III Wojna Światowa, czy porozumienie USA i Chin do 2026 roku? [Analiza]

krzysztofwojczal.pl 4 tygodni temu

W ostatnim czasie pojawiają się kolejne sygnały na Dalekim Wschodzie, które można uznać za uderzenia w wojenne werble. W lipcu 2023 roku do prasy wyciekła informacja o tym, iż chiński przywódca Xi Jinping na Centralnej Komisji Wojskowej z grudnia 2020 rozkazał armii przygotowywać się na wypadek wojny. Informacja o skrytych działaniach w tym zakresie nie musiała okazać się prawdziwa, jednak wydaje się, iż taka była. Zwłaszcza w kontekście tego, iż w marcu 2024 roku chiński Przewodniczący już oficjalnie wezwał siły zbrojne do przygotowania się na morskie konflikty. Tego rodzaju apel został powtórzony kilka dni temu. Co wszystko zbiega się z działaniami północnokoreańskiego dyktatora Kim Dzong Una. Ten – od czasu fiaska rozmów z Donaldem Trumpem – wznowił ćwiczenia i testy pocisków rakietowych, które budzą niepokój w Korei Południowej i Japonii. Wydaje się, iż eskalacja napięcia jeszcze przyśpieszyła w ostatnich dniach. Bowiem Kim Dzon Un najpierw kazał wysłać nad Koreę Południową balony ze śmieciami w celu zakłócenia pracy lotnisk sąsiada z południa. Następnie wydał polecenie rozstawienia jednostek artylerii wzdłuż granicy, akcentując tym samym fakt, iż – położony ok. 40 km od granicy – Seul jest pewnego rodzaju zakładnikiem Korei Północnej. Na koniec północnokoreański reżim wysadził główne drogi i tory kolejowe łączące oba koreańskie państwa.

W tym samym czasie Chińczycy przeprowadzali swoje manewry Joint Sword 2024 wokół Tajwanu kolejny raz demonstrując możliwość okrążenia i izolowania Formozy dzięki floty i lotnictwa. Trudno nie zakładać, iż działania Pjongjangu oraz Pekinu zostały ze sobą skoordynowane. I to pomimo faktu, iż oficjalnie mówi się o ochłodzeniu relacji pomiędzy ww. stolicami z uwagi na zacieśnienie współpracy pomiędzy Kim Dzong Unem, a Putinem. Być może jednak nastąpiło jakieś porozumienie pomiędzy Pekinem, Pjongjangiem i Moskwą, które może zwiastować współdziałanie w zakresie wywierania presji na Stany Zjednoczone w rejonie Dalekiego Wschodu.

Rosyjski podżegacz wojenny

W czerwcu 2024 roku Władimir Putin – po raz pierwszy od 24 lat – odwiedził Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną. Wówczas to została podpisana umowa o współpracy militarnej pomiędzy Rosją a Koreą. Choć treści porozumienia nie znamy, to jej strony sugerowały, iż ma ono charakter traktatu obronnego. Innymi słowy sugeruje się, iż Rosja mogła zagwarantować Korei Północnej bezpieczeństwo, a choćby objęła tę drugą własnym parasolem nuklearnym. Niewątpliwie tego rodzaju wsparcie ze strony Putina pozwalałoby Kim Dzong Unowi na bardziej agresywną narrację i politykę zagraniczną. Bowiem północno-koreański dyktator mógłby liczyć na wsparcie Rosji. To, iż umowa ma charakter sojuszu militarnego zdaje się potwierdzać fakt, iż Korea Północna zdecydowała się wysłać około dziesięć tysięcy żołnierzy na Ukrainę w celu wsparcia Rosji (1500 żołnierzy już tam jest).

Należy więc zakładać, iż porozumienie Rosji z Koreą Północną miało – z perspektywy Kremla – nie tylko zagwarantować dostawy amunicji z Korei Północnej, ale też chodziło o wsparcie militarne, a także zachęcenie Kim Dzong Una do zwiększenia presji na amerykańskich sojuszników w rejonie Dalekiego Wschodu. Głównie względem Korei Południowej i Japonii. Najprawdopodobniej elementem dealu są też rosyjskie dostawy surowców, żywności, a może i choćby technologii dla izolowanej na globalnym rynku handlowym Korei Północnej. Tego rodzaju pomoc wraz z gwarancjami bezpieczeństwa zachęca Kim Dzong Una do podbicia stawki w jego planach przełamania amerykańskich sankcji, a być może zmuszenia Korei Południowej do uległości względem Pjongjangu.

Należy w tym wszystkim pamiętać, iż w interesie Rosji jest wygenerowanie jak największej liczby konfliktów i miejsc zapalnych na całym świecie. Tak by wojna na Ukrainie przestała być jedynym, a może choćby priorytetowym problemem, na którym skupiają swoją uwagę Stany Zjednoczone. W tym zakresie Moskwa działa w kierunku podsycania istniejących lub wywoływania nowych kryzysów. Tak w Afryce ( gdzie Rosja wysłała Grupę Wagnera), a także na Bliskim (wspieranie Hezbollahu i Iranu) jak i na Dalekim Wschodzie.

Chiny zmieniają taktykę i stawiają na siłę?

Z chińskiego punktu widzenia, gra na światowy chaos może być problematyczna. Z jednej strony kolejne konflikty pochłaniają uwagę USA, jednak z drugiej zagrażają chińskim interesom. Te wyraźnie cierpią po 2022 roku. Ponadto Chińczycy muszą uważać, by nie narazić się na amerykańskie sankcje nakładane na wszystkie podmioty, które wspierają pośrednio lub bezpośrednio Rosję w walce z Ukrainą. W tym kontekście duże zaangażowanie Korei Północnej nakazuje Pekinowi dystansować się od działań Pjongjangu. Przynajmniej oficjalnie. Stąd Chiny demonstrowały w ostatnim czasie chłodny stosunek do poczynań Kim Dzong Una.

Nic dziwnego, ich gospodarka zależy od dostaw ropy i gazu – w tym od amerykańskich sojuszników – a także od eksportu do Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Zarówno import surowców jak i eksport towarów odbywa się w dużej części drogą morską. Ewentualne sankcje gospodarcze na Chiny ograniczyłyby ich zyski ze sprzedaży produktów, a przerwanie dostaw ropy z Bliskiego Wschodu oraz LNG pozbawiłoby chińską gospodarkę niezbędnego do funkcjonowania paliwa.

Z tych względów wojna celna pomiędzy USA a Chinami wyglądała dotychczas w taki sposób, iż Amerykanie dokonywali bolesnych uderzeń, tymczasem Chińczycy odpowiadali w sposób ograniczony. Nic zresztą dziwnego. Skoro to Chińczycy generują ogromne zyski z handlu z USA i EU, a Zachód ma z Chinami potężny deficyt handlowy, to siłą rzeczy zachodnie cła będą znacznie bardziej kosztowne dla Państwa Środka niż ewentualny, symetryczny odwet.

Jednakże pomimo walki celnej z USA, która przerodziła się również w walkę na płaszczyźnie technologicznej (vide chipy), Chińczycy wciąż mieli nadzieje na kontynuowanie współpracy gospodarczo-handlowej z Unią Europejską. Jednakże decyzja o nałożeniu ceł na chińskie samochody elektryczne z października 2024 roku nakazuje sądzić, iż także Europejczycy zamierzają bronić się przed chińską ekspansją. Ta ostatnia prowadzona jest poprzez wykorzystywanie zglobalizowanego rynku do podbijania kolejnych sektorów gospodarczych dzięki dotowaniu przez chiński rząd własnych firm produkcyjnych. Dzięki temu firmy te mogą sprzedawać towary po zaniżonych cenach, eliminując zachodnią konkurencję. Unia Europejska wreszcie zareagowała na zagrożenie, a na celowniku znalazły się także dostawy chińskich wiatraków i paneli fotowoltaicznych. Tak więc nie jest wykluczone, iż to dopiero początek ceł nakładanych przez UE na chińskie towary.

