Granicą jak nożem po polskich sercach. Tak komuniści podzielili rodziny

pch24.pl 1 rok temu

W sierpniu 1945 roku delegacja komunistycznego rządu Polski podpisała w Moskwie z ZSRR umowę graniczną, wytyczającą wschodnią granicę naszego kraju, jaką w zasadniczym jej przebiegu, mamy do dziś. Rosjanie prowadzili tę granicę tak, aby Polaków upokorzyć, nierzadko przez podwórka gospodarzy, odcinając ich domy od ich ziem. Granica podzieliła rodziny, wsie i parafie. Doprowadziła do wielu ludzkich dramatów. Dziś znów na tej granicy wrze.

Granica, która boleśnie dzieli

II wojna światowa odmieniła oblicze Europy i świata. Polska nie wróciła do swoich dawnych obszarów. Decyzje podejmowane ponad naszymi głowami (konferencja w Teheranie rok 1943) poskutkowały przesunięciami granic. Blisko 300 km przedwojennych Kresów Wschodnich znalazło się poza Macierzą.

Nowa granica wytyczona latem 1945 roku pośrodku wiosek i pól podzieliła wsie i parafie, odgradzając od siebie sąsiadów i rodziny. Formowaniu wschodniej granicy państwa towarzyszyły uczucia – niepewności, strachu i ogromny smutek po stracie swoich bliskich.

Taki był stan polskich dusz i serc po wojnie. Choć w maju 1945 ogłoszono zakończenie wojny, polscy patrioci nie mogli czuć się bezpiecznie. Żołnierzy podziemia niepodległościowego UB i NKWD tropiły, więziły, maltretowały i mordowały. To właśnie w okresie kiedy Sowieci ustawili na nowej wschodniej granicy naszego kraju tzw. kordon graniczny, gęsto obsadzony żołnierzami Armii Czerwonej, po obu stronach tego kordonu trwały obławy na żołnierzy podziemia niepodległościowego. W tym ta najbardziej znana – Obława Augustowska, podczas której Rosjanie, dziś to już wiemy, zamordowali co najmniej 2 tysiące osób.

Granica tam, gdzie jej nigdy nie było

Utworzony przez Sowietów w roku 1945 kordon graniczny, czyli prowizoryczna linia graniczna silnie strzeżona przez wojsko, przeciął polskie gospodarstwa rolne, wsie, parafie.

Byłem wtedy małym chłopcem, ale pamiętam jak Sowieci chodzili po naszym podwórku. Trzydzieści metrów od naszego domu, coś mierzyli, po linii granicznej wbijali tyczki. Większość naszych ziem została po białoruskiej stronie. Kilka lat nie mieliśmy z czego żyć. Dopiero po korekcie granicy w roku 1948, oddano nam wschodnie grunta naszego gospodarstwa – powiedział PCh24.pl inż. Bogdan Garkowski, mieszkaniec Kuźnicy Białostockiej. Ludzie mieszkający w miejscowościach przy nowej linii granicznej nie mogli pojąć, co to jest granica. Tu nigdy wcześniej nie było granicy. Na początku ją lekceważyli. Chodzili przez granicę do swoich kuzynów, znajomych, przyjaciół. Ale gwałtownie się to urwało, bo Ruscy zaczęli strzelać lub aresztować – opowiada Bogdan Garkowski.

Represje

Starsi mieszkańcy Kuźnicy Białostockiej, z którymi rozmawiałem, opowiadali mi, iż niedługo po wyznaczeniu przez Sowietów wschodniej granicy, miejscowi ludzie, chcąc odwiedzić sąsiadów czy kuzynów przekraczali ją. – Kiedy ktoś raz czy dwa razy przekroczył granicę, był jedynie upominany. Jednak, kiedy zdarzyło się to mu trzeci raz, lądował na Sybirze – mówi Bogdan Garkowski. Przy próbach ucieczki od rosyjskich pograniczników, ci strzelali bez ostrzeżenia. Rosyjscy żołnierze gorliwie ścigali Polaków, którzy przekraczali granicę, gdyż dostawali za to nagrody. Ludzi ciągnęło na drugą stronę, gdyż granica oddzieliła ich od bliskich.

Podzielone parafie

Wyznaczona przez Stalina linia graniczna z Polską nierzadko oddzieliła parafian od ich parafialnego kościoła. Drastycznym przykładem jest tu neogotycki kościół w miejscowości Jałówka, położonej w południowej części dzisiejszego województwa podlaskiego. Świątynia ta, pod wezwaniem św. Antoniego, powstała w latach 1910–15. Był to drugi kościół w Jałówce, która przed wojną była dużą miejscowością (dziś żyje tam kilka osób). Parafianie św. Antoniego zamieszkiwali głównie w miejscowościach położonych na wschód od Jałówki. Kiedy wojska niemieckie wycofywały się z tych terenów w roku 1944, wysadziły wieżę kościoła św. Antoniego, która stanowiła dobry punkt obserwacyjny. Na domiar złego, Rosjanie tak poprowadzili linię graniczną, iż odcięli nią od kościoła niemal wszystkich parafian, którzy znaleźli się w Białoruskiej SRS (Socjalistyczna Republika Radziecka). Granica przebiega tuż za kościołem. Świątyni nie miał kto odbudować i popadła ona w ruinę. Jest to dziś ruina bardzo malownicza ale i symboliczna, uświadamia nienawiść jaką do Kościoła żywią naziści i komuniści. Kiedy stanie się wśród gotyckich ścian świątyni, pnących się ku niebu, przychodzi też myśl, iż z Kościołem można wprawdzie walczyć, ale nie da się go zniszczyć. Co roku w dzień wspomnienia św. Antoniego, odprawiana jest tu uroczysta Msza św.

Kościół w Jałówce Fot. A.Białous

To były prawdziwe dramaty. Część wsi należących do parafii pw. Opatrzności Bożej w Kuźnicy Białostockiej, po wytyczeniu granicy została po stronie Białoruskiej SRS– Parafianie, których domy i gospodarstwa znalazły się w SRS nie mogli przyjeżdżać w niedzielę na Msze św. Stawali na przygranicznym wzgórku, ksiądz włączał zewnętrzne głośniki i oni tak uczestniczyli w Eucharystiach. Patrząc na nich, serce się krajało. Później Sowieci choćby tego im zabronili – mówi Bogdan Garkowski.

Ile jest dołów śmierci Polaków w pasie granicznym?

Sprawa nieznanych miejsc pochówków Polaków, którzy zginęli zaraz po zakończeniu wojny, w czasie powrotów do rodzinnych domów, położonych po obu stronach wyznaczonej przez Stalina granicy wschodniej Polski, jest do tej pory prawie nieznana. Głównie dla tego, iż ciała tych osób spoczywają w granicznym pasie, gdzie prowadzenie prac poszukiwawczych jest w tej chwili niemożliwe. Z powodu braku zgody Aleksandra Łukaszenki na przeprowadzenie przez IPN prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych ofiar Obławy Augustowskiej, w białoruskim pasie przygranicznym (ma on szerokość około kilometra) w rejonie miejscowości Kalety, niemożliwe jest również sprawienie godnego pochówku ofiarom tej powojennej, ludobójczej zbrodni. Miejsce ich dołów śmierci jest praktycznie znane. Podczas tegorocznej uroczystości rocznicowej w Gibach, Marek Jedynak, prezes Instytutu Pamięci Narodowej w Białymstoku, powiedział, iż IPN wie niemal na sto procent gdzie zakopane są ofiary. ”Nie pochowane, nie pogrzebane, one są zakopane, wciśnięte sowieckim butem w ziemię i mam nadzieję, iż doczekamy takiego momentu, kiedy będziemy mogli wznowić zawieszone śledztwo w sprawie Obławy Augustowskiej, kiedy tylko pojawią nowe dowody… by odnaleźć groby i przywrócić bliskich rodzinom, by każda z nich mogła złożyć światło na grobie swoich” – powiedział Jedynak.

O sprawie Polaków zastrzelonych przez rosyjskich żołnierzy na kordonie granicznym, wiedzą m.in. społecznicy, którzy zajmują się opieką nad polskimi miejscami pamięci na Kresach. Jednym z nich jest Robert Pawłowski, który o Polkach zabitych latem i jesienią roku 1945 nie raz słyszał bezpośrednio z ust Polaków zamieszkałych na Białorusi. – Wzdłuż całej naszej obecnej granicy wschodniej, w pasie granicznym z Litwą, Białorusią i Ukrainą, jest bardzo wiele pochówków naszych rodaków, którzy zginęli w powojennym czasie, gdy wracali m.in. z niemieckich obozów czy prac przymusowych w Niemczech do domów na Kresach lub szli z wywózek na Wschód. Oni nie wiedzieli o istnieniu, czy o dokładnym przebiegu, nowej wschodniej granicy, tzw. wschodniego kordonu granicznego. Szli prosto na ten kordon, a czerwonoarmiści strzelali do nich bez ostrzeżenia – powiedział nam Robert Pawłowski, szef Stowarzyszenia Polacy znad Niemna. – To są najpewniej najbardziej zapomniani nasi rodacy, którym winniśmy w możliwie najbliższym czasie wystawić pomnik – zaznacza Robert Pawłowski.

Fakt, iż Polacy ginęli przechodząc przez graniczny kordon, wytyczony przez Sowietów, potwierdzają też relacje przekazane Związkowi Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej. Jedną z nich złożył Mirosław Grzyb, emerytowany leśnik, który w drugiej połowie lat 90’ wytyczał szlak turystyczno – przyrodniczy „Bocianisko” wiodący m.in. w okolicy wsi Rudawka, położonej tuż przy granicy polsko – białoruskiej. – Na polskim brzegu granicznej śluzy „Rudawka” Kanału Augustowskiego, natrafiliśmy na fragment ludzkiej czaszki. Mieszkaniec wsi Rudawka opowiadał nam, iż mogą to być szczątki jednej z bardzo wielu osób, które zginęły, od sowieckich pocisków, podczas ucieczki przez kanał (przez śluzę Kurzyniec wiódł kordon graniczny) z terenu związku sowieckiego do Polski, co miało się wydarzyć latem 1945 roku – relacjonuje Mirosław Grzyb.

Natomiast śp. porucznik Marian Tananis, żołnierz oddziału AKO dowodzonego przez Stefanowskiego ps. Grom”, rozbitego podczas Obławy Augustowskiej, widział sowiecki kordon graniczny na własne oczy i przekonał się jak był niebezpieczny. Uczestniczył on w czteroosobowej ekspedycji żołnierzy AK, która we wrześniu 1945 roku szła śladami samochodów, którymi Sowieci wywozili ofiary Obławy Augustowskiej na egzekucje. Ekspedycja ta, podążając leśną drogą na Kalety, dotarła do kordonu granicznego. „Na kordonie stało mnóstwo sowieckiego wojska. Próbować go przejść – równało się z samobójstwem” – opowiadał mi Marian Tananis.

Adam Białous

Przed ludobójstwem w Buczy była operacja polska NKWD, Katyń i Obława Augustowska [OPINIA]

Idź do oryginalnego materiału