Cierpliwość strzelca

polska-zbrojna.pl 2 miesięcy temu

Na dogodny moment do oddania strzału często trzeba czekać przez długie godziny, a choćby dni. Nie zawsze jest przy tym możliwość, by rozłożyć się wygodnie na karimacie i obserwować obszar płaski niczym stół – opowiada Slash, dowódca drużyny strzelców wyborowych z 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej.

Podobno wasza praca polega nie tyle na strzelaniu, co na czekaniu?

Nie sposób się nie zgodzić. Szkolenie strzelca wyborowego wiąże się przede wszystkim z prowadzeniem działań rozpoznawczych i obserwacji. Oczywiście doskonalimy też umiejętności strzeleckie, ale samo naciśnięcie na spust to ostatni akord zadania. Zwieńczenie często długotrwałej i wyczerpującej pracy. Taka wisienka na torcie.

REKLAMA

Dobrze. Powiedzmy zatem, iż jesteście zrzucani gdzieś ze spadochronem...

…to nie nasza specyfika. W wyznaczony rejon dostajemy się przede wszystkim na własnych nogach.

Docieracie na miejsce, zajmujecie stanowisko i oczekujecie na dogodny moment. Jak długo to może potrwać?

Godziny, dni... Bardzo różnie. Na zadanie zwykle wyruszamy w parach. Strzelcowi towarzyszy spotter, który przekazuje mu dane na temat położenia celu, warunków atmosferycznych, a już po strzale, potwierdza trafienie. Tyle iż taka para nie może dyżurować w nieskończoność. Według regulaminu działań taktycznych, którym dysponujemy, na stanowisku powinna zostać zmieniona po 72 godzinach. Trudno wytrzymać dłużej w pełnej koncentracji, w ciągłej gotowości do oddania strzału, przy praktycznie zerowym marginesie błędu. Strzelec i spotter prowadzą obserwację, nasłuchują, a do tego robią notatki, niekiedy przesyłają je drogą radiową, a wszystko w ciszy i napięciu. To wyczerpuje. Oczywiście czas spędzony na stanowisku może ulec skróceniu. Wszystko zależy od tego, jak dużą grupą będziemy operować – czy w teren wyruszy wspomniana para, czy może sekcja albo drużyna, ale też od tego, kiedy pojawi się dogodny moment, by nacisnąć na spust i zneutralizować cel.

Jak rozumiem, kiedy leżysz i prowadzisz obserwację, nie możesz sobie tak po prostu wstać, by rozprostować kości, przejść się?

Nie, oczywiście, iż nie. Po pierwsze, musisz zrobić wszystko, by zminimalizować ryzyko namierzenia twojego stanowiska, po drugie – nie możesz przegapić adekwatnej chwili... Zresztą czasownik „leżeć” w tym przypadku należy traktować z pewną rezerwą. Strzelec nie zawsze ma możliwość, by rozłożyć się w stosunkowo komfortowej pozycji, na miękkiej karimacie. Czasem obserwację trzeba prowadzić na stojąco, siedząc, klęcząc. Nie zawsze też można założyć stanowisko w perfekcyjnym miejscu. Bywa, iż znajduje się ono na wzgórzu, ulokowanej na podwyższeniu platformie, na dachu budynku, zdarza się też jednak, iż obserwację trzeba prowadzić z jego wnętrza, czasem przez dwa pomieszczenia. Do tego po człowieku przez cały czas łażą mrówki. Różnie bywa...

A co stanowi podstawowy cel dla strzelca wyborowego? Nie zawsze jest to człowiek...

Zdecydowanie nie. Generalnie jesteśmy szkoleni do likwidowania celów wysokoopłacalnych. Pod tą nazwą może się kryć wszystko – radar, panel systemów łączności, walizka, w której ktoś przenosi cenny sprzęt elektroniczny, człowiek oczywiście też.

Z jakiego uzbrojenia korzystacie?

Z bardzo różnego. Dziś strzelam akurat z karabinu wyborowego SAKO M10, kalibru 7,62 mm. Skuteczny zasięg tej broni, w zależności od amunicji, wynosi 800–900 m. Ale nierzadko oddajemy strzały na dużo większą odległość.

Dziś jednak cele są bliżej – zostały ulokowane na dystansie 300, 500 i przeszło 600 m, za to w nietypowej scenerii. Rozmawiamy przy okazji warsztatów strzeleckich zorganizowanych na Zatoce Gdańskiej. Prowadzicie ogień z pokładu fregaty ORP „Gen. T. Kościuszko”. Z jakim skutkiem?

