Czy to właśnie tam Niemcy przechowują amerykańską broń jądrową? „Nie potwierdziłbym tego ani nie zaprzeczył”

news.5v.pl 4 godzin temu

Aktywiści nazywają to miejsce „łąką pokoju”. Na kilku metrach kwadratowych ustawiono kilka symboli ruchu pokojowego: żelazną pacyfkę z rozbitą rakietą, „krzyż pokoju”, plakaty z odniesieniami do nadchodzących wydarzeń protestacyjnych. Bezpośrednio za łąką znajduje się brama do bazy lotniczej Buechel.

Tutaj, obok wioski liczącej 1000 mieszkańców w regionie Eifel, znajdują się prawdopodobnie jedyne bomby jądrowe w Niemczech. 20 taktycznych głowic nuklearnych — liczba ta opiera się na szacunkach ekspertów wojskowych i nigdy nie została oficjalnie podana do wiadomości. Wiadomo jedynie, iż Niemcy biorą udział w programie nuclear sharing. Oznacza to, iż choć kraj ten nie posiada własnej broni nuklearnej, zapewnia infrastrukturę i personel. W przypadku wojny prezydent USA ujawniłby kody do bomb, które niemieccy piloci dostarczyliby do celu.

Friedrich Steffes-lay / Die Welt

„Łąka pokoju” w bazie lotniczej Buechel

Pułkownik Samuel Mbassa, dowódca bazy lotniczej, oprowadza wycieczkę po tym ruchliwym miejscu, w tej chwili zdominowanym przez prace budowlane. Koparki pracują na dwie 8-godzinne zmiany każdego dnia, aby zmodernizować bazę. Z sąsiednich wiosek można zobaczyć jasno oświetlone dźwigi wznoszące się nocą w niebo, jakbyśmy patrzyli na ogromne wesołe miasteczko.

Zwrot w polityce obronnej i bezpieczeństwa, ogłoszony przez kanclerza Olafa Scholza, wyraźnie przyspieszył tempo budowy. W 2027 r. ma się tu odbywać miesięcznie 1500 startów i lądowań najnowocześniejszych myśliwców, zaparkowanych w bazie lotniczej w betonowych silosach, chronionych przed ostrzałem moździerzowym i granatami.

W Niemczech trwa najbardziej intensywna debata na temat dozbrojenia od czasu podjęcia tzw. podwójnej decyzji NATO w 1979 r. Na wschodzie kraju planowane rozmieszczenie amerykańskich pocisków rakietowych średniego zasięgu miało wpływ na lokalne wybory jesienią ubiegłego roku. Sojusz Sahry Wagenknecht (BSW) ostrzegał przed robieniem ze swojego podwórka celu. A tego typu niebezpieczeństwo od dawna jest realne w Buechel. Czołowi eksperci wojskowi, tacy jak Carlo Masala, zakładają, iż baza lotnicza byłaby jednym z pierwszych celów Władimira Putina w razie wojny — nie z powodu rakiet średniego zasięgu, ale ze względu na kluczową rolę wojskową.

Jednak popularność partii uderzających w alarmujące tony pozostaje w Buechel niewielka. W wyborach do Bundestagu AfD otrzymała poparcie poniżej średniej krajowej, a BSW uzyskała zaledwie 2,4 proc., natomiast CDU — ponad 40 proc. Jak można to wyjaśnić?

— Komunikacja jest kluczem — tłumaczy komendant Mbassa w swoim biurze. — Nie możemy być transparentni we wszystkim, co robimy, ponieważ jesteśmy związani zasadami poufności, a także musimy się chronić.

Mimo to pułkownik stara się prowadzić dialog z ludźmi, którzy się z nim nie zgadzają, aby stworzyć wzajemne zrozumienie.

Friedrich Steffes-lay / Die Welt

Samuel Mbassa jest dowódcą 33 Skrzydła Lotnictwa Taktycznego w Buechel od 2023 r.

Przyznaje, iż kwestia Buechel jako celu potencjalnego ataku od czasu do czasu powraca. — Z pewnością jesteśmy na liście celów innych mocarstw. Jednak myślałbym o tym również, gdybym mieszkał w Berlinie — zapewnia Mbassa. — Gdyby Rosja zaatakowała, nie bylibyśmy zaskoczeni. Śpię stosunkowo spokojnie.

Co więcej, baza to infrastruktura warta ochrony, którą można potraktować priorytetowo w sytuacji awaryjnej — np. poprzez lepszą ochronę obszaru przed atakami z powietrza niż w innych częściach Niemiec.

A co by powiedział, gdyby lokalny mieszkaniec zapytał, czy naprawdę są tu głowice nuklearne? — Nie potwierdziłbym tego ani nie zaprzeczył — odpowiada Mbassa. Niemniej jednak komunikacja na temat nuclear sharingu, jak nazywają to władze, zmieniła się od czasu rozpoczęcia wojny w Ukrainie. — Mogę żyć w pokoju tylko wtedy, gdy jestem bezpieczny — mówi Mbassa. — Oznacza to, iż oprócz konwencjonalnego odstraszania, my w sojuszu NATO nie możemy obejść się bez wiarygodnego odstraszania nuklearnego.

