Europa za pięć lat gotowa do wojny? O to będzie trudno

euractiv.pl 1 dzień temu

Europa myśli o budowie własnej koalicji obronnej, ale droga do niezależności od USA pozostaje długo. Braki w liczebności wojsk, sprzęcie i logistyce sprawiają, iż samodzielne zabezpieczenie Ukrainy byłoby ogromnym wyzwaniem.

Od kiedy Europejczycy zdali sobie sprawę, iż USA mogą nie być już wiarygodnym sojusznikiem, zaczęli spoglądać w kierunku własnej koalicji – nie tylko „chętnych”, ale i „zdolnych”.

Samodzielne działanie na Starym Kontynencie nie będzie łatwe. Od zakończenia II wojny światowej Stany Zjednoczone utrzymują w Europie około 100 tys. żołnierzy i sprzedają broń niemal wszystkim krajom regionu.

Poza tym wiceprezydent USA JD Vance miał trochę racji, mówiąc, iż Europejczycy nie są gotowi do prowadzenia wojny – ani pod względem sprzętu, ani doświadczenia. Żaden zachodni kraj nie brał udziału w klasycznym konflikcie zbrojnym od ponad 30 lat. Zaangażowanie ograniczało się zamiast tego do operacji antyterrorystycznych poza Europą.

Europejskie armie borykają się z poważnymi brakami – w liczebności, gotowości bojowej, doświadczeniu i sprzęcie. Sytuacji nie poprawia fakt, iż znaczna część uzbrojenia trafia na Ukrainę. Przez dziesięciolecia Europa opierała się na amerykańskich żołnierzach i technologii, ale dziś staje przed koniecznością samodzielnej obrony.

Dlatego to Paryż i Londyn przejmują inicjatywę w tworzeniu koalicji, w której USA nie odgrywałyby już głównej roli. Jej celem miałoby być przede wszystkim zabezpieczenie Ukrainy – być może choćby poprzez wysłanie tam wojsk.

Jak wynika z rozmów Euractiv z dyplomatami i ekspertami, siły pokojowe wzdłuż linii frontu musiałyby liczyć od 150 do 250 tys. żołnierzy. Na razie nie wiadomo, jak liczne miałyby być oddziały stacjonujące na terytorium Ukrainy, ale aby były wiarygodne w odstraszaniu, powinny liczyć co najmniej kilka tysięcy żołnierzy. Czy jednak nowa koalicja podoła temu zadaniu?

Personel

Na papierze europejscy członkowie NATO mają około miliona żołnierzy sił lądowych, którzy nie są w tej chwili zaangażowani w żadne misje. W praktyce jednak ta liczba jest znacznie mniejsza.

W rzeczywistości liczba ta jest znacznie mniejsza. kilka europejskich państw dysponuje armiami zbliżonymi liczebnie do 100 tys. żołnierzy, co stanowi zaledwie jedną piątą amerykańskich sił lądowych.

Nie licząc rezerwy, Francja i Grecja mają odpowiednio około 98 tys. i 92 tys. żołnierzy, a Włochy i Polska – po około 89 tys. Wielka Brytania, znana bardziej ze swojej siły powietrznej i morskiej, oraz Hiszpania mają po około 68 tys. żołnierzy. Kolejna w zestawieniu Rumunia, która dysponuje już tylko połową tej liczby.

Ogólnie rzecz biorąc Francuzi, Włosi i Brytyjczycy mają najsilniejsze tradycje wojenne i kulturowe, podczas gdy Finowie i Grecy od lat pozostają w gotowości do ewentualnego konfliktu zbrojnego, żyjąc w sąsiedztwie swoich odwiecznych rywali – Rosji i Turcji.

Tymczasem NATO ocenia, iż europejskie armie musiałyby zwiększyć swoje siły o 130 proc., żeby spełnić aktualne plany obronne – i to zakładając, iż USA wciąż będą wspierać Europę.. Gotowość do walki zależy jednak nie tylko od liczby żołnierzy, ale także od ich wyszkolenia i doświadczenia.

Weźmy Finlandię: jej armia liczy tylko 17 tys. żołnierzy, ale ma ogromną bazę przeszkolonych rezerwistów, co czyni ją realną siłą. Helsinki przez lata musiały radzić sobie bez wsparcia NATO, więc nigdy nie zrezygnowały z inwestowania w obronę.

Podobny model chce realizować Polska. Rząd dąży do powiększenia armii do 300 tys. żołnierzy i buduje wizerunek „największej siły w Europie”, m.in. poprzez podwyżki żołdu i wydatki na obronność na poziomie ok. 5 proc. PKB.

Problem w tym, iż polscy żołnierze nie mają niemal żadnego doświadczenia bojowego, poza udziałem w misjach w Iraku u boku Amerykanów.

Rozmieszczenie wojsk na Ukrainie wiąże się też z przeszkodami politycznymi. Niemcy musiałyby uzyskać zgodę Bundestagu, a Włosi jasno deklarują, iż nie wyślą żołnierzy, chyba iż pod auspicjami ONZ.

Większość państw wolałaby również trzymać część swoich wojsk w odwodzie na wypadek większego konfliktu, zamiast wysyłać je na Ukrainę.

Niektóre kraje wschodniej flanki NATO – Finlandia, państwa bałtyckie, Polska i Rumunia – mogą wręcz uznać, iż lepiej skupić się na własnej obronie niż osłabiać się na rzecz Ukrainy czy całego Sojuszu.

Dodatkowo żołnierze są wysyłani na misje w systemie rotacyjnym, co oznacza, iż nie da się jednocześnie wystawić całego miliona żołnierzy.

Sprzęt

Także jeżeli chodzi o niezbędne uzbrojenie, sytuacja zależy od kraju. Niemcy mają duży problem – po latach cięć budżetowych ich wojsko jest w kiepskim stanie. W tym roku gotowość bojowa Bundeswehry wynosi zaledwie 50 proc., podczas gdy jeszcze kilka lat temu było to 65 proc.

Według Instytutu Kilońskiego (Kiel Institute) tempo dozbrajania jest powolne, i to pomimo ogromnych inwestycji i ambicji stworzenia największej armii w Europie.

Jeszcze kilka lat temu perspektywa kolejnej konwencjonalnej wojny na kontynencie wydawała się odległa, ale wojna na Ukrainie zmieniła priorytety i skierowała uwagę państw na sprzęt lądowy.

Europejskie kraje dysponują liczbą od 200 do 500 czołgów bojowych. Nieco więcej mają opancerzonych wozów bojowych. Francja ma około 300 czołgów i 5 tys. pojazdów opancerzonych, a Wielka Brytania – 200 czołgów i jedynie 2 tys. pojazdów opancerzonych.

Najwięcej sprzętu mają kraje w Europie Wschodniej, bliżej granic z Rosją i Turcją. Niemcy mają tysiąc czołgów i 2 tys. pojazdów opancerzonych, podobnie Polska i Grecja.

Gdyby europejskie wojska działały pod wspólnym dowództwem, mogłyby wystawić kilka tysięcy pojazdów opancerzonych. Dla porównania, armia USA ma 5 tys. czołgów i 10 tys. pojazdów opancerzonych pod jednym dowództwem.

Największą bolączką Europy są jednak nowoczesne systemy obrony powietrznej i przeciwrakietowej. Według „Financial Times” kraje NATO mają tylko 5 proc. tego, co byłoby potrzebne do skutecznej obrony wschodniej i środkowej Europy.

Logistyka

Na dodatek europejskie armie mają spore problemy logistyczne. Niedoinwestowanie sprawia, iż trudno im gwałtownie i na dłuższą metę rozmieścić duże siły.

Brakuje także spójnej struktury dowodzenia. Gdyby doszło do kryzysu, operacje wojskowe musiałyby być koordynowane przez oddzielne sztaby narodowe lub tymczasowe centra dowodzenia, co mogłoby poważnie wydłużyć czas reakcji.

Jeśli Europa chce stworzyć solidny filar własnej obrony, czeka ją jeszcze długa droga. Na razie ambitne plany „gotowości na 2030 rok” pozostają jedynie teorią.

Idź do oryginalnego materiału