralnymi miernotami, które zaprzeczają rosyjskiemu sprawstwu. Chcę Wam za to podrzucić króciutką opowiastkę o tym, jak niezłomni potrafią być ludzie.
Kilka razy zdarzyło mi się przejeżdżać przez Buczę w drodze na wschód. Ale nigdy nie było czasu, by się zatrzymać. Latem zeszłego roku decyzję podjął żołądek – i tak wylądowałem przy fast foodzie ze zdjęcia. Serwowano tam owoce morza; żaden ze mnie koneser tego typu kuchni, w Ukrainie szukam czegoś bardziej swojskiego, ale pal licho, uznałem.
Nie pamiętam już, co wjechało na ruszt, ale było dobre.
I generalnie było mi dobrze. Bucza to takie leśne miasto, wszędzie rosną piękne, pokaźne iglaki. Był środek lata, przyjemny wieczór, niedziela. W barowym ogródku siedziały całe rodziny; dźwięki przyjaznych rozmów zlewały się ze śpiewem ptaków.
Wokół nie było żadnych śladów zniszczeń.
Nie działo się NIC nadzwyczajnego, ot zwykła sielanka.
No ale to była Bucza, w której rosjanie zamordowali 600 mieszkańców. W której Ukraińcy zorganizowali zasadzkę na kolumnę agresorów i puścili z dymem i posłali w diabły ekwiwalent batalionu wojska.
Więc trudno było oprzeć się wrażeniu surrealizmu. I cudownie było zanurzyć się w tej normalności. Z ulgą uznać, iż życie toczy się dalej…
—–
Szanowni, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje książki w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.