Dywersja

bezkamuflazu.pl 1 rok temu

Kilka dni temu minęła 20. rocznica masakry w moskiewskim teatrze na Dubrowce. 23 października 2002 roku czeczeńskie komando Mowsara Barajewa zajęło obiekt wraz z niemal tysiącem widzów. Terroryści, wśród których znalazły się szahidki, zażądali zakończenia wojny w Czeczenii i wycofania stamtąd rosyjskich wojsk. Dali Kremlowi tydzień, po czym mieli zacząć zabijać zakładników. Tych jednak zabili ci, którzy powinni ich uwolnić – rosyjscy antyterroryści szturmujący obiekt trzy dni później. W czasie akcji – w której użyto mieszanki gazów usypiających – życie straciło 40 zamachowców i 130 bogu ducha winnych cywilów. Zawaliła rosyjska organizacja – w tym przypadku niedostatecznie przygotowana i fatalnie przeprowadzona ewakuacja podtrutych gazem zakładników. Ale to była tylko finalna „skucha”. Jak bowiem kilkudziesięcioosobowe komando – wyposażone w kałasznikowy i ładunki wybuchowe – dostało się z Czeczenii do centrum rosyjskiej stolicy? Czeczeni wyruszyli do Moskwy i dotarli na miejsce w zwartej grupie. Przebyli niemal 2 tys. kilometrów przez wrogi kraj, pełen milicyjnych i wojskowych posterunków. Jak się okazało albo ich nie sprawdzano w ogóle, albo od sprawdzenia odstępowano – w zamian za wysokie łapówki.

No właśnie…

Przedwczoraj „nieznani sprawcy” wysadzili w powietrze dwa rosyjskie śmigłowce Ka-52. Kolejne dwie maszyny uszkodzono (choć co do tego nie ma zgodności). Ka-52 to naprawdę dobre „śmigła” – gdyby wykorzystywać je zgodnie z przeznaczeniem, stanowiłyby nie lada problem dla Ukraińców. Szczęśliwie rosjanom brakuje precyzyjnych rakiet, są więc Kamowy używane „prostacko” jako nośniki niekierowanych pocisków. Co oznacza wystawianie się na ogień ukraińskich przeciwlotników (nie ma mowy o porażeniu przeciwnika z bezpiecznej odległości i pozycji). Skutkiem są wysokie straty tych wyjątkowo drogich śmigłowców, wartych po 15 mln dol. za sztukę. W lutym armia rosyjska dysponowała około 150 Ka-52, z czego połowa była w stanie lotnym. Od tego czasu kilkanaście kolejnych maszyn przywrócono do służby. W czasie walk nad Ukrainą zniszczeniu uległo około 30 Kamowów, drugie tyle zostało „zalatanych” – konieczność napraw i remontów sprawiła, iż wycofano je z frontu. W tej sytuacji utrata kolejnych dwóch, a czasowo czterech maszyn jawi się jako dotkliwy cios. Zwłaszcza iż o produkcji nowych śmigłowców nie ma mowy, zabraknie bowiem do nich zachodniej elektroniki. Jedyny sposób na powiększanie flotylli to w tej chwili uzdatnianie „nielotów”, co jaki nic oznacza konieczność kanibalizacji (składania jednej maszyn z komponentów pochodzących z kilku innych).

Wybuchy na lotnisku musiały ruskich zaboleć także z innego powodu. Otóż doszło do nich w Pskowie, setki kilometrów od granicy z Ukrainą. A to Ukraińcy – choć nie mówią tego wprost – stoją za akcją sabotażową.

Jak się tam dostali? Gdzie była ochrona lotniska?

No właśnie…

Psków leży 30 km od estońskiej granicy, dość oczywiste są zatem przypuszczenia, iż dywersanci przedostali się do rosji właśnie stamtąd. Moim zdaniem, to mało prawdopodobne. Co innego natowski kraj (jak Polska, Słowacja czy Rumunia) jako hub logistyczny tej wojny, co innego jako zaplecze dla sabotażystów. Nie wykluczam, zwłaszcza iż Estończycy – jak wszystkie narody nadbałtyckie będące niegdyś pod sowieckim butem – są na ruskich mocno cięci. Niemniej bardziej prawdopodobne wydaje mi się przeniknięcie sabotażystów z Ukrainy. Niekoniecznie tuż przed akcją na lotnisku – możliwe, iż mówimy o ludziach wcześniej „uśpionych”.

„Wjechać wrogowi na kwadrat” – skutecznie i z szansą na „rozpłynięcie się” po wszystkim (nie ma żadnych doniesień o ujęciu sprawców) – można przy sprzyjających okolicznościach. Nim je wymienię, zaznaczę, iż mowa o warunkach nie tyle ułatwiających, co wręcz zachęcających do ukraińskiej dywersji w rosji. Pierwszy to korupcja, która przed laty pomogła Czeczenom (nie tylko przy okazji Dubrowki; kaukaskie komanda wykonały w latach 90. kilka podobnych rajdów). Drugi to kulturowa bliskość – doskonała znajomość języka rosyjskiego, zwyczajów, obyczajów; Czeczeni też te atuty posiadali, ale umniejszone przez antropofizyczne cechy. Z tym wiąże się trzeci czynnik – zaplecze. Historia splotła Ukraińców i rosjan na różne sposoby, także poprzez więzy rodzinne i towarzyskie. Tworzą one obszar, w którym łatwo znaleźć bezpieczne kryjówki, przyczaić się. Dodajmy do tego wysoki poziom wyszkolenia ukraińskich specjalsów – spośród których rekrutują się dywersanci – równie wysoką motywację (nieodzowną, gdy operuje się na terytorium wroga) oraz możliwości natowskiego systemu zwiadu satelitarnego, niezbędnego przy rozpoznaniu celów. No i rosyjski „bardak” – bylejakość i bałagan – objawiający się także w podejściu do zabezpieczenia obiektów wojskowych. W efekcie otrzymujemy wybuchową, dosłownie, mieszankę.

O użyciu której jeszcze nie raz usłyszmy.

—–

Nz. Ka-52/fot. MOFR

A jeżeli nie interesuje Cię subskrypcja, a jednorazowe wsparcie:

Idź do oryginalnego materiału