Niezłym, choć wyzwanie jest duże. Tutaj wszystko działa na niekorzyść strzelca: niestabilna platforma, z której oddajemy strzał, cel pozostający w ruchu. Wcześniej miałem okazję strzelać z jednostki pływającej, ale mniejszej, no i nie na tak dużym akwenie. Generalnie interesujące doświadczenie.Niezłym, choć wyzwanie jest duże. Tutaj wszystko działa na niekorzyść strzelca: niestabilna platforma, z której oddajemy strzał, cel pozostający w ruchu. Wcześniej miałem okazję strzelać z jednostki pływającej, ale mniejszej, no i nie na tak dużym akwenie. Generalnie interesujące doświadczenie.

A jak w ogóle zostałeś strzelcem wyborowym?

W wojsku służę od 20 lat. W 2005 roku ukończyłem kurs podoficerski i dostałem do wyboru dwa stanowiska. Mogłem zostać dowódcą sekcji rozpoznawczej albo dowódcą drużyny strzelców wyborowych. Postawiłem na opcję numer dwa, ponieważ było to dla mnie coś zupełnie nowego, a ja lubię wyzwania. gwałtownie okazało się, iż podjąłem jedną z najlepszych decyzji w swoim życiu. To co robię daje mi megasatysfakcję, spotykam świetnych ludzi, ciągle mierzę się z nowymi wyzwaniami, inwestuję w siebie, a takie warsztaty, jak ten dzisiejszy tylko dodatkowo mnie napędzają. Strzelectwo długodystansowe to świat, który całkowicie mnie pochłonął.

Skoro o wyzwaniach mowa – które podczas twojej dotychczasowej służby było największe?

Na takie pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć. adekwatnie wszystko, z czym się do tej pory mierzyłem, miało wpływ na to, w jakim miejscu teraz jestem. Ale gdybym miał wybrać jedno zadanie... Ok, do dziś w głowie siedzi mi ćwiczenie organizowane w niemieckim ośrodku Hohenfels. Wyszliśmy tam w pole pierwszego dnia, a do bazy wróciliśmy po dwóch tygodniach. Mieliśmy ze sobą broń, całe oporządzenie, racje żywnościowe. Staliśmy się w pełni samowystarczalni i... musieliśmy sobie radzić. Przez cały ten czas, mówiąc kolokwialnie, praktycznie spaliśmy w plecaku. Niesamowite doświadczenie.

A same strzelania? W jakiej odległości znajdował się najdalszy cel, w jaki trafiłeś?

Z tego co pamiętam, było to 1860 m. Oczywiście z karabinów wyborowych, którymi dysponuje polska armia można oddać skuteczny strzał na jeszcze większą odległość, ale po pierwsze przy dystansach przekraczających dwa kilometry trudno zweryfikować celność trafienia, zwłaszcza jeżeli cel stanowi jakieś niewielkich rozmiarów urządzenie, a po drugie polskie poligony mają swoje ograniczenia. Byłoby świetnie, gdyby powstał u nas jakiś obiekt przystosowany specjalnie do strzelań snajperskich. Dla nas to prawie jak życzenie pod choinkę...

Na koniec sakramentalne pytanie – snajper czy strzelec wyborowy?

W oficjalnej nomenklaturze – strzelec wyborowy, choć faktycznie w wojskach lądowych żołnierze naszej specjalizacji wykonują zadania charakterystyczne dla snajpera. Ale po kolei. Przez dziesięciolecia każda drużyna piechoty miała w swoich szeregach żołnierza trochę lepiej uzbrojonego od pozostałych, który najczęściej był wyposażony w radziecki karabin wyborowy SWD. Tak jak pozostali przemieszczał się BWP-em, a kiedy zachodziła taka potrzeba, mógł precyzyjnym strzałem zneutralizować cel wskazany przez swojego bezpośredniego przełożonego albo też dowódcę plutonu. W 2006 roku jednak pojawił się pomysł, by strzelca wyborowego wyposażyć w nieco inne kompetencje. Zmienić zasady, na jakich działa, wyszkolić go tak, aby mógł wykonywać bardziej skomplikowane zadania. Projekt mocno lansował ówczesny dowódca 17 WBZ, gen. Mirosław Różański. System zaczął ewoluować. Dziś strzelcy wyborowi nie działają na rzecz pojedynczej drużyny, mają dużą autonomię, realizują ryzykowne i nierzadko czasochłonne misje, które wymagają od nich dużej kreatywności. Słowem: działają trochę jak snajperzy w armiach anglosaskich, choć tak się nie nazywają. Ale na tym nie koniec. Niedawno miałem okazję brać udział w pracach powołanego przez MON zespołu roboczego, który opracowywał wytyczne dotyczące szkolenia i wyposażenia żołnierzy nowej specjalności. jeżeli uda się wcielić w życie wszystkie założenia tej koncepcji, to będziemy mogli powiedzieć, iż mamy w polskiej armii pełnoprawnych, wykwalifikowanych snajperów.

Łukasz Zalesiński
Idź do oryginalnego materiału