Część I. A więc wojna! Rozdział III. Historia Tomka z Wrocławia, Rozdział IV. Wnioski z doświadczeń Ani i Tomka / Wypracow

publixo.com 4 godzin temu

Rozdział III. Historia Tomka z Wrocławia, cz. I.

Tomek wprowadził swoją teslę na podziemny parking pięciopiętrowego budynku przy ulicy Obornickiej 91 we Wrocławiu. Była druga w nocy z minutami. Za Tomkiem ciężki dzień. Wracał z Poznania z delegacji. Postawił teslę na swoim miejscu, podłączył ładowarkę, wsiadł do windy i pojechał do apartamentu na trzecim piętrze, który zajmował wraz z żoną i dwoma córkami.

Najciszej jak można otworzył drzwi, odstawił torbę z laptopem i powiesił w szafie pokrowiec z garniturem. Poszedł do kuchni, wziął z lodówki piwo i usiadł w salonie przy słabym świetle kinkietu. Otworzył puszkę, pociągnął pierwszy łyk, zamknął oczy i napawał się chwilę chmielowym smakiem z rozkosznymi bąbelkami. Potem przyłożył zimną puszkę do czoła i z ulgą uczuł, jak napięcie całego dnia pomału przechodzi do historii. “Trzeba by jakoś przyhamować z tą robotą” — pomyślał Tomek. “Pieniądze to nie wszystko — rodzina…” — myślał coraz bardziej sennie, pociągając długie łyki z małej puszki. Posiedział tak ze dwadzieścia minut, poczuł coraz przemożniejszą senność i cichutko poszedł do sypialni. Przy pokoju dziewczynek miał przez chwilę ochotę, żeby uchylić drzwi i popatrzeć jak śpią. Ale zrezygnował z tego, bojąc się, iż skrzypnięcie zawiasów może obudzić kogoś z domowników.

Wsunął się do małżeńskiego łoża. Udało mu się choćby nie obudzić żony Ewy. Zamknął oczy i momentalnie zasnął. Kiedy Ewa obudziła go bladym świtem, miał nieprzeparte wrażenie, iż dopiero przed chwilą się położył.

— Tomek, wstawaj! Wojna! — napięcie w głosie Ewy sięgało zenitu.
— Jaka wojna?! — wymamrotał Tomek sennie — Ewa, która godzina?
— Piąta! Wstawaj, wojna się zaczęła!
— A czy ta wojna nie może poczekać? — do Tomka jeszcze nie bardzo docierał sens słów żony — przecież ja położyłem się przed trzecią… Muszę jeszcze pospać trochę. Nie mogę zaczynać wojny tak koszmarnie niewyspany… — przewrócił się na plecy i momentalnie zachrapał. Nie obudziły go ani odgłosy nisko przelatujących myśliwców ani stłumione dźwięki wybuchów gdzieś od strony, w której kilkanaście kilometrów dalej było lotnisko.

Spanikowana Ewa dała spokój mężowi, wiedząc iż po dwóch godzinach snu i dniu spędzonym w delegacji korzyści z niego w obecnej chwili nie będzie żadnej. Gorączkowo wydzwaniała po znajomych i rodzinie, starając się ustalić, kto co robi i co ona powinna w związku z tym robić? Czas płynął szybko, a sprzeczne informacje docierały jeszcze szybciej. W końcu, o godzinie 7 rano zdecydowanie obudziła męża i bez ogródek odmalowała przed nim dramatyczną sytuację. Tomek był wyraźnie zaskoczony.

— Jasna cholera! Nie mogłaś obudzić mnie wcześniej? — zapytał z wyrzutem w głosie.
— Próbowałam! Odrzekłeś, iż nie zaczynasz wojować, gdy jesteś niewyspany.
— Naprawdę?
— Tak, naprawdę. Cały ty!
— Dobra, dobra — Tomek nie bardzo wiedział, co mówić, a co dopiero, co czynić — masz jakieś pomysły?
— No jasne. Ja już nas spakowałam. Wyjeżdżamy na zachód do Niemiec. Musisz tylko pojechać po moją siostrę na Nowy Dwór. Ona nie ma się z kim zabrać. A przecież jej nie zostawimy.

Tomek nie bardzo przepadał za szwagierką – starą panną z trzema kotami. “Wszystkowiedząca wiedźma Ple-Ple” — tak ją nazywał w myślach.

— Ewa… - zaczął Tomek niepewnie — Ale zabieramy tylko Gośkę… bez kotów?
— Człowieku! Ubieraj się i jedź. I tak już przespałeś wszystko, co się dało! I nie wydziwiaj, tylko wracaj po nas szybko. Ja jeszcze muszę się dopakować. Cholera wie, ile nas nie będzie w domu? Dzień, dwa? Może choćby do końca tygodnia. A… i wypłać z bankomatu jakąś gotówkę. Na wszelki wypadek.

Tomek wciągnął ubranie, sportowe buty i wyszedł z mieszkania. Choć mieszkał tylko na trzecim piętrze, jak zwykle nacisnął przycisk windy i chwilę odczekał, aż rozsunęły się przed nim jej drzwi. Wszedł, nacisnął poziom “Garaż” i starał się poukładać sobie w głowie to, co za żaden sposób nie chciało się w niej zmieścić. “Wojna!” — myślał — “No kto by się spodziewał? Ale przecież tu, we Wrocławiu, to raczej nie będzie żadnej tam wojny… Przecież do wschodniej granicy to jest… No właśnie? Ile? 500, 600 kilometrów? A do Berlina 300? Czy mniej? Przecież tu zaraz Jankesi będą… Może trochę Ewka przesadza…”. W tej chwili lekkie szarpnięcie przerwało jego rozmyślania. Zgasło światło i winda znieruchomiała. “Kurwa, co jest?” — pomyślał Tomek. Jakiś przewrotny głos w jego głowie natychmiast udzielił mu kpiącej odpowiedzi: “Jak to co? Wojna, chłopie!”.

Zanim Tomek zdążył zastanowić się, co dalej, światło wróciło i winda ruszyła dalej. niedługo dotarła do parkingu i jej drzwi cicho się rozsunęły. W tym momencie ponownie zgasło światło. Tomek jednym susem wyskoczył z windy i gwałtownie z czymś się zderzył. “No-żesz kurwa mać!” — syknął przez zęby, zdając sobie sprawę, iż z całym impetem wpadł na wózek z pobliskiego supermarketu, który ktoś porzucił na parkingu wprost przed drzwiami windy. Grzechocząc, wózek odjechał w nieprzeniknioną ciemność parkingu, a Tomek wyjął z kieszeni komórkę i włączył latarkę.

Rzucił okiem na wyświetlacz. “Kurwa!” — zaklął kolejny raz tego poranka, zdając sobie sprawę, iż kładąc się spać nie podłączył telefonu do ładowarki. Zostało 20% akumulatora. “Jaki ten parking dziwny, kiedy nie ma światła” — przeszło mu przez głowę. “Można się zgubić. I coś tak cicho… Gdzie są wszyscy? Przecież, do diabła, wojnę mamy?”. Te i podobne myśli przelatywały mu przez głowę, kiedy szedł w egipskich ciemnościach do zaparkowanej tesli. W słabym świetle komórki odłączył kabel ładowarki, wsiadł do samochodu i rzucił okiem na deskę rozdzielczą. Komputer pokładowy poinformował go, iż stan naładowania baterii wynosi 45%. Nie była to najlepsza informacja.

Tomek wyjechał z parkingu, obiecując sobie, iż przede wszystkim podjedzie na stację szybkiego ładowania i dobije akumulatory tesli do pełna. “W końcu cholera wie, co dalej będzie?” — myślał całkiem logicznie. Całą jego logikę zburzył jednak już sam proces włączania się do ruchu z osiedlowej uliczki. Wąska w tym miejscu ulica Obornicka zablokowana była w obie strony sznurem wolno przesuwających się samochodów.