Warto też pamiętać o tym, iż bilans wartości zagranicznych inwestycji w Państwie Środka od dwóch lat spada (tj. od lutego 2022r.). Jeszcze w 2021 wyniósł prawie 350 mld dolarów, gdy tymczasem rok 2023 roku zamknął się wynikiem zaledwie 33 mld usd. Dla porównania zagraniczne inwestycje bezpośrednie w Polsce osiągnęły wówczas dodatni bilans o wartości blisko 29 mld usd. Jak gdyby było tego mało, Chińczycy nie poradzili sobie jeszcze z kryzysem na rynku nieruchomości. Tak więc nawarstwiające się problemy wewnętrzne w Państwie Środka potęgują jego wrażliwość na czynniki zewnętrzne. Brak dopływu odpowiedniej ilości kapitału z zewnątrz może wpędzić Chiny w spiralę gospodarczego kryzysu.

Tymczasem deficyt handlowy Unii Europejskiej w handlu z Chinami w latach 2022-2023 uległ zmniejszeniu o 106 miliardów dolarów. Fakt, iż rok 2022 zakończył się rekordowym deficytem na poziomie 397 mld usd, to jednak spadek chińskich zysków o 27% rok później z pewnością był bardzo odczuwalny. Tendencja utrzymywała się co najmniej do połowy 2024, w którym to chiński import z UE wzrastał, a eksport do Wspólnoty malał w relacji do 2023 roku.

Chiny – w odróżnieniu od Rosji – są jednym z najbardziej uzależnionych od czynników zewnętrznych państw na świecie. Tymczasem problemy wewnętrzne i zewnętrzna presja mogą zdemolować chińskie sny o transformacji społeczno-ekonomicznej. Przyjmując postawę relatywnie stonowaną i defensywną – jak dotychczas – Chińczycy ryzykują tym, iż Zachód będzie kontynuował przykręcanie kurka z kapitałem. Co spotęguje tylko konsekwencje problemów wewnętrznych w Chinach. Z tego powodu chińskie władze mogły już powziąć decyzję o tym, iż z agresywnej ekspansji gospodarczo-handlowej należy przejść na płaszczyznę ofensywy politycznej. Przy użyciu instrumentów siły.

Prowokacje względem Tajwanu obserwujemy od kilku lat (naruszanie przestrzeni powietrznej). Także chińskie ćwiczenia wojskowe regularnie realizowane są blisko Formozy i realizują dość sugestywne scenariusze. Chińczycy dekadę temu rozpoczęli usypywanie sztucznych wysp na Morzu Południowochińskim. Tak więc agresywna polityka nie jest w wykonaniu Pekinu żadną nowością. Jednakże o ile wcześniej było to wszystko pewnego rodzaju testowaniem Stanów Zjednoczonych i Zachodu, o tyle wydaje się, iż teraz Chiny chcą zademonstrować gotowość do podjęcia bezpośredniej konfrontacji. Mimo, iż wiele wskazuje na to, iż ich siły zbrojne do takiej konfrontacji mogą nie być raczej przygotowane. Niemniej może chodzić o wywarcie odpowiedniego wrażenia.

Czas jest nieprzypadkowy bowiem w obliczu problemów wewnętrznych reżim z Pekinu wolałby odwrócić społeczną uwagę na zagrożenia zewnętrzne. Jednocześnie polityka słabych reakcji na kolejne cła nakładane przez Zachód nie przynosi efektów. Przeciwnie, proces się rozwija. Wobec tego wszystkiego zmiana podejścia może wydawać się władzom z Pekinu jedyną opcją dającą nadzieję na przyparcie Zachodu – zwłaszcza Stanów Zjednoczonych – do muru. I wynegocjowania takich warunków, które zagwarantują Chinom – przynajmniej na jakiś czas – dalszy dostęp do zachodnich rynków. Ponadto odzyskanie kontroli nad Tajwanem dawałoby Pekinowi przewagę na rynku produkcji chipów, co z kolei umożliwiałoby szachowanie Zachodu i być może zmuszenie go do zniesienia ceł na chińskie produkty.

Moment na tego rodzaju odważne działania również wydaje się odpowiedni. Na Ukrainie trwa wojna. Pomoc zachodu dla Ukrainy słabnie, bowiem wyczerpują się zasoby, a jednocześnie coraz trudniej wygospodarować na ten cel odpowiednie finanse. Na Bliskim Wschodzie wydarzenia także przyśpieszyły. Co wymusza na Stanach Zjednoczonych podzielność uwagi, a także inne gospodarowanie zasobami. Tak dostawami sprzętu i amunicji dla stron walczących, jak i angażowaniem własnych sił militarnych w stabilizację regionów (vide wojska na wschodniej flance NATO i rozmieszczenie części floty w pobliżu Izraela).

Jednocześnie zbliżają się wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Ustępujący prezydent nie jest w najlepszej formie. Do tego musi wspierać wiceprezydent w kampanii prezydenckiej. Społeczeństwo i amerykańskie elity polityczne skupione są na polityce wewnętrznej. Ktokolwiek nie wygra wyborów, otrzyma władzę dopiero od stycznia 2025. Do tego czasu rządzić będzie jeszcze dotychczasowy prezydent. Ten zwykle stara się nie podejmować ważkich decyzji i odkłada je dla następcy. Tego rodzaju sytuacja może być postrzegana przez państwa trzecie jako pewnego rodzaju luka, którą można wykorzystać do bardziej stanowczych działań, które w zwyczajnym czasie spotkałyby się z natychmiastową reakcją USA.

Wszystkie te okoliczności sprawiają, iż władze z Pekinu rzeczywiście mogą zacząć działać w znacznie bardziej ostry i zdecydowany sposób. Pomimo faktu, iż wrażliwość energetyczna i kapitałowa Chin wciąż jest spora. Proces transformacji energetycznej – mimo imponujących postępów w zakresie rozwoju OZE – pozostało daleki od zakończenia. Budowa wewnętrznego rynku zbytu, który mógłby wypełnić lukę po odbiorcach zewnętrznych także. Na koniec 2023 roku chińskie PKB przypadające na jednego mieszkańca – przy uwzględnieniu parytetu siły nabywczej pieniądza – wyniosło nieco ponad 22 tys. dolarów. W Polsce było to dwukrotnie więcej… Przeciętne roczne polskie wynagrodzenie jest o 1/3 większe niż chińskie. Tymczasem Polacy nie należą przecież do najlepiej zarabiających nie tylko na świecie, ale i w samej tylko Europie.

Jednakże perspektywa wykorzystania słabszej dyspozycji USA na arenie międzynarodowej, a także nowej sytuacji geopolitycznej (otworzenie frontu na Bliskim Wschodzie) może okazać się dla Chińczyków nazbyt kusząca. Skłaniając do podjęcia politycznej gry na wysokim ryzyku w celu odniesienia politycznych i gospodarczych korzyści. Groźba wznowienia wojny na Dalekim Wschodzie – np. na Półwyspie Koreańskim – może wydawać się dobrym narzędziem do zmuszenia Amerykanów do wycofania się z antychińskiej polityki. Chińczycy mogą zechcieć siłą – poprzez wywieranie presji na Tajwan, a także północnokoreańską groźbę ataku na Seul – przekonywać Amerykanów do tego, iż ci nie są zdolni do radzenia sobie na raz ze wszystkimi zaistniałymi problemami. Wobec czego powinni komuś odpuścić. Najlepiej Chinom. Te są bowiem największym i teoretycznie najtrudniejszym przeciwnikiem, który mógłby doprowadzić do upadku amerykańskiej hegemonii. Przynajmniej tego rodzaju narracja może być przez Pekin mocno akcentowana.

Pokusa prowadzenia opisanej polityki wiąże się wprawdzie z ryzykiem nasilenia ceł na chińskie produkty – a może i nałożenia sankcji – jednakże w przypadku sukcesu może obrodzić w konkretne korzyści. I przedłużyć Chińczykom okres, w którym mogliby dokończyć planowaną transformację. Wówczas Chiny – po zwiększeniu niezależności od Zachodu – mogłyby zacząć dyktować warunki co najmniej w rejonie Dalekiego Wschodu.

Jednocześnie władze z Pekinu wcale nie muszą ryzykować własną skórą. Chiny mogą próbować uniknąć negatywnych dla siebie konsekwencji poprzez działanie poprzez pośrednika. Na takiego idealnie nadaje się Kim Dzong Un. Zwłaszcza teraz, gdy ma poparcie Rosji. Tak więc Chiny mogą wspierać agresywną politykę Korei Północnej licząc na to, iż konsekwencje tego spadną ewentualnie na samego Kim Dzong Una, a winą za narastające napięcie możną będzie obarczyć również Władimira Putina. Jest to idealny układ dla Chin, w którym koszty działań przeciwko USA i ich sojusznikom mogą spaść na Koreę Północną i Rosję, gdy tymczasem zyski z tego płynące muszą trafić do Chin. Ponieważ bez rozmów i ugody z Chińską Republiką Ludową nie da się rozwiązać kwestii bezpieczeństwa na Półwyspie Koreańskim.

Nasz Kim

Dowodem na tę tezę są wcześniejsze – nieudane – próby Donalda Trumpa zmierzające do zbliżenia relacji pomiędzy USA i Koreą Północną, których celem było przeciągnięcie Kim Dzong Una na amerykańską stronę. Trump – po użyciu Kija w postaci potężnych manewrów wojskowych z przełomu 2017/2018 – chciał skusić północnokoreańskiego dyktatora wizją Korei Północnej rozwijającej się tak, jak jej południowy sąsiad. Dzięki Stanom Zjednoczonym. Tego rodzaju manewr nie mógł się jednak powieźć, bo rozmowy na linii Waszyngton-Pjongjang były prowadzone w oderwaniu od woli i udziału Pekinu. Tymczasem to Chińczycy gwarantowali Korei Północnej bezpieczeństwo i w razie problemów byliby gotowi – tak jak to było w przeszłości – użyć siły militarnej do jej obrony.

Tak samo jak Donald Trump nie był w stanie dowieźć dwustronnego dealu z Kim Dzong Unem w latach 2018-2019, tak teraz administracja z Waszyngtonu nie będzie zdolna do bilateralnego porozumienia z Koreą Północną. Nie w sytuacji, gdy nie tylko Chiny stoją za plecami Kima, ale i także zajął tam miejsce rosyjski niedźwiedź. Z tegoż względu, ewentualne rokowania w sprawie sytuacji na Półwyspie Koreańskim muszą być prowadzone przynajmniej przy obecności jednego wschodniego mocarstwa. Przy czym – jak już wcześniej wspomniano – Rosjanie woleliby wywołać kolejną wojnę niż zawierać jakieś porozumienia na Dalekim Wschodzie. Z tych powodów, bez zgody, udziału i gwarancji Chin co do wykonania ewentualnego porozumienia nie ma co myśleć o pokojowym rozwiązaniu kwestii Korei Północnej. Chińczycy mogą mieć świadomość swojej roli w powyższej układance. Roli, która mogłaby im pozwolić wynegocjować korzystne dla siebie warunki w zamian za definitywne i trwałe ujarzmienie Kim Dzon Una i jego groźnej dla Korei Południowej, Japonii oraz USA polityki.

Zanim jednak będzie mogło dojść do rozmów o oczekiwanym przez Chińczyków wagomiarze, w pierwszej kolejności Amerykanie muszą zostać zmuszeni do podjęcia rokowań. Cel ten można osiągnąć właśnie poprzez uruchomienie „szalonego” Kima, którego groźby użycia broni konwencjonalnej, a także jądrowej, nie mogłyby zostać zignorowane. O ile od kilku lat północnokoreański dyktator ponownie wrócił do polityki demonstrowania siły, o tyle w ostatnich tygodniach i dniach wyraźnie wzmocnił poziom sygnalizacji strategicznej