“Element Zaskoczenia” – Marcin Jop
Wilderness – 6 maja 1864 roku, godzina 9.00
Sytuacja na polu bitwy
To drugi dzień Bitwy pod Wilderness — jednego z najkrwawszych starć Wojny Secesyjnej. Licząca około 118 tysięcy żołnierzy Armia Potomacu, której operacjami kieruje osobiście Naczelny Dowódca Armii Unii, generał Ulisses Grant, walczy z liczącą około 61 tysięcy żołnierzy Armią Północnej Wirginii generała Roberta Lee. Siły Unii po przekroczeniu rzeki Rapidan starają się przedrzeć przez pas słabo zaludnionego i porośniętego gęstymi lasami i zaroślami terenu nie bez kozery nazywanego właśnie Wilderness. To element ambitnego planu wiosennej kampanii generała Granta, który chce rozstrzygnąć losy wojny niszcząc Armię Północnej Wirginii poprzez podjęcie równoległej ofensywy na trzech kierunkach przez siły generałów Crooka i Siegela na obszarze Doliny Shenandoah, generała Butlera u ujścia rzeki James i wreszcie głównej siły — Armii Potomacu generała Meada, przy której znajduje się sam głównodowodzący. Południowcy nie dają się zaskoczyć i stawiają twardy opór zanim oddziały Unii przejdą przez Wilderness, gdzie drugi dzień trwa chaotyczny i zajadły bój.
O poranku 6 maja siły Unii zaskakują nieprzygotowanych Konfederatów i rozbijają linię bojową III Korpusu Armii Północnej Wirginii — z sześciu brygad, aż cztery zostają rozbite i zmuszone do ucieczki. Mające dużą przewagę liczebną siły generała Hancocka prą naprzód niepowstrzymanie i zdaje się nic nie może już uchronić oddziałów Ambrose Powell Hill’a przed ostateczną klęską. Na polu walki opór stawia już tylko brygada generała Daviesa, którego zastępuje tymczasowo płk John M. Stone — dowódca 2 Pułku z Mississippi z tejże brygady. Oczywiście Południowcy muszą cofać się krok po kroku wobec wielkiej przewagi liczebnej Federalnych, ale twardy opór ludzi Stone’a stopniowo hamuje impet potężnego uderzenia II Korpusu Armii Potomacu. Stone nie traci głowy i zagrzewa swych chłopców do walki konno i z obnażoną szablą cwałując od regimentu do regimentu — w niewyobrażalnie cudowny sposób omijają go liczne kule, które wszędzie dookoła zbierają krwawe żniwo. Stone wykorzystując teren osłania swój powolny odwrót grupkami strzelców rażących celnym ogniem napierających zewsząd żołnierzy Północy, ale jednocześnie z niepokojem ogląda się za siebie — wie, iż od postawy jego ludzi zależy los bitwy. Wie też, iż w drodze na pole morderczej walki znajdują się dwie dywizje stanowiące I Korpus generała Jamesa P. Longstreeta, musi utrzymać pole do ich nadejścia. W sukurs żołnierzom z Mississippi przychodzi kolejna brygada, która nie poddała się dezorganizacji i panice — Federalni napotykają na twardy opór brygady generała Johna R. Cooke’a, złożonej z czterech pułków pochodzących z Karoliny Północnej.
Atakowani przez całą dywizję znakomitego i doświadczonego generała Wadsworth’a Karolińczycy otwarli huraganowy ogień ze swych Enfieldów, w którym czołowa brygada Rice’a poniosła przerażające straty. Natarcie zdołało wreszcie zepchnąć zaciekle broniących się Konfederatów dopiero po zmuszeniu do odwrotu wspierającej ich walkę baterii armat, ale Cooke nie dopuścił do paniki — podobnie jak sąsiednia brygada Stone jego ludzie w porządku i ze spokojem odchodzili teraz krok za krokiem przez cały czas ostrzeliwując gęstym ogniem postępujących ich śladem Jankesów. Mimo rosnących trudności i spadku tempa natarcia dowodzący atakiem generał Hancock był bardzo zadowolony z przebiegu walki. jedyne na co utyskiwał, to opóźnianie się IX Korpusu generała Ambrose Burnside’a, który już powinien przyjść w sukurs jego zwycięskim regimentom. Na razie jednak Burnside’a nie było, ale mimo to droga na zachód wydawała się otwarta, a siły konfederackie kompletnie rozbite — oficerowie nie byli w stanie zaprowadzić porządku i opanować paniki, a w centrum szyku jedyną siłą, która podjęła walkę był batalion artylerii płk Poague. Na wyraźny rozkaz generała Hill’a podjął ostrzał lasu przez który z mozołem przedzierał się II Korpus Armii Potomacu, choć wciąż jeszcze znajdowało się w nim wielu konfederackich żołnierzy. Sam dowódca korpusu przyłączył się do obsługi jednego z dział — “Keep on fire!” zagrzewali się nawzajem kanonierzy i w nieprawdopodobnym tempie posyłali ze swych gładkolufowych “Napoleonów” kulę za kulą ku nadchodzącemu przeciwnikowi. wątła linia obrony została teraz wzmocniona przez uporządkowaną jako tako brygadę Mc Gowana, ale jasnym było, iż wobec zdecydowanego natarcia wynurzających się właśnie z lasów szeregów żołnierzy w niebieskich mundurach nie da się utrzymać nowej linii obrony.
Wtedy koło domku Wdowy Tapp, z lasów na zachodzie wynurzyły się pierwsze kolumny pułków stanowiące czołówkę Korpusu Longstreeta. Sam generał nasłuchując z niepokojem odgłosów walki wyprzedził swych ludzi i ku swojemu zdumieniu znalazł się nagle wśród zmierzających w przeciwnym kierunku zdemoralizowanych żołnierzy Hill’a.
Widok licznych rannych i uciekających nie zdeprymował jednak mających wejść do akcji żołnierzy. Bezlitośnie szydząc ze swych kolegów sprawnie, jak na manewrach błyskawicznie formowali linię bojową. Longstreet zamierzał zatrzymać napór wroga i teraz obie jego dywizje mimo wyczerpania (były w marszu już od sześciu godzin) zajmowały pozycje — dywizja generała Josepha Kershaw na północ od drogi Orange Plank Road, zaś chłopcy Charlesa W. Field’a na południe od niej. Pojawienie się świeżych i tak długo wyczekiwanych sił wlało nowe siły w broniących się wciąż żołnierzy z dywizji Henry Heth’a. Nie czekając na zakończenie rozwinięcia generał Kershaw pchnął do ataku swą dawną brygadę, teraz dowodzoną przez płk Johna D. Kennedy. Jako pierwszy przeciwnika dopadł 2 Pułk z Karoliny Południowej, dowodzony przez ppłk Franklina Gaillarda. Wdzierając się do lasu Południowcy dosłownie zderzyli sie z Federalną Brygadą Owena, do której dołączył 19 Pułk z Maine. Generał Brygady Joshua T. Owen przed bitwą miał w swej brygadzie 1416 ludzi i teraz wzmocniony przypadkowo szóstym pułkiem miał nad nadchodzącym przeciwnikiem dużą przewagę, ale pech chciał, iż jego ludzie dramatycznie się przemieszali i stanowili zbitą masę, którą ciężko było dowodzić. Ku ich zaskoczeniu przez gęstwinę przedarł się rząd żołnierzy w mundurach z samodziału pod błękitnym sztandarem z Półksiężycem i Palmą. Południowcy z minimalnej odległości oddali morderczą salwę, która złamała 19 z Maine. Bezładnie uchodzący federalni wpadli na swych kolegów i powiększyli chaos. Owen usiłował opanować sytuację i podjąć walkę, ale w tym samym momencie na jego ludzi spadła kolejna salwa — oto do walki wszedł 3 z Karoliny Południowej. na szczęście dla Owena, po chwili z pomocą przyszła mu kolejna brygada — Warda.
Natężenie ognia osiągnęło zenit — niemal natychmiast po dotarciu na linie walki padł z ciężkimi ranami płk Kennedy. Zastąpił go dowodzący 3 Pułkiem płk Nance, ale zginął trafiony w głowę po dokładnie pięciu minutach. Kilkanaście metrów dalej kule dosięgły także ppłk Gaillarda i ostatecznie dowództwo przejął płk Hanegan. Rozstrzygnięcie przyniosło wejście do akcji drugiej konfederackiej brygady. Generał Benjamin Humphreys silnym natarciem odepchnął przeciwnika, a ostateczny cios zadała mu brygada Goode Bryana, której cztery pułki z Georgii zmusiły oddziały Unii do odwrotu. Do jeszcze dramatyczniejszych wydarzeń doszło na północ od drogi Orange Plank Road.
Gdy oddziały generała Kershaw toczyły swą dramatyczną walkę z dywizjami Getty’ego i Gibbona drugi z dywizjonerów generała Longstreeta, generał Charles W. Field rozwijał swe regimenty. Jego pułki stały teraz na szerokim na poł kilometra gołym polu, które kończyło się milczącą ścianą lasu, w którym czaił się wróg. Ustawieni w rzędach weterani w milczeniu obserwowali las — najodważniejsi zajmowali się teraz nabijaniem fajek, inni w milczeniu podawali sobie dłonie, lub oddawali karteczki z pospiesznie skreślonymi ostatnimi słowami adresowanymi do bliskich. Dookoła spokojnych kompanii ganiali oficerowie wykrzykując z podnieceniem rozkazy i komentując stan szyku bojowego. Do stojącej najbliżej Teksańskiej Brygady generała Gregga podjechał na swym Travellerze sam generał Lee. Uchyliwszy kapelusza skłonił się lekko i rzekł — “Dajcie im posmakować swoich bagnetów. Mogą tak stać cały dzień i strzelać, ale nie ustąpią, jeżeli się ich mocno nie zaatakuje”. Generał Gregg doskonale rozumiejąc co się święci tylko uśmiechnął się blado. W tym momencie Lee poderwał się z siodła i wzniósłszy swój kapelusz wysoko wykrzyknął — “Niech żyje Teksas!”, co wywołało olbrzymi entuzjazm chłopców Gregga. Po kilku krzepiących słowach dowódcy żołnierze ruszyli spokojnym miarowym krokiem naprzód. Początkowo generał Lee próbował im towarzyszyć, ale wśród okrzyków nieznany żołnierz zawrócił Travellera. Dalej Teksańczycy ( i jeden regiment z Arkansas) ruszyli samotnie. Mniej więcej w połowie drogi Federalni z brygad Baxtera i Haysa otwarli ogień i szlak pochodu atakującej brygady zaczęły znaczyć ciała poległych i rannych. Mimo strat Konfederaci parli naprzód i wdarli się do lasu i przełamali pierwszą linię przeciwnika. niedługo jednak nadchodzące kolejne pułki zastopowały ich marsz i po krótkim, ale morderczym zwarciu ocaleli żołnierze Gregga rozpoczęli odwrót tym samym szlakiem, którym przyszli. Brygada poniosła olbrzymie straty — do niewoli dostał się płk Manning prowadzący ludzi z Arkansas, a z całej brygady liczącej na porannym apelu 800 ludzi pozostało teraz zaledwie 350. Połowę ludzi stracił też nacierający jako drugi generał Benning, który poważnie ranny w bark został zniesiony z pola walki. Ofiara złożona przez żołnierzy obu brygad nie poszła na marne — zaskoczeni żołnierze Unii zatrzymali się i ich oficerowie nie byli w stanie wznowić natarcia, tym bardziej, iż oto w ślad za poprzedniczkami do walki wyruszyła trzecia kolejna brygada — pięć pułków z Alabamy prowadzonych przez płk Perry’ego. Gdy mijali generała Lee zatrzymał kolumnę, pozdrowił idących do bitwy i krzyknął — “dorównajcie chłopcom z Teksasu!”, na co żołnierze odpowiedzieli olbrzymią wrzawą. Wykorzystując zaabsorbowanie sił Unii odpieraniem zaciekłych ataków żołnierzy z Teksasu, Georgii i Arkansas, brygada Perry’ego gwałtownie i bez strat przebyła otwarty teren, po czym zaatakowała siły generała Wadswortha. Kluczową role odegrał dowodzący 15 Pułkiem z Alabamy płk Oates — wyprowadził swych ludzi wprost na zdezorganizowany 15 Pułk Ciężkiej artylerii z Nowego Jorku.
Po oddaniu salwy karabinowej z minimalnej odległości chłopcy z Alabamy z dzikim wrzaskiem rzucili sie do ataku na bagnety, którego nie wytrzymali niedoświadczeni artylerzyści. Pozwoliło to zajść federalnych utrzymujących front naprzeciw głównym siłom Perry’ego i morderczym ogniem z flanki zmusić ich do odwrotu. Sytuacja została ostatecznie opanowana, tym bardziej, iż za pułkami generała Fielda udało się uporządkować znaczną część rozproszonych wojsk Amrose Hill’a i wreszcie odtworzyć linię bojową. Nad pokrytym ciałami martwych i rannych żołnierzy obu stron polem walki na moment zapadła cisza.
Decyzja
Gdy obie wrogie sobie siły zaległy i Lee i Hancock podjęli gorączkowe narady co robić dalej. Rozpromieniony sukcesami Hancock czuł się zbity z tropu — nadejście sił Longstreeta zupełnie zmieniło sytuację i w pierwszym rzędzie należało uporządkować oddziały i uzupełnić niemal całkiem zużytą amunicję. Nie było to łatwe zadanie, gdyż jego oddziały tkwiły w gęstym lesie ograniczającym widoczność niejednokrotnie do kilku metrów. Sztab prawidłowo rozpoznał dwie dywizje Longstreeta i spodziewano się rychłego dotarcia na pole walki trzeciej — Georga Edwarda Picketta. Hancock nie mógł wiedzieć, iż była ona daleko od pola bitwy, ale w obawie przed nią zatrzymano na drodze Broad Road całą dywizję generała Barlowa. Dywizja Picketta wziąć udziału w walce nie mogła, przybyła za to, o czym Hancock nie wiedział, ostatnia z dywizji generała Hill’a — 7000 żołnierzy w pięciu brygadach pod dowództwem generała Richarda Heroda Andersona. Gdy Lee i Longstreet zastanawiali sie co począć, około godziny 10.00 podjechał do nich wysłany wcześniej z misją rozpoznania stanowisk Unii szef saperów Armii Północnej Wirginii, generał Martin L. Smith. Od razu wskazał słaby punkt przeciwnika — jego lewe skrzydło było głębokie, ale rozciągało się dość krótko. istniała zatem możliwość jego obejścia i wykonania zaskakującego natarcia z flanki. Zakwestionowano wprawdzie możliwość sprawnego pokonania tak długiego odcinka trasy przez gęsty las, ale Smith odparł, iż dokładnie na osi takiego ataku biegnie nieukończona linia kolejowa, która pozwoli na szybkie obejście stanowisk przeciwnika. Pomysł zdobył uznanie i zdecydowano, iż należy atak przeprowadzić jak najszybciej — zanim przeciwnik uporządkuje swoje szyki. Co zaskakujące, na dowódcę kolumny szturmowej generał Longstreet zasugerował swego szefa sztabu — dwudziestosześcioletniego ppłk Moxleya Sorell. Był doświadczonym i utalentowanym sztabowcem, ale nigdy nie dowodził w polu większym zgrupowaniem, ale autorytet Longstreeta przeważył szalę i młody oficer skłoniwszy się dowódcy armii i innym zebranym oficerom dosiadł konia i cwałem pognał ku wyznaczonym do operacji brygadom.
W ataku miało wziąć udział trzech brygadierów — wszyscy trzej posiadali ogromne doświadczenie bojowe i nakreślony w kilku słowach plan ataku przypadł im do gustu. Jako pierwsza, mająca do pokonania najdłuższą drogę wyruszyła brygada George’a “Tige’a” Andersona złożona z pięciu pułków z Georgii. Były to kolejno — pułk 7 płk George’a H. Carmicala, pułk 8 płk Johna R. Towersa, pułk 9 płk Edwarda F. Hoge, pułk 11 ppłk Williama Luffmana i pułk 59 ppłk Bolivara H. Gee. Za nią wyruszyła brygada dowodzona przez generała brygady Williama “Little Billy” Mahone’a. Jednostke tę tworzyło pięć doświadczonych regimentów z Wirginii — pułk 6 ppłk Henry W. Williamsona, pułk 12 płk Davida Weisigera, pułk 16 płk Josepha H. Ham’a, pułk 41 ppłk Josepha P. Minetree i pułk 61 płk Virginusa D. Gronera. Jako trzecia, w gęsty las zagłębiła się brygada dowodzona przez generała Williama Tatum Wofforda. Tworzący ja ludzie pochodzili z Georgii i zgrupowani byli w pułku 16 płk Benjamina E. Stilesa, pułku 18 płk Josepha Armstronga, pułku 24 płk Christophera C. Sandersa, Legione Cobba ppłk Luthera Glenna, Legionie Philipsa ppłk Josepha Hamiltona i wreszcie 3 Batalionie Strzelców Wyborowych ppłk Nathan Hutchinsa.
Wszyscy trzej dowódcy brygad mieli duże doświadczenie, a dwóch z nich — “Tige” Anderson i Wofford cieszyli się opinią odważnych i twardych dowódców. Mahone dorównujący im doświadczeniem srodze zawiódł podczas Bitwy pod Gettysburgiem i zdecydowany był zmazać tę plamę na honorze. Mimo niewielkiego wzrostu i wagi wynoszącej zaledwie 45 kilogramów stanowił źródło prawdziwej inspiracji dla swych ludzi dowodząc w wielu starciach niewiarygodnej odwagi — “Mało miał cali wzrostu, ale w każdym z tych cali był świetnym żołnierzem” powiedział o nim jeden z jego podwładnych. W sumie zarówno dowódcy, jak i szeregowi żołnierze stanowili doświadczony w i wyborowy pod każdym względem materiał żołnierski. Nieoczekiwanie siły te zostały w ostatniej chwili wzmocnione. Otóż widząc przygotowania i ruch trzech brygad płk Stone zorientował się w planach dowództwa. bez rozkazu i na własną rękę poderwał swych ludzi i wyruszył w ślad za kolumną. Marzył o generalskich gwiazdkach i własnej brygadzie, więc uznał, iż to idealny moment, by wykazać się inicjatywą i odwagą. Płk John Stone prowadził swych chłopców z Mississippi i Karoliny Północnej zgrupowanych jak się rzekło w pięciu pułkach — były to kolejno, Pułk 2 Stone’a, pułk 11 płk Francisa M. Greena, pułk 26 płk Arthura Reynoldsa, pułk 42 płk Williama Feeneya i wreszcie 55 Pułk z Karoliny Północnej ppłk Alfreda H. Belo.
Żołnierze czterech konfederackich brygad maszerowali w milczeniu szerokim wykarczowanym traktem. Wejście na szlak kosztowało Południowców sporo wysiłku, ale po wyjściu na trakt oddziały znacznie przyspieszyły. Panowała cisza przerywana tylko dźwięcznym metalicznym brzmieniem obijajania się o siebie części ekwipunku maszerujących. Wielu oficerów i żołnierzy rozglądało się z nipokojem próbując dostrzec cokolwiek przez nieprzeniknioną ścianę drzew i zarośli. Trudno było założyć, iż nikt nie będzie obserwował ich szlaku — wszak obie stronny wykorzystywały dukt kilka razy w przeszłości. Nic się jednak nie wydarzyło, więc po przejściu około mili ppłk Sorell zdecydował, iż czoło kolumny osiągnęło już dostatecznie dobrą pozycję i polecił rozwinąć się swym ludziom do ataku. Skrajne prawe skrzydło utworzyła brygada Andersona, w centrum rozwinęły się oddziały Mahone’a i Wofforda, a lewe skrzydło utworzyła brygada Stone’a.
Natarcie
W miarę rozwijania się kolejnych jednostek linia bojowa Południowców stopniowo się rozszerzała ku północy. Dotarcie do stanowisk Unii okazało się po ponownym zagłębieniu w lasy zadaniem niełatwym, tym bardziej, iż nie uwzględniono wcześniej dotakowej przeszkody, jaka była rzeczka, a adekwatnie strumień noszący nazwę Ni. Był bardzo płytki i nie głębokośc wody stanowiła tutaj problem, ale silnie zabagnione brzegi, które znacznie spowolniły część kompanii. Do Moxleya Sorrel uśmiechnęło się szczęście — początkowa obsada flanki II Korpusu mająca ubezpieczać całe zgrupowanie w postaci brygady płk Paula Frankastała znacznie bliżej szlaku i Konfederaci musieli by nacierać brnąc przez błota Ni dosłownie na przedpolu pozycji wroga, co byłoby z pewnością niezwykle kosztowne. Frank uznał jednak, iż chwilowy zastój w działaniach to odpowiedni moment by uzupełnić wyczerpującą się amunicję. Zebrał zatem swych ludzi i odszedł na tyły zgrupowania II Korpusu. Tym samym na drodze Południowców znalazła się kolejna w szyku brygada, dowodzona przez płk McAllistera. Za nią w pewnej odległości stały pułki płk Brewstera. W drugiej linii jednostki te miały za sobą porządkowane brygady Warda, Haysa i Granta. Obrazu sił Unii dopełniała cała dywizja generała Gibbona. Wychodząc na przedpole pozycji wroga Konfederaci zmagali się nie tylko z grząskim gruntem, ale też z gęstym podszytem, który poważnie utrudniał utrzymanie przyjętego szyku. W pewnym momencie chorąży Benjamin H. May mający zaszczyt nieść sztandar 12 Pułku z Wirginii zapadł się w bagnie po kolana. Natychmiast podjechał do niego prowadzący atak z siodła Sorrel i wyciągnął pomocną dłoń — “Niech Pan Pułkownik lepiej prowadzi atak! sam zajmę się sztandarem” burknął rozzłoszczony swym niewesołym położeniem weteran, gdy oczy obydwu spotkały się.
Kilkanaście metrów dalej poprzedzający pułki tyralierzy stanęli nagle naprzeciw przeciwnika. Na oczach oniemiałych żołnierzy Unii las na ich lewym skrzydle poruszył się zaszeleścił złowrogo. Ponad krzakami wyrosły nagle proporce i padło głośne “Charge!” — część kompanii usiłowała gorączkowo zmienić szyk, ale momentalnie ogarnięta została przez szarą i brunatną falę wyjących wściekle Konfederatów. Pierwsza, oddana z minimalnej odległości salwa dosłownie złamała lewoskrzydłowe pułki federalne, które straciwszy wielu ludzi zachwiały się i momentalnie odpłynęły w tył i na boki. Panika, która wybuchła miała niebywale destruktywny charakter na kolejne w linii brygady, gdyż każda próba obrócenia się frontem w stronę nadchodzącego groźnego przeciwnika niweczona była przez rozbijających szyki własnych ludzi.
Na stanowisku generała Hancocka początkowo nie zwrócono uwagi na stłumione odgłosy karabinowych wystrzałów dobiegające z lewego skrzydła. Grozę położenia pojęto dopiero wówczas, gdy na Orange Plank wylała się szeroką strugą rzeka żołnierzy uciekających i w popłochu porzucających uzbrojenie i ekwipunek. Wielu ludzi nie poddało się panice i usiłowało stawić czoła konfederackiemu natarciu, ale zwinni jak koty Południowcy przedzierali się z wrzaskiem przez najgęstsze zarośla i ostrzeliwali takie grupy z wszystkich stron. “Dalej chłopcy — zróbcie to jak pod Manassas!” zagrzewał do walki swych ludzi jeden z konfederackich pułkowników, a ci wyjąc i strzelając parli naprzód likwidując wszelki opór na swej drodze. W pewnym momencie walczący w centrum szyku brygady Mahone’a 6 Regiment zatrzymał się i zachwiał. Brygadier natychmiast podjechał do swych ludzi i wrzasnął strasznym głosem z groźną miną siedząc w siodle z szablą w dłoni — “Który to regiment w takim nieporządku!”. “Szóstka z Wirginii!” — odkrzyknęło kilku szukających schronienia przed kulami ludzi. “Szóstka z Wirginii? Z mojej własnej brygady? W takim stanie?” — rozsierdził się generał — “Bierzcie ich u diabła! Nikt tego nie zrobi za was!”. Żołnierze zebrali się natychmiast i ponownie uderzyli rozpraszając przeciwnika. Także Sorrel był wszędzie podtrzymując impet natarcia — “Keep on moving boys! Keep on moving!!” wykrzykiwał wymachując szablą. Prowadzenie ataku z grzbietu wierzchowca wymagało olbrzymiej odwagi, ale jakimś cudem świstające kule oszczędzały tego młodego człowieka, który niespodziewanie dla siebie prowadził natarcie czterech tysięcy ludzi. W opanowanie chaosu zaangażowali się już niemal wszyscy obecni oficerowie Unii, ale ostrzał prących naprzód Południowców skutecznie im to uniemożliwiał. Własnie przybyły Wadsworth dopadł do utrzymującego wzorowy porządek 20 Pułku z Massachusetts płka Macy i wydał mu rozkaz natychmiastowego kontrataku. Macy uznał to polecenie za szalone i odmówił, tym bardziej, iż przed kilkoma minutami jego bezpośredni przełożony — generał Webb — polecił mu trzymać pozycję do upadłego. Rozwścieczony Wadsworth dobył szabli i lodowatym głosem zakomunikował Macy’emu przed frontem jego własnych ludzi — “Jeśli nie wiesz jak to zrobić, osobiście pokażę jak się atakuje”. Ponieważ żaden ze sparaliżowanych sytuacja żołnierzy choćby nie drgnął Wadsworth z szablą w dłoni wpadł konno pomiędzy zwarte szeregi wykrzykując “naprzód! naprzód!!”. Gdy w pobliżu padła kolejna salwa koń spłoszył się i poniósł w stronę nadchodzących Konfederatów. Ci, zdumieni widokiem galopującego w ich stronę samotnego oficera natychmiast otwarli ogień — Wadsworth trafiony w głowę spadł z konia. Widząc, iż kona, pozostawiono go opartego o drzewo, wciąż ściskającego w dłoni szablę. Wadsworth zmarł dwa dni później nie odzyskawszy przytomności w konfederackim lazarecie.
Mimo wysiłków dowódców natarcie powoli traciło impet. Generał Rice, który przejął dowodzenie zdołał opanowac sytuację cofnąwszy swe pułki za drogę Brock. Kapitalne znaczenie miało dla uporządkowanego odwrotu poświęcenie brygady Webba. Została ona niemal okrążona i w skutek ostrzału dosłownie zdziesiątkowana. Ostatecznie jej resztki wydostały się z matni dzięki skutecznej akcji 19 Pułku z Maine, który także zapłacił wysoką cenne za swój zuchwały kontratak. Brygada Mahone’a jako jedyna przekroczyła w pościgu linie wyznaczoną przez drogę Brock, ale osamotniona zatrzymała się i cofnęła. Las, przez który niczym tajfun przeszło natarcie Konfederatów wyglądnął upiornie — setki żołnierzy Unii uciekło, ale dostatecznie wielu pozostało w daremnej próbie stawienia oporu, by ziemia pokryła się grubym dywanem ciał w niebieskich mundurach. Lżej ranni czołgając się starali się opuścić jak najszybciej miejsce starcia, gdyż w wielu miejscach suche trawy i krzaki zajęły się ogniem, w którym najciężej poszkodowani płonęli żywcem.
Dochodziło do zdumiewających sytuacji — J. R. Turner z 12 Pułku z Wirginii opisał jak na jego oczach kolega z regimentu nazwiskiem Leroy Edwards wypalił ze swego karabinu do stojącego około 20 metrów dalej przeciwnika. kula zwaliła go z nóg i wówczas Edwards najspokojniej w świecie podszedł do powalonego wroga, pomógł mu wstać i jakby zawstydzony spytał — “Mam nadzieję, iż nie jest Pan ciężko ranny?”, po czym delikatnie objął go wpół i odprowadził na tyły. Była godzina 13.00, gdy atak zamarł ostatecznie, a nad polem walki zapadła cisza.
Wobec tempa ataku, jego szaleńczego przebiegu i przede wszystkim przewagi liczebnej zaskoczonego przeciwnika Południowcy ponieśli uderzająco małe straty. Największe odnotowała nacierająca najdłużej brygada Mahone’a. W raporcie po bitwie podano stratę dwudziestu poległych (w tym jednego oficera), 123 rannych i 7 zaginionych. raport ten najlepiej też ocenia wynik walki — generał Mahone odnotował:
“Natarcie okazało się sukcesem — całkowitym i błyskotliwym. Wróg został wymieciony z naszego frontu na Orange Plank Road, pozostawiając uciążliwą dla nas pozycję. Wyparcie z niej przeciwnika było sprawa najwyższej wagi. Atak brygady osiągnął Plank Road, a wrogie linie odrzucono w wielkim nieładzie. Droga do dalszych sukcesów została otwarta. Długie szeregi zabitych i rannych na naszej drodze były świadectwem, ze nie pozwolono przeciwnikowi zmienić frontu, ale też siły naszego ognia. Wśród rannych jest generał Wadsworth, dowodzący dywizją, który wpadł w nasze ręce.”
Generał Mahone nie miał racji tylko w jednej kwestii — decydujące natarcie mające doprowadzić do kompletnej destrukcji pobitego II Korpusu miało odbyć się znacznie później niż sądził i w zupełnie innych okolicznościach, ale to już temat na zupełnie inną opowieść.
Żołnierze i oficerowie Konfederacji, którzy wzięli udział w ataku Sorrela bili się z uporem do końca zmagań. Moxley Sorrel w październiku 1864 roku został promowany do stopnia generał i objął dowództwo brygady w dywizji dowodzonej przez generała “Little Billy” Mahone’a. Przeżył wojnę. William Mahone pozostał do końca jednym z najbardziej walecznych oficerów Armii Północnej Wirginii. Sprawdził się jako dowódca dywizji. Po wojnie wrócił do życia publicznego jako inwestor, a choćby związawszy się z Partią Republikańską szukał szczęścia w polityce. Wojnę przeżyli także “Tige” Anderson i William Wofford. Anderson towarzyszył generałowi Lee aż do kapitulacji w Appomatox Court House, Wofford natomiast oddelegowany został na stanowiska szefa pod dystryktu Północna Georgia. Złożył broń jako ostatni oficer Konfederacji po wschodniej stronie Missisipi w dniu 2 maja 1865 roku.
Opisane starcie stanowi jeden z najbardziej wyrazistych przykładów wykorzystania elementu zaskoczenia podczas Wojny Secesyjnej. Niezwykle destrukcyjny, wręcz dewastujący efekt krótkiego bądź co bądź zwarcia często umyka wśród wielu bardziej znanych nazw konfrontacji, a warto zwrócić uwagę na trudności z jakimi mierzyć się musieli dowódcy obu wojujących stron. Przeraźliwie trudny teren, słabe rozpoznanie i przede wszystkim nikły i nie zawsze skuteczny aparat dowodzenia był przez całą wojnę zmora dowódców. Na przykładzie ataku Sorrela widać wyraźnie jak płynna potrafiła być też sytuacja na froncie, jak prędko szala walki zwykła zmieniać się o 90 stopni. To doskonała ilustracja zmagań, w których często najważniejszym czynnikiem pozostawały elastyczność w dowodzeniu, szybkość podejmowania decyzji i rzecz jasna niebywałe poświęcenie oficerów, podoficerów i żołnierzy.
Marcin Jop
Absolwent Wydziału Historii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, historyk wojskowości. Pozostaję od lat wierny Historii Wojskowości – mojej największej namiętności, ale interesuję się też Historią Idei, Filozofią. Mieszkam i pracuję w Niemczech