Dojazd do centrum handlowego “Marino”, położonego półtora kilometra od jego domu, zajął Tomkowi 15 minut. Po drodze zdał sobie sprawę, iż nie tylko jego tesla jest głodna. On również ostatni raz jadł coś wczoraj około dziewiątej wieczorem na stacji benzynowej. Piwa nie liczył, choć zwykł mawiać żartobliwie, iż to chleb w płynnej postaci. Jakoś nim się nie bardzo najadł. Dojeżdżając do “Marino”, zwrócił uwagę, iż neon restauracji “Mc Donalds” świeci się, a w środku widać ludzi. “O, mają prąd! Dobra nasza!” — ucieszył się w myślach i postanowił przejechać przez Mc Drive i wziąć na gwałtownie jakiegoś wrapa.

Jak pomyślał, tak i zrobił. Poszło wyjątkowo sprawnie i już parę minut potem uzbrojony w dawkę protein bez GMO odjeżdżał spod okienka Mc Drive. Po objechaniu budynku Maka, oczom jego ukazało się kilka stanowisk do ładowania elektryków. Wszystkie zajęte. Dodatkowo jeszcze grupka kilku osób żywo gestykulowała przy ładowarkach; a więc: kolejka. “Jasna cholera!” — pomyślał Tomek. Przecież nie będzie teraz stawał w Bóg wie jak długą kolejkę do ładowania. To i z godzinę może potrwać, sądząc z liczby kręcących się przy ładowarkach osób. “Dobra, podładuję się w drodze powrotnej, a niech ci panikarze teraz się nażrą” — pomyślał, krzepiąc się jednocześnie poczuciem własnej sprawczości i dojadanym w pośpiechu Mc-Wrapem.

Wyjechał z parkingu na dwujezdniową ulicę Żmigrodzką i skierował się wprost w stronę wjazdu na autostradę. choćby nie było tu już korka. Nie włączał nawigacji. Miał to już wielokrotnie sprawdzone. Najszybsza droga na osiedle Nowy Dwór wiodła zawsze przez autostradową obwodnicę. Jak by się nie kręcić i nie kombinować. Obwodnica to jedyny normalny wariant.

Jednak po wjechaniu na autostradę nie bardzo mógł się rozpędzić. Wszystkie trzy pasy wypełnione były gęsto samochodami. Jadąc niemal zderzak w zderzak (“ci kierowcy nigdy się nie nauczą zachowywania bezpiecznego odstępu” — pomyślał Tomek), poczuł nagle głuchy stuk. Jakby wpadł w dziurę. “Dziwne…” — zastanowił się Tomek, zdejmując nogę z gazu, by dać sobie nieco więcej miejsca przed sobą do obserwowania stanu nawierzchni. “Dziura na autostradzie? to się raczej nie zdarza…” — sam nie wiedział, co o tym myśleć. Tymczasem dobiegł do niego kolejny stuk, ale nie miał czasu się nad nim zastanawiać, bo jadące przed nim pojazdy zaczęły migać awaryjnymi światłami, dając znak, iż zbliżają się do korka i trzeba będzie mocno wyhamować. Tomek również włączył awaryjki i nacisnął na hamulec.

Kolejny stuk był zdecydowanie głośniejszy i dobiegał z góry, a nie spod kół. Zresztą samochód już stał. Tomek nachylił się nad kierownicą i spojrzał w górę przez przednią szybę. Niebo nad nim poprzecinane było fantazyjnymi smugami kondensacyjnymi, pozakręcanymi prawie jak świńskie ogony. “Co, do diabła?” — pomyślał Tomek.

W tej chwili rozległ się już nie stuk, a wyraźny wybuch. Gdzieś z góry i z tyłu. Sekundę potem coś przeleciało ze świstem nad stojącymi w korku pojazdami i uderzyło w estakadę 200, może 300 metrów przed teslą Tomka. Niemal momentalnie powietrze rozdarła przerażająca eksplozja, a ponad dachami upchanych gęsto samochodów wzbiła się czerowno-czarna kula płomieni i dymu. Fala uderzeniowa zakolebała teslą, a z nieba zaczęły spadać drobne przedmioty: jakieś blachy, kawałki plastiku, przewody… Jeden z nich pacnął głośno o maskę Tomkowej tesli i znieruchomiał. Tomasz skupił wzrok na obiekcie, jaki upadł na pokrywę przedniego bagażnika. Przed nim leżała wnętrzem do góry oderwana ludzka dłoń. Damska. Widać było misterny manicure. choćby ładny. Tomek mógłby przysiąc, iż dłoń właśnie nerwowo poruszyła palcami.

Ostry dotąd obraz zasunął się mgłą, a Tomka ogarnęło wrażenie, iż gwałtownie zaczyna mu brakować powietrza. Otworzył drzwi, postawił lewą stopę na asfalcie, ale poczuł, iż siły go opuszczają. Jednocześnie w żołądku wzbiera niemożliwa do opanowania fala. Tomek wsparł się ciężko o drzwi i zwymiotował. Duże kawałki byle jak pogryzionego wrapa wylądowały na asfalcie i zbryzgały biały but.



Rozdział IV. Wnioski z doświadczeń Ani i Tomka

Mam nadzieję, iż nie odebrałem ci apetytu? Wybacz, jakoś o tym nie pomyślałem. No dobra: pomyślałem. Ale nie ja decyduję, gdzie upadnie strącona przez obronę przeciwlotniczą rakieta, nieprawdaż? Ty zresztą też nie. jeżeli będziesz mieć szczęście – niczego takiego nie zobaczysz. jeżeli nie będziesz mieć szczęścia – zobaczysz gorsze rzeczy. Collateral damage. Tak to się fachowo i po angielsku nazywa. “Uboczne zniszczenia” tłumacząc na polski. Bardzo fachowo i bardzo ładnie, czyż nie? Do porzygania przepięknie.

No dobra, dobra, już zmieniam temat. Przecież wiem, iż musisz zjeść porządne śniadanie. Ty i cała twoja rodzina. choćby ten mały niejadek też. Dziś nie ma wybrzydzania. Jajecznicę jedzą wszyscy. Parówki lepiej wziąć ze sobą. W końcu można je jeść również i na zimno, a zimna jajecznica? Nie… Surowych jajek też nie polecam. Co takiego? Ugotować je na twardo? Brawo – widzisz? – zaczynasz myśleć bardzo praktycznie. Ugotuj jajka na twardo. Ile? Nie wiem, sporo – po trzy na głowę co najmniej. Mam nadzieje, iż masz w lodówce wystarczający ich zapas…Dobrze, ty zajmij się jajkami, a ja wskażę kilka punktów, w których nasi bohaterowie z dwóch powyższych historii nie bardzo pomagali swojemu szczęściu.

W przypadku Ani błędów – i to dość poważnych – było kilka. Wojna nie bierze się znikąd. Koncentracja wojsk trwa. W przypadku napaści na Ukrainę zajęło to co najmniej kilka miesięcy. Najpierw ćwiczenia przy granicy, potem przedłużająca się koncentracja, potem kolejne daty, kiedy może się to zacząć: Boże Narodzenie katolickie, Nowy Rok, Boże Narodzenie prawosławne, no – w końcu zaczęło się 24 lutego 2022 r. Choć ponoć miało 22.02.2022 – ładniejsza data. Skoro wszyscy wiedzą, w którą stronę zmierzają sprawy, warto przyjąć, iż ziści się wariant W. W tym przypadku w przededniu takiego wariantu należy zachować kilka żelaznych zasad.

Po pierwsze – nie odkładasz, ale to nigdy-przenigdy, zatankowania/załadowania samochodu na następny dzień. To musi stać się rutyną. Trzeba zatankować – tankujesz dziś. Choćby to była 3 w nocy. O 7 rano może już nie być szansy, żeby to zrobić. Rozpoczynanie wojny z pustym bakiem (akumulatorami) to straszliwy strzał w kolano na starcie.

Po drugie – wiesz, gdzie mieszkasz. Wiesz, jakie rodzi to ryzyka. Sytuacja Ani mieszkającej około 20 km od granicy jest zdecydowanie niekorzystna w pierwszych godzinach inwazji. Niemniej, pierwszy dzień inwazji przeniesie tą niekorzystną sytuację do odległości ok. 100 km od granicy. Taki jest faktyczny zasięg pancernych kolumn przemieszczających się na własnych gąsienicach bez tankowania. To, co spotkało Anię w pierwszych minutach i pierwszej godzinie agresji, spotka mieszkańców terenów przygranicznego pasa (do 80-100 km) w ciągu pierwszych godzin czy pierwszego dnia. Drugiego dnia głębokość ta zwiększy się, dochodząc prawdopodobnie do linii Wisły (na wybranych rubieżach, jak to się ładnie mówi).

Brać jednak należy pod uwagę to, iż pancerne (zmechanizowane) zagony nie będą zajmowały terenu niczym zalewającą mapę czerwona farba. Pod kontrolą wroga znajdą się szlaki komunikacyjne na głównych kierunkach natarcia. Jakie będą to kierunki, to będą wiedzieć planiści agresora. My będziemy wiedzieć jedno. Po moście mającym nośność 15 czy 20 ton wiele czołgów o typowej masie 50-60 ton nie przejedzie. Fizyka ma swoje prawa. Więc jeżeli w twojej okolicy są głównie takie przeprawy, to raczej jesteś bezpieczna. Co nie zmienia faktu, iż najprawdopodobniej przeprawy te zostaną zniszczone przez polską armię. Nie wszędzie będą szły wrogie tanki – gdzieś pojawi się lekka piechota i to ona będzie powstrzymywana zrywaniem przepraw. Wojna w Ukrainie pokazała, iż armia Federacji Rosyjskiej (jak wiele armii) ma bardzo poważne problemy z forsowaniem przeszkód wodnych, choćby jeżeli mają one szerokość 2-3 metrów. Nie musisz znać wszystkich taktycznych i inżynieryjnych niuansów. Wystarczy, iż będziesz pamiętać, iż strumyk o szerokości 3 metrów z podmokłymi brzegami (a niemal każdy strumyk takie ma – no, chyba iż jest górskim wodospadem) zatrzyma nacierające jednostki wroga na wiele godzin.

Po trzecie – skoro wojna nie bierze się z dnia na dzień, będziesz mieć sporo czasu w nauczenie się, jak wyglądają podstawowe pojazdy wojskowe przeciwnika. Musisz wiedzieć, jak wygląda czołg T-72, jak wygląda BMP, BRDM, BTR, ciężarówka kraz, jak umundurowani są Rosjanie czy Białorusini, jakie stosują oznaczenia taktyczne na technice. To po prostu trzeba wiedzieć. Zwróciłaś uwagę, iż Anna nie widziała żadnych oznaczeń na blokującej drogę ciężarówce? To, iż ona ich nie zauważyła, nie znaczy, iż ich nie było. Ciężarówka na pewno miała jakieś swoje “Z”, “V”, “O”, trójkącik, kwadracik, znak nieskończoności – czy co tam jeszcze zostanie wydumane jako łatwe do naniesienia taktyczne oznaczenie, pozwalające gwałtownie rozróżnić swoich od obcych. Masz te znaki znać. Daj sobie szansę. Nie będę cię zachęcał do jeżdżenia z lornetką – lornetka to typowe narzędzie szpiega, a przecież nim nie jesteś – ale musisz znać sylwetki wrogich pojazdów i ich oznaczenia. Nie możesz wjeżdżać na blok post i orientować się na miejscu, czyj on jest, czyż nie?

Po czwarte – środki łączności. Pewnie już zauważyłaś, iż telefon komórkowy staje się momentalnie pozbawiony swoich podstawowych funkcji – nie ma zasięgu, nie ma internetu. Tak będzie w strefie bezpośrednich działań bojowych, możesz to przyjąć za pewnik. Infrastruktura GSM będzie niszczona przez agresora, by sparaliżować łączność. Wiele kabli internetowych idzie w ciągach drogowych, w tym w mostach. Wysadzenie mostu to jednocześnie przerwanie światłowodowego internetu. Dodatkowo, prowadzona będzie wojna radioelektroniczna polegająca na tłumieniu sygnału telefonii komórkowej, w paśmie której pracuje sporo sprzętu wojskowego.

Biorąc to pod uwagę, najlepszym rozwiązaniem na polskie warunki będzie CB radio. Gdyby Anna miała je w samochodzie, może udałoby się jej nawiązać kontakt z kimś w pobliżu jej rodziców. Wiem, iż posiadanie w samochodzie CB radia może być podejrzane. Ale okupanci gwałtownie nauczą się, iż w Polsce to dość częste zjawisko i o niczym nie świadczy.

Ucząc się na błędach Anny, należałoby dojść do konkluzji, iż w jej sytuacji najlepiej było po prostu pozostać w domu, sprawdzić źródła autonomicznego zasilania (generatory, power banki, baterie słoneczne, itp.), zapasy żywności oraz wody i obserwować rozwój wydarzeń, starając się zbierać jak najwięcej wiarygodnych informacji.

I jeszcze jedno. Anna miała sporo szczęścia, trafiając na “dobrych moskali”. Może dlatego, iż były to pierwsze minuty inwazji. Wróg nie poniósł jeszcze żadnych strat, był najedzony, wyspany, w dobrej kondycji i szampańskim nastroju. Ale to nie będzie trwać długo. Nie każdy z wrogich patroli zachowa się tak po ludzku. Będą takie, które zastrzelą bez pytania, zgwałcą, zabiorą telefon czy samochód. Ograbią z gotówki. To trzeba brać pod uwagę jako możliwe ewentualności. Zwróć uwagę, iż Anna pomogła jednak swojemu szczęściu, znając język rosyjski. Okupant na pewno doceni tych, którzy biegle nim władają (jeśli wcześniej ich nie zastrzeli). Nie mówię, iż masz się w dwa miesiące nauczyć rosyjskiego. Ale zawsze będziesz mieć parę dni, żeby nauczyć się sylwetek rosyjskich pojazdów, by nie wbijać się na wroga tak spontanicznie, jak uczyniła to Ania.

A teraz przyjrzyjmy się historii Tomka z Wrocławia. Pierwszy błąd, ten sam co u Anny. Wrócił późno do domu, ale powinien przed pozostawieniem samochodu w garażu załadować go do pełna. W środku nocy nie byłoby to żadnym problemem. Chyba nie muszę dodawać, iż przed snem podpinamy komórkę pod ładowarkę. Niezależnie od tego, co tam piszą na ten temat w popularnych poradnikach w sieci.

Drugi błąd – korzystanie z windy. Tomek mieszkał na trzecim piętrze. W pierwszych godzinach po rozpoczęciu wojny musisz liczyć się z tym, iż nastąpią zupełnie nieprzewidywalne braki w dostawie prądu. Wróg będzie atakował mniej więcej w takiej kolejności: lotniska wojskowe i cywilne, koszary wojskowe, miejsca koncentracji wojsk, najważniejsze węzły komunikacyjne na tyłach, ale pewnie również i obiekty infrastruktury krytycznej: elektrownie, rafinerie, składy paliw, sieci przesyłu energii i sieci łączności, ośrodki decyzyjne. Zupełnie na boku zostawiamy rozważania prawne dotyczące sposobu prowadzenia konfliktów zbrojnych. Opracowania dotyczące międzynarodowego prawa humanitarnego konfliktów zbrojnych mają zwykle po pół tysiąca stron uczonych słów. A rakiety jak waliły po szpitalach, szkołach, obozach uchodźców – tak walą. choćby jeżeli jest to zbrodnią wojenną. No jest. I co z tego? Chodzi o to, by przeżyć, a nie stać się niewinną ofiarą, której sprawą będzie zajmował się najbliższe trzydzieści lat Międzynarodowy Trybunał Karny.

Ojoj! – zacząłem od windy i w mgnieniu oka znalazłem się w Międzynarodowym Trybunale Karnym. A przecież mam ci pomóc przeżyć pierwsze godziny wojennej pożogi. Do rzeczy zatem. Liczyć się należy z tym, iż bezpośrednio po rozpoczęciu działań zbrojnych przestaniesz mieć prąd, wodę, gaz, łączność telefoniczną, internet. Tomek się z tym nie liczył. O mało nie utknął w windzie. Wyobraź sobie, ile osób w przypadku takiego nagłego wyłączenia prądu zatnie się w windach? Pomyśl, ile godzin zajmie ich uwolnienie? Godzin! Kiedy liczą się naprawdę minuty. Więc – od wind jak najdalej. Choćby przyszło iść piechotą z walizkami z 23 piętra. Po prostu weźmiesz ze sobą mniej walizek. Ogólna zasada w wypadku W. – im mniej ze sobą nosisz, tym dalej możesz zajść. Zapamiętaj to sobie.

Trzeci błąd Tomka – rutynowe wykorzystanie utartej marszruty. Po rozpoczęciu wojny nic nie będzie się działo tak samo, jak zazwyczaj. Nie będzie takich korków jak zazwyczaj. Będą większe i w innych miejscach. Przy korzystaniu z dróg trzeba trzymać się jednej, żelaznej zasady – jeździsz tylko takimi drogami, na jakich możesz w każdym miejscu zawrócić. I z tym nie ma żartów. Żadnych ekspresówek, autostrad, tuneli. Utknęłaś kiedyś w korku na autostradzie? Tak 800 metrów od zjazdu? Ale takim korku na amen? W jakim się po prostu tępo stoi? Pamiętam, iż przed laty stałem w Warszawie na skrzyżowaniu 45 minut, próbując skręcić w lewo z Jana Pawła w Aleje w stronę Pałacu Kultury. Był piątek wieczór i masa krytyczna (rowerzyści jeżdżący po centrum bez sensu w kilkusetosobowym stadzie). W ciągu tych 45 minut przejechałem może 200 metrów. A teraz wyobraź sobie, iż podczas tych 45 minut latają nad głową rakiety, a niektóre z nich spadają w przypadkowych miejscach zestrzelone przez lotnictwo i obronę przeciwlotniczą. Rzecz jasna, przed korkiem w mieście nic cię nie uchroni. Ale przed korkiem na autostradzie można uchronić się w prosty sposób – nie wybierając autostrady.

Podróżując własnym samochodem w czasie wojny, trzeba liczyć się nieustannie z tym, iż droga stanie się w dowolnym momencie nieprzejezdna. Korki, blokposty, zniszczona nawierzchnia, barykady. W każdej chwili może przyjść potrzeba fizycznego zawrócenia. Jasna sprawa – można robić to, jak w amerykańskich filmach – policyjne zawracanie na ręcznym i grzejemy pod prąd. Naprawdę myślisz, iż daleko tak zajedziesz? Nie sądzę. Powtórzę raz jeszcze, bo jest to krytycznie ważne. Jadąc, wybierasz drogi, na których można zawrócić.

I jeszcze jedno. Jadąc jakąkolwiek drogą, bierz pod uwagę, iż w dowolnym momencie i z przyczyn najmniej oczekiwanych być może trzeba będzie wyhamować do zera w sposób bardzo “awaryjny”. Zatem – dystans między pojazdami (liczony w dziesiątkach metrów, a najlepiej mieć 200 metrów przestrzeni przed sobą i za sobą) i zdecydowanie bezpieczna prędkość. Podkreślam: bezpieczna prędkość, czyli taka, która pozwoli w nocy, w deszczu i w słabym oświetleniu dostrzec nieoznakowaną betonową barykadę wysoką na metr ustawioną na drodze krajowej. Dostrzec i zatrzymać się. Jeżdżąc po Ukrainie, widziałem wiele samochodów wbitych w betonowe bloki leżące na drogach. Idę o zakład, iż ci, którzy mieli nieszczęście z nimi się spotkać, pewnie poprzedniego dnia jechali po tej drodze i żadnych przeszkód na niej nie spotykali.



Idź do oryginalnego materiału