Jedna z moich ulubionych postaci z polskiego Panteonu to Stanisław Ostwin, który na początku nazywał się Szmul Ostwin. Gdy miał 15 lat uciekł z praktyki u szewca i wstąpił do Legionów polskich. Po raz pierwszy wybrał wówczas polskość. Po raz drugi zrobił to, kiedy już w niepodległej Polsce został policjantem Policji Państwowej. Po raz trzeci wybrał polskość, kiedy przeszedł na katolicyzm. Po raz kolejny wybrał polskość, kiedy wstąpił do Narodowych Sił Zbrojnych. A ostatni raz wybrał polskość, kiedy złapany przez ubeków usłyszał propozycję, żeby on Żyd, dołączył do nich, do „swoich”. Odpowiedział wówczas: „Honor mi nie pozwala”. I jest on jednym z najpiękniejszych przykładów polskości jako aktu woli, za który to wybór zapłacił cenę życia – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Tomasz Panfil.
Szanowny Panie profesorze, Polska czy ten kraj?
Myślę, iż dla dwóch „plemion politycznych” zamieszkujących terytorium położone między Odrą i Nysą Łużycką, a Bugiem, zarówno jedno jak i drugie. Jedno plemię mówi o „tym kraju”, a niedobitki Polaków uparcie mówią o Ojczyźnie, o Polsce.
Państwo polskie czy województwo europejskie?
Tu odpowiedź jest prostsza.
Państwo polskie od tysiąca z górą lat jest czymś dla Polaków istotnym. Natomiast wielu tzw. Europejczyków prawdopodobnie istotniejszą będzie województwo środkowo-europejskie w ponadnarodowych strukturach unijnych.
Polak czy Europejczyk?
No i tu dochodzimy do najważniejszego, to znaczy do tego, co ludziom zamieszkującym państwo polskie w duszy gra.
Jednym w duszy gra wyłącznie utwór „Money” Pink Floydów, a innym w duszy gra „Rota”, ponieważ nie chcą oni, żeby „Niemiec pluł im twarz i dzieci im germanił”. Ci, którym grają w duszy pieniądze, wyznają zasadę, iż pieniądz nie ma narodowości.
Z kolei ci, którym gra w duszy „Rota”, wiedzą, iż pieniądz narodowość ma. Oni zdają sobie sprawę, iż to, co jest polskie, może nie zawsze jest lepsze, ale na pewno dużo bardziej warte wsparcia, bowiem zawiera ważne komponenty niematerialne.
Kogo w związku z tym jest więcej? Kto przetrwa? Polak czy Europejczyk?
Obawiam się, iż Polacy podzielą los wróbli.
Wróbli?
Tak.
Kiedyś w Polsce wróbli było zatrzęsienie. Wróble były wszędzie: na wsiach, w miasteczkach powiatowych, na rynkach miast wojewódzkich, choćby w Warszawie, Krakowie czy Łodzi.
Potem przyszła nowoczesność… Nowoczesność z kombajnami, które zbierając zboże nie uronią ani ziarenka. Nowoczesność z absolutnie szczelnymi silosami, które zastąpiły przewiewne stodoły etc. I wróble stały się gatunkiem zanikającym. w tej chwili występują one już tylko wyspowo, tam gdzie jeszcze mają pożywienie.
Wróble już się nie pożywią po żniwach… Nowoczesna gospodarka, wysokowydajna, technologiczna zabija coś, co przez wieki było nieodłącznym elementem naszego polskiego krajobrazu.
Polacy niestety są jak wróble. Zabija ich nowoczesność.
Trzymaliśmy się, kiedy świat wokół był w ten czy inny sposób nieprzyjazny. Nie daliśmy się, kiedy byliśmy światu obojętni.
Kiedy przyszedł kapitalizm i Polacy, zgodnie ze swoją przedsiębiorczą naturą, zaczęli zarabiać pieniądze, nasze PKB zaczęło piąć się w górę rok po roku, to świat wokół nas Polską się zainteresował i stwierdził, iż taka Polska opierająca się na wartościach i jednocześnie kapitalistyczna nie pasuje do tego obrazu, do tej wizji, jaką sobie tzw. liberałowie wymarzyli.
Dla liberałów kraj bogaty, kapitalistyczny i rozwijający się nie może być krajem katolickim, krajem opierającym się na wartościach tradycyjnych. Kraj bogaty nie może być krajem, w którym występuje takie zjawisko jak solidaryzm społeczny, w którym występuje solidarność narodowa, w którym naród jest najważniejszym podmiotem. Bowiem powszechnie przyjęta na Zachodzie teza głosi w ślad za Maxem Weberem, iż innowacyjność, przedsiębiorczość i będący ich wynikiem dobrobyt są immanentnie związane z protestantyzmem, a zwłaszcza z kalwińską etyka pracy.
W związku z tym Europa zaczęła nas unowocześniać, wprowadzać kolejne „płcie”, kolejne postępowe idee, zwalczać naszą zaściankowość i nasz katolicyzm. I co? I niestety Polacy zaczęli ginąć tak jak wróble z powodu wprowadzenia kombajnów i silosów.
I tutaj nasuwają się dwa pytania. Czy my – Polacy przetrwamy nowoczesność? Czy mamy jeszcze szansę pokazać Europie, iż jest możliwy kapitalizm połączony z konserwatyzmem?
Konserwatywny kapitalizm chyba jest możliwy, Panie profesorze…
Europa twierdzi, iż nie, iż możliwy jest tylko kapitalizm liberalny.
Ale przecież ów kapitalizm liberalny, jak się mu dobrze przyjrzeć, to socjalizm, żeby nie powiedzieć neokomunizm…
No właśnie… My, Polacy uwielbialiśmy kapitalizm… My, Polacy najpierw w okresie II Rzeczypospolitej i ponownie w ciągu ostatnich trzydziestu paru lat pokazaliśmy Europie i światu, iż jesteśmy świetni w „kapitalistyczne klocki”. To my, Polacy potrafiliśmy przez lata łączyć kapitalizm właśnie z konserwatywnym myśleniem, o czym pisał na przykład w encyklice „Laborem exercens” Jan Paweł II. To my, Polacy potrafiliśmy realizować, to co swego czasu proponował prezydent USA Ronald Reagan, iż kapitalizm w społeczeństwie opierającym się na tradycyjnych wartościach jest grą, w której wszyscy wygrywają.
Natomiast we współczesnym liberalnym rzekomo kapitalizmie nie wszyscy wygrywają. Wygrywają największe korporacje, wygrywają najbogatsi. Wygrywają ci, których stać na ceny dumpingowe, czyli niszczenie mniejszej konkurencji koncentrację kapitału. Wygrywają ci, których stać na wrogie przejęcia.
Jeden prosty przykład: ukraińska firma produkująca mrożonki wykupiła kaliską firmę produkującą mrożonki, po czym zwolniła pracowników i sprzedała budynki… To ma być kapitalizm? choćby jeśli, to nie jest nasz, polski model kapitalizmu. To jest model skrajnie liberalny. Model niszczenia konkurencji. Model niestety dominujący w obecnych czasach…
Ukraińcy doskonale go znają, bo ten model u nich funkcjonuje chociażby w dziedzinie rolnictwa, gdzie są gigantyczne korporacje, a rolnictwo indywidualne, które zaczęło się odradzać po prostu przestało istnieć, ponieważ rolnicy indywidualni w ten czy inny sposób zostali powiązani z gigantycznymi farmami.
W takim modelu rolnicy są skazani na podpisywanie kontraktów z „wielkimi”, bo sami na rynku nie zdołaliby przetrwać, bo wielki zawsze jest w stanie zastosować dumping, podkupić urzędnika, zastosować wszystkie brudne zagrywki, żeby wyeliminować mniejszych z rynku… Na Ukrainie to akurat normalne…
Do niedawna nie było dnia, żebyśmy nie słyszeli, iż służby graniczne zatrzymują transporty, w których maliny były wymieszane z plastikiem, a zboże było wymieszane z przeterminowanym randapem. Jakim cudem coś takiego jechało i wjeżdżało do Polski? Ano takim cudem, iż ktoś dał łapówkę, a ktoś wziął łapówkę.
Walczyliśmy z tym do pewnego momentu, dopóki Unia powiedziała, iż nie możemy wstrzymywać eksportu ukraińskiego zboża i innych produktów rolno-spożywczych….
Zgadzam się, Panie profesorze. Sam napisałem niejeden tekst na temat ukraińskiego zboża i przeprowadziłem niejeden wywiad. Wydaje mi się jednak, iż jest to wierzchołek góry lodowej…
Ależ oczywiście, iż tak!
Mówię o tym, ponieważ blisko mi do granicy i do tych polskich rolników, którzy próbowali przekonać rząd, iż interes państwa polskiego polega na wspieraniu polskiego, a nie ukraińskiego rolnictwa. Na tym polega solidaryzm społeczny, na tym polega kapitalizm konserwatywny!
Czy w którymkolwiek z „poważnych państw” jest tylu ojkofobów, co w Polsce? Czy w którymkolwiek z „poważnych państw” tak wielu obywateli jak w Polsce mówi o sobie, iż jest „Europejczykami” bądź „mieszkańcami tego kraju”?
Żaden z poważnych państw nie był poddany przez wieki propagandzie wstydu. Nigdy na przykład Francja nie zmówiła się z Niemcami, żeby przekonywać Brytyjczyków, iż są zadufanymi w sobie ignorantami, którzy w dodatku nie myją się. Nigdy Wielka Brytania nie zmówiła się z Francją, żeby uprawiać przez 200 lat propagandę mówiącą, iż Niemcy są gburami, i iż liczy się dla nich tylko Berliner Wurst, tudzież Oktoberfest. Niestety, ale my, Polacy jesteśmy takiemu praniu mózgu w formie propagandy wstydu poddawani co najmniej od połowy XVIII wieku.
W związku z tym ten długotrwały proces formatowania mózgu, formatowania mentalności Polaków w którymś momencie po prostu zaczął przynosić owoce. Możemy być dumni, iż tak długo się przed tym broniliśmy, ale niestety w końcu bariery pękły i Polacy zaczęli krytykować swoją przeszłość, grymasić na tradycję, a w konsekwencji nie lubić polskości.
Taki za przeproszeniem Kuźniar publicznie poinformował, iż wstydzi się Polski, iż wstydzi się Polaków, bo publicznie jedzą kanapki z jajkiem… Ten sam Kuźniar oszukiwał amerykańskie sklepy: brał z nich towary, np. ubranka dziecięce, korzystał z nich przez czas swojego pobytu w USA, a przed powrotem do „tego kraju” zwracał, bo amerykańskie prawo na to pozwala. I on się tym publicznie chwalił! On publicznie lansował się na wielkiego spryciarza, na nowoczesnego liberała, a jednocześnie twierdził, iż Polska to ciemnogród, bo u nas nie ma czegoś takiego.
Ten człowiek, jak już wspomniałem, „wstydził się” za Polaków, bo jedzą kanapkę z jajkiem, bo robią mu wstyd, bo to niewychowane wieśniaki…
Inny „światowy Europejczyk”, „syn Mitteleuropy” Jerzy Stuhr oznajmiał bez wstydu, iż jak jest za granicą, to wstydzi się mówić po polsku… Stuhr był jednak uczciwszy, ponieważ w jego nekrologu nie napisano „Polak”, tylko „syn Mitteleuropy”, czyli niemieckiej konstrukcji prawno-politycznej, w której Polacy są nacją podrzędną porządkowaną Niemcom.
Stuhr przyznał więc wprost, iż niemieckie jest lepsze, a polskie złe… Takich jak on jest wielu… Oni nie powiedzą wprawdzie, iż są „synami Mitteleuropy”, tylko, iż są „Europejczykami”, przez co również podkreślają swoją historyczną ignorancję i niewiedzę. Wie Pan, Panie redaktorze, kto jako pierwszy użył słowa „Europejczyk”?
Nie mam pojęcia Panie Profesorze…
Pierwotnie słowo to brzmiało „Europianie” i oznaczało mieszkańców Europy, których łączy cywilizacja rzymsko-chrześcijańska, czyli m. in. chrześcijański szacunek dla godności człowieka i rzymski szacunek dla prawa. Pojęcie to stworzył w XVI wieku burmistrz Lublina, Sebastian Klonowic.
Klonowic napisał, iż Europianie muszą stawić czoła muzułmanom. Europianie byli więc kategorią społeczną ludzi połączonych wiarą chrześcijańską i fundamentem rzymskim cywilizacji.
Obecnie ci wszyscy, którzy mówią, iż są Europejczykami choćby nie wiedzą, co to słowo i co pierwotnie oznaczało… Oczywiście powiedzą, iż Europejczyk to „przedstawiciel cywilizacji europejskiej”… Problem w tym, iż ich model cywilizacyjny nie ma nic wspólnego z chrześcijańskim szacunkiem dla godności człowieka, ani z rzymskim szacunkiem dla prawa. Ich model cywilizacyjny jest zawarty w szyderczym nota bene utworze Pink Floydów „Money”…
Dawniej, jak zresztą Pan profesor wspomniał, to zagranica finansowała ruchy ojkofobiczne w Polsce i to zagranica płaciła za lansowanie negatywnych stereotypów przeciwko Polsce. Dzisiaj zagranica nie musi tego robić, bo robią to sami mieszkańcy „tego kraju”… BA! Robią to nasi włodarze; ludzie, których wybieramy do władzy…
Tutaj moglibyśmy wrócić do rozmowy, którą jakiś czas temu przeprowadziliśmy, iż strasznie trudno w dzisiejszych czasach o mężów stanu.
Obecnie namnożyło się nam polityków czteroletnich. Każdy z tych czteroletnich polityków da pieniądze na pseudobadania takiej Barbary Engelking, ponieważ boi się, iż jeżeli tego nie zrobi, to będą go opisywać w gazetach i palcami wytykać, a przez to nie wygra w następnej kadencji. Taki polityk nie patrzy na to, iż finansuje projekt, który jest niesłuszny, który nie służy dobru, który nie służy prawdzie, nie służy wreszcie wspólnocie narodowej. On finansuje projekt dla świętego spokoju.
Święty spokój jest czymś strasznym. Na ołtarzu świętego spokoju ludzie są w stanie złożyć naprawdę bardzo dużo, w tym interes Polski i interesy Polaków…
Tutaj bym jednak polemizował, Panie profesorze. Moim zdaniem politycy czteroletni to „gatunek wymierający”, a ich miejsce zajmują „politycy sondażowi”. Nie ma już praktycznie myślenia od wyborów do wyborów, tylko obowiązuje myślenie „od sondażu do sondażu”…
Gdyby to było takie proste, to premier i politycy obecnego układu ,1 września powiedzieliby, iż 1 września 1939 roku Polskę zaatakowali Niemcy. Tego jednak nie powiedzieli, tylko bredzili coś o „ataku ze Wschodu”…
Dla polityków obecnego układu nie ma znaczenia, iż większość z nas ma w temacie 1 września jasne zdanie. Dla nich znaczenie w tej kwestii i wielu innych mają wartości czy wytyczne płynące z zupełnie innego kierunku. Ich nie interesuje, co powie Polak z Białej czy z Nysy. Ich interesuje, co powie Niemiec w Berlinie, albo Niemiec, Niemka w Brukseli…
Tylko, iż ktoś tych polityków wybrał…
Wybrał, ale pod wpływem czego? Na przykład pod wpływem wstrzymania pieniędzy z KPO i obietnicy, iż jak tylko wygra Tusk, to pieniądze z KPO zostaną uruchomione.
Na przykład pod wpływem rozmaitych trudności sądowych stworzonych przez TSUE i obietnicy, iż jak tylko wygra Tusk, to natychmiast te wszystkie trudności zostaną zlikwidowane.
Takich przykładów można mnożyć i mnożyć i mam wielki żal do poprzedniej władzy, iż za każdym razem w sporze z Brukselą prawie zawsze ustępowała, a nie twardo broniła polskich interesów, jak to zapowiadała…
Dlaczego tak się działo? Dlaczego zapowiedzi przegrały z praktyką i realnym działaniem?
Nie powinien Pan redaktor pytać o to mnie, ponieważ nie byłem i nie jestem członkiem poprzedniej ekipy rządowej. Ja mogę co najwyżej tłumaczyć pewne mechanizmy moim studentom… Problem w tym, iż w ubiegłym roku miałem ich dziewięcioro, ale to temat na inną dyskusję…
Jak przekonać, przede wszystkim młodych Polaków, iż Polska jest wartością? Jak wytłumaczyć, iż Polska to nie jest żadne „państwo Tuska”, czy „państwo Kaczyńskiego”? Jak im opowiedzieć, iż Polska to coś więcej niż PO i PiS?
No właśnie… „Państwo Tuska”… „Państwo Kaczyńskiego”… A gdzie jest w tym wszystkim Polska? Powiem krótko: Polska jest tam, gdzie być powinna to znaczy: w sercach, w sumieniach i w umysłach ludzi, dla których wciąż jest ona wartością.
Polska to coś więcej niż państwo rządzone przez aktualny układ polityczny.
Polska to tysiąc lat historii, to tysiąc lat kultury, to tysiąc lat Tradycji.
Obywatelami naszej Polski są nie tylko ci, którzy chodzą lub nie chodzą na wybory. Obywatelami naszej Polski są również poprzednie pokolenia i przyszłe pokolenia.
Polakami się ci, którzy myślą Polską, którzy są dumni ze swoich przodków; z tych, którzy pracowali dla ojczyzny, a jak trzeba było walczyli czy to o ojcowiznę, czy to o ojczyznę. Zresztą samo brzmienie tych słów pokazuje, jak blisko jest jedno drugiego.
Polak, któremu droga jest Polska, myśli również w kategoriach przyszłości, czyli o tym, iż przyjdzie czas, iż skończą się rządy aktualnego układu politycznego i trzeba będzie tę Polskę odbudowywać, trzeba będzie przywracać wartość słowom zmienionym chytrze przez krętaczy, jak pisał Tuwim.
To jest myślenie Polską!
W myśleniu o Polsce nie chodzi wyłącznie o KPO, jak to nam wmawiano. Tu nie chodzi o to, iż jeden czy drugi minister przełoży pieniądze z tylnej kieszeni spodni do małej kieszonki na przodzie koszuli. Polska to jest coś znacznie, znacznie większego. Coś, co trudno jest opisać w paru słowach i wartości czego nie da się wyrazić ani w złotych, ani w ojro.
Polska to jest coś, co sprawia, iż człowiek jest dumny z bycia tym, kim jest. Polak jest dumny zarówno z rzeczy wielkich jak i z drobiazgów, na przykład z tego, jak wszyscy pięknie stają na baczność i śpiewają hymn, iż któryś z naszych rodaków zdobędzie medal mistrzostw świata bądź igrzysk olimpijskich, jak osiągamy wspólnymi siłami sukces gospodarczy wbrew rozmaitym działaniom Komisji Europejskiej.
Polacy pracują, Polacy działają myśląc nie tylko o własnej, indywidualnej pomyślności, ale dobru wspólnym.
Polacy są całkowitym zaprzeczeniem ludzi pokroju Kuźniara! To ci, którzy nie uciekli do rajów podatkowych, tylko zatrudniają Polaków i płacą podatki w Polsce, chociażby jak jeden z producentów paluszków i innych przekąsek, który mimo, iż spłonęła jedna z jego hal produkcyjnych, to nie zwolnił ludzi, tylko im pomógł. Jak na to arcy-polskie działanie odpowiedzieli Polacy? Zaczęli kupować produkowane przez rzeczoną firmę produkty, żeby pomóc firmie stanąć na nogi, żeby nie zabrakło jej pieniędzy na wypłaty pensji dla pracowników, którzy nie zostali zwolnieni w wyniku pożaru hali… To jest właśnie kapitalizm konserwatywny, w którym pieniądz ma narodowość. To jest myślenie, to jest działanie, z którego ja – Polak też jestem dumny. I też te paluszki kupiłem. Polska objawia się w spontanicznych działaniach skierowanych ku biednym, niewinnym, poszkodowanym – jak choćby ostatnio przez powódź.
Takich przykładów przecież każdy po rozejrzeniu się w bliższej i dalszej okolicy podać setki, tysiące.
Niestety jest też druga strona medalu… Są rzeczy, za które musimy się wstydzić. Mam tu na myśli na przykład plugawienie języka polskiego.
Mnie osobiści boli każdy bluzg, jaki słyszę w przestrzeni publicznej. Bolą mnie przekleństwa wypowiadane przez sezonowych polityków czteroletnich czy sondażowych, którzy rozmawiając w eleganckich restauracjach przy wykwintnych daniach rozmawiają językiem rynsztoka, zamiast przecinków stosując wiadomo jakie słowa. Boli mnie, iż osiem gwiazdek może liczyć na tak duży poklask i zachwyt tak wielu z nas. Boli mnie, iż z wulgarnego hasła Marty Lempart i profesor Iwasiów zrobiono wręcz manifest polityczny i ludziom się to podobało. A najbardziej boli mnie gdy wulgaryzmy płyną z ust ludzi w koszulkach z patriotycznymi hasłami. „Bóg, Honor, Ojczyzna” i k….. Gorzej niż smutne.
Splugawienie języka jest jednym z najważniejszych elementów niszczenia polskości. Za splugawieniem języka idzie bowiem niszczenie norm społecznych.
Przyznam, iż jak sam miałem lat osiemnaście czy dziewiętnaście, to zdarzało mi się przeklinać. Przeklinali również moi koledzy z technikum, ale jednak nie robiliśmy tego przy dziewczynach, przy osobach starszych, na ulicy, na przystanku etc., tylko we własnym gronie. A co mamy dzisiaj? Dzisiaj dziewczyny przeklinają „lepiej” niż chłopcy. Jaki daje to skutek? Taki jak widzieliśmy na tzw. czarnych marszach…
Stosując marksistowską interpretację historii, czy model ekonomiczny, czy model społeczny, język jest bazą stosunków społecznych. Niszcząc bazę, czyli niszcząc język plugawimy stosunki międzyludzkie, plugawimy kulturę, niszczymy cywilizację, zabijamy polskość…
Na koniec pozwolę sobie zapytać o Wilfredo Leona. Po zdobyciu przez reprezentację polskich siatkarzy wicemistrzostwa olimpijskiego w Paryżu, w czym Leon miał wymierny wkład, liberalno-lewicowa śmietanka dziennikarska i polityczna publikowała złośliwe komentarze w stylu: „Jak to jest, iż prawdziwym Polakom nie przeszkadza kolor skóry Leona?”, „Jak to jest, iż prawdziwym Polakom nie przeszkadza Murzyn w reprezentacji Polski?”. Co interesujące tylko oni rozpisywali się o kolorze skóry Leona, tylko oni zwracali na niego uwagę… Wilfredo Leon moim zdaniem jest przykładem na to, iż Polska to nie tylko „próba krwi”, tylko coś więcej… Czym jest to „coś więcej”?
Jak człowiek jest młody i nie zdaje sobie w pełni sprawy ze złożoności świata, to może sobie myśleć „Jestem Polakiem, bo się urodziłem w Polsce, bo moi rodzice byli Polakami, bo chodziłem do polskiej szkoły”. Ale kiedy człowiek jest troszeczkę starszy, to zaczyna rozumieć, iż polskość jest w gruncie rzeczy aktem indywidualnej woli, bowiem to nie geny – nigdy zresztą nie są homogeniczne, ale zawsze różnorodne i złożone – decydują o naszej tożsamości. Decydujemy my sami.
Leon jest Polakiem, bo sam tak zdecydował. Jak pisał Herbert „wybór by pozostać tu potwierdza każdy sen o palmach”.
Mógłbym tutaj poświęcić mnóstwo czasu i miejsca, aby pokazać jaką olbrzymią rolę w polskiej kulturze odgrywali ci, którzy nie urodzili się z rodziców Polaków i ich pierwszym językiem nie był język polski, a bez których kultura Polska by nie istniała. Pierwszy przykład: Haller i nie myślę tu o generale, tylko o jego przodku, który w XVI wieku przyjechał do Krakowa ze Szwabi i założył drukarnię polską.
Dalej: Kolberg, Brückner, Gebethner, Arct, Wolff, Meissner, Weigel, Haberbusch, Blickle, Wedel… To byli Polacy z wyboru. Podobnie jak Tuwim, Słonimski, Leśmian, Hemar i inni mistrzowie polskiego języka. Oni wszyscy byli Polakami z wyboru. Oni wybrali język polski, a co za tym idzie – wybrali Polskę. Oni wybierali język polski, żeby pisać najpiękniejsze wiersze.
Jedna z moich ulubionych postaci z polskiego Panteonu to Stanisław Ostwin, który na początku nazywał się Szmul Ostwin. Gdy miał 15 lat uciekł z praktyki u szewca i wstąpił do Legionów polskich. Po raz pierwszy wybrał wówczas polskość. Po raz drugi zrobił to, kiedy już w niepodległej Polsce został policjantem Policji Państwowej. Po raz trzeci wybrał polskość, kiedy przeszedł na katolicyzm. Po raz kolejny wybrał polskość, kiedy wstąpił do Narodowych Sił Zbrojnych. A ostatni raz wybrał polskość, kiedy złapany przez ubeków usłyszał propozycję, żeby on Żyd, dołączył do nich, do „swoich”. Odpowiedział wówczas: „Honor mi nie pozwala”. I jest on jednym z najpiękniejszych przykładów polskości jako aktu woli, za który to wybór zapłacił cenę życia.
Czasem wystarczy wybór jednokrotny, a czasami trzeba go potwierdzać w drodze życia.
Właściwie można Polakiem być raz na zawsze, ale można Polakiem się stawać. Można tę swoją polskość aktualizować w miarę dokonywanych wyborów.
Bycie Polakiem, bycie dumnym z polskości jest aktem wyboru, powtarzanie go – i w rzeczach małych (jak czystość języka) i w większych – to doskonalenie polskości w sobie.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek