W 2004 r. byłem świadkiem wstrząsającej opowieści dwudziestoparoletniego Niemca. Johann przytoczył historię swojej rodziny, która kilka lat wcześniej postanowiła zająć się podupadającym na zdrowiu dziadkiem. Rodzice Johanna zaproponowali seniorowi przeprowadzkę do siebie. Podczas pakowania rzeczy odnalezione zostały jednak materiały dokumentujące umyślny i rozległy udział nestora rodu w zbrodniach hitlerowskich. Do wspólnego zamieszkania nie doszło – dziadkowi zostało znalezione miejsce w domu opieki, kontakty zostały zerwane. W podsumowaniu Johann zaznaczył, iż czuje brzemię nazistowskiej przeszłości Niemiec, ale nie może brać za nią osobistej odpowiedzialności.
Kilka tygodni temu przypadkiem trafiłem na zapis audycji w Radiu Katowice, która dotyczyła książki Davida de Jonga “Nazistowscy miliarderzy. Mroczna historia najbogatszych przemysłowych dynastii Niemiec”. W efekcie książkę kupiłem i już po kilkunastu stronach opowieść Johanna powróciła:
są ludzie, którzy mają na rękach krew, są całe kraje, które mają krew na swoich flagach, są wreszcie firmy, których dzisiejsza potęga jest nierozerwalnie związana z haniebną przeszłością. Co zatem z odpowiedzialnością?! O ile łatwo idzie nam piętnowanie konkretnych osób czy państw, o tyle biznesowi bardzo często odpuszczamy.
Nie ma sensu streszczać książki i drobiazgowo opisywać uwikłania poszczególnych firm w politykę, finansowania kampanii NSDAP i wpłat na SS (niektórzy potentaci gorąco wierzyli w narodowy socjalizm, inni byli wyrachowanymi oportunistami), kontraktów z armią, związków z machiną obozów koncentracyjnych czy korzystania z pracy przymusowej. David de Jong zrobił to z godną najwyższego uznania drobiazgowością, mnie zaś mroczna historia biznesu interesuje w kontekście łańcuchów wartości, które w ostatnich paru latach stały się jednym z najistotniejszych czynników w obszarze zrównoważonego rozwoju.
Odpowiedzialność biznesu w łańcuchach wartości
Należyta staranność na czele z dyrektywą CSDDD, niemiecka ustawa LkSG, minimalne gwarancje w Taksonomii, łańcuchy raportowane w ramach ESRS–ów – jest tego naprawdę wiele zarówno w zakresie środowiskowym, jak i społecznym. Łańcuchy pracują dzień i noc i wiadomo, iż dzisiaj część ogniw w jawny sposób łamie prawa człowieka. Dla przykładu dziesiątki tysięcy dzieci pracuje na południu Republiki Demokratycznej Konga w kopalniach kobaltu. Republika dostarcza na światowe rynki ok. 70% tego pierwiastka, niezbędnego do produkcji np. akumulatorów. Możemy łatwo wyobrazić sobie udział w wyzysku, którego właśnie w ramach łańcucha wartości dopuszczają się miliony przedsiębiorstw (i klientów_ek). W sposób bardzo pośredni, nieuświadomiony, być może choćby nieunikniony, ale też niezaprzeczalny.
Kwestie tego, jak głęboko powinna sięgać odpowiedzialność biznesu w łańcuchach wartości, są przedmiotem gorączkowych sporów. W jaki sposób to weryfikować? Jakich presji używać? Jak rozstrzygać spory w zakresie naruszeń? Wątpliwości jest mnóstwo co do obecnej sytuacji, a co dopiero wobec wydarzeń sprzed 80 czy 90 lat! Można by założyć, iż nie ma co przejmować się przeszłością – było, minęło. Ale gromadzenie kapitału i koncentracja władzy wynikające ze współpracy z reżimem nazistowskim procentują do dzisiaj.
Dawne winy są gruntem aktualnych korzyści: wpływów, prestiżu, pozycji czy majątku (to samo dotyczy zresztą firm w innych krajach, nie mówiąc już o uogólnionym dziedzictwie kolonialnym). Współcześni giganci sporo zawdzięczają czasom wojny i dramatom innych ludzi, to pewne. Nie jest jednak oczywiste, co z tego powinno wynikać.
Niektóre marki otwarcie przedstawiają swoją historię w poczuciu organizacyjnej odpowiedzialności za nadużycia, inne wykoślawiają przeszłość z pomocą naukowych autorytetów (sic!), jeszcze inne sprawę przemilczają, wreszcie są i takie, które temat publicznie bagatelizują. Niezależnie od przyjętej strategii efekt rynkowy jest podobny, czyli żaden.
Dobra usługa czy produkt są ważniejsze niż zła historia
Chciałoby się powiedzieć, iż nikczemne dzieje firm to puszka Pandory – raz otwarta nie daje się zamknąć. Problem jednak w tym, iż nie odchylamy tego wieczka szczególnie ochoczo. Skoro bunty konsumenckie nie działają (poza krótkotrwałymi zrywami) wobec tego co teraźniejsze, dlaczego paliwem miałaby być odległa przeszłość? Dobra usługa czy produkt są ważniejsze niż zła historia. Ktoś mógłby powiedzieć, iż powodem są braki w wiedzy. Nie sądzę. Stawiałbym raczej na wygodę i powszechną postawę “niedrążenia”. Część informacji, które opisuje de Jong, dostępnych jest w internecie, tylko komu przyszłoby do głowy, aby je tropić przy decydowaniu się na samochód, ciastka czy hotel? Nie uważam również, aby od kogokolwiek można było oczekiwać, iż wywróci swoje życie (w wersji radykalnej całe) po przeczytaniu paru historycznych książek. Godziłoby to w poczucie spokoju, bezpieczeństwa i przewidywalności, które dają nam indywidualne i społeczne koleiny zwane stylem życia. Koszmarne byłoby ciągłe sprawdzanie, kto, kiedy, co i jak, nieustanne szukanie potencjalnej dziury w całym. Uważność jest kosztowna i nagradzana głównie (a czasami wyłącznie) we własnym sumieniu.
Domaganie się indywidualnej reakcji jest – jak zawsze w podobnych przypadkach – mydleniem oczu i odciąganiem uwagi od rozwiązań systemowych. A te na poziomie B2B też przeszłością się nie przejmują. Marki, których dotyczą te sprawy, są za mocne, żeby odnieść jakikolwiek uszczerbek handlowy. Tak było zresztą i dawniej – za wyciszaniem znaczenia biznesu dla wojny i wojny dla biznesu stoi wielka powojenna geopolityka razem z gospodarczymi sojuszami. Oczywiście Republika Federalna Niemiec w Porozumieniu Luksemburskim zawartym z Izraelem w 1952 r. uznała swoją prawną i moralną odpowiedzialność jako formalny sukcesor Rzeszy. Powszechne rozliczenie nazistowskich miliarderów (nie samego państwa) zostało jednak odstawione na boczny tor. W obliczu rosnącej siły Związku Radzieckiego gwałtownie modernizujące się Niemcy były Zachodowi bardzo potrzebne. To, co moralnie słuszne, uległo temu, co pragmatyczne. W efekcie biznes, jak pisze de Jong, dostał jedynie symbolicznego klapsa, czego najbardziej jaskrawym przykładem są działające do dzisiaj noszące imiona przedsiębiorców współpracujących z reżimem faszystowskim.
Obojętność jest uniwersalna
Są rany, które się nigdy nie zabliźniają, których nie da się zrównoważyć żadną skruchą i żadnymi odszkodowaniami (dla porządku należy odnotować, iż miały one także miejsce, np. za prace przymusowe). Ale czy w kontekście budzącej grozę historii niektórych firm oczyszczenie jeszcze kogokolwiek obchodzi, czy jest społecznie oczekiwane? Może z odchodzeniem kolejnych bezpośrednich ofiar i świadków gaśnie także nasze zainteresowanie tymi zagadnieniami? Kiedy pisałem ten tekst, zastanawiałem się, na jakich warunkach aktualne łańcuchy wartości stają się historycznymi, które przykuwają wzrok zaledwie garstki, w jaki sposób następuje ich unieważnienie, utrata przydatności do “przejmowania się”. Tłumy podczas ostatniego otwarcia w Warszawie jednej z chińskich sieciówek (red. Shein) dały mi odpowiedź, choć oczywiście takich sygnałów jest więcej.
Sprawa jest dużo prostsza niż by się można spodziewać: nie ma podziału na kiedyś i dzisiaj. Zdanie sprzed paru akapitów “Godziłoby to w poczucie spokoju, bezpieczeństwa i przewidywalności, które dają nam indywidualne i społeczne koleiny zwane stylem życia” nie odnosi się tylko do przeszłości. Obojętność jest uniwersalna. To, co dzieje się obecnie, wcale nie wstrząsa nami bardziej, łańcuchy są długie i krzywda zbyt odległa, aby połączyć ją ze swoją decyzją zakupową (także w obliczu globalności procederu). Teraźniejsze niegodziwości związane z wykorzystywaniem Ujgurów JUŻ są dla ogromnej części z nas tak samo nieistotne jak prace przymusowe w latach 40. XX w. Krew na ogniwach już zakrzepła, zestarzał, zapadł się jej życiodajny potencjał i jest nieodróżnialna od rdzy.