Lokalni mieszkańcy zrozumieli to na początku wojny, a skala protestów jeszcze bardziej się zmniejszyła — pomimo uzbrojenia. Demonstranci przed bramami są też częściej przeciwnikami broni jądrowej, a nie wojska w ogóle. I często pochodzą z daleka, a nie z regionu.

„Wyparują” jako pierwsi

Spacer po Buechel kilka dni później. Jest mroźna sobota. Nieliczni mieszkańcy stoją w kolejce do piekarni. Żaden z nich nie chce, aby ich nazwiska zostały opublikowane. Co sądzą o bazie lotniczej?

— G***o — mówi starszy pan, ale bardziej z powodu hałasu odrzutowców Tornada niż ze strachu przed wojną. Starszy obywatel, który właśnie wsiada do samochodu, podkreśla potrzebę ochrony Niemiec w obliczu gróźb prezydenta Rosji Władimira Putina. Inny mówi, iż w przypadku zagrożenia i tak byliby pierwszymi, którzy by tu „wyparowali”, więc nie choćby by nie cierpieli. A mężczyzna z psem przekonuje, iż tak naprawdę nie mamy problemu z Rosjanami.

Jednym z niewielu rozpoznawalnych przeciwników odstraszania nuklearnego w regionie jest Elke Koller. 82-latka mieszka w Leienkaul, niecałe 10 km od bazy lotniczej, od 1980 r. Jednak o bombach dowiedziała się dopiero 16 lat później z gazety, mówi, witając „Die Welt” w swoim domu. — Byłam całkowicie zszokowana. Gdybym wiedziała, nigdy bym się tu nie przeprowadziła.

Zawsze powtarzała, iż skoro żelazna kurtyna opadła, to nonsens, iż wciąż tu są

Friedrich Steffes-lay / Die Welt

Elke Koller, lokalna działaczka pacyfistyczna

Pani Koller zna ekonomiczne znaczenie bazy lotniczej dla regionu. Kiedy rozpoczęła działalność w połowie lat 50., wokół panowało wysokie bezrobocie. Dziś w bazie zatrudnionych jest 3000 osób, które są blisko związane z regionem. Żołnierzy można spotkać w strefie przemysłowej przy stoisku z kebabem lub w dyskoncie. Piekarnia zaopatruje koszary w stałe zamówienia hurtowe. Stacje benzynowe przy głównych drogach w okolicznych wioskach mogą zostać zamknięte, jeżeli baza zostanie zamknięta.

Koller protestowała przeciwko broni jądrowej przez dziesięciolecia, w tym jako liderka koła Partii Zielonych w radzie dzielnicy. Domagała się ujawnienia danych zdrowotnych w celu zweryfikowania wyższego narażenia na promieniowanie. Udała się aż do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego, aby zmusić rząd niemiecki do nakłonienia rządu USA do wycofania broni — bez powodzenia.

Lokalny ruch pokojowy, składający się z 10-15 osób, zawsze pozostawał niewielki. Wojna w Ukrainie tego nie zmieniła. Koller mówi, iż otrzymuje wsparcie dla swojego aktywizmu w wiosce. Dodaje jednak, iż doświadczyła wrogości, gdy pracowała w aptece. Niektórzy mówili, iż chce im zabrać miejsca pracy.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Często jest pytana, dlaczego ruch pokojowy jest tak słaby. — Ludzie chcą ignorować sytuację. Moje dzieci demonstrują przeciwko prawicy, przeciwko górnictwu odkrywkowemu węgla brunatnego i na rzecz klimatu. Mówią: nie możemy już tego znieść — mówi kobieta. Jest zbyt wiele problemów i ludzie się zamykają. Tak sobie to tłumaczy.

Nie ma również rozwiązania dla wojny w Ukrainie, ponieważ punkt negocjacji został przegapiony przed wybuchem wojny. W związku z zapowiedzianym rozmieszczeniem amerykańskich rakiet średniego zasięgu obawia się kolejnego kroku w wyścigu zbrojeń, który naraziłby Niemcy na niebezpieczeństwo. Chociaż sympatyzuje z „polityką pokojową” Sahry Wagenknecht, nigdy nie zagłosowałaby na BSW, ale raczej na Lewicę. Jest w konflikcie ze swoją byłą partią, Zielonymi, odkąd bronili oni misji zagranicznych w Afganistanie.

Koller ostatecznie została w Buechel. Była przywiązana do swojego dużego ogrodu i nie chciała budować nowego życia gdzie indziej. — Pomyślałam, iż muszę pomagać tutejszym ludziom tak długo, jak tylko będę mogła — mówi na koniec. — Nie można zostawić ich tutaj na pastwę losu.

Jednak czy samym mieszkańcom też na tym zależy? W ogłoszeniach duszpasterskich dla powiatu Cochem-Zell wzywano ostatnio do modlitwy na „łące pokoju”. Pojawiło się sześć osób.

Idź do oryginalnego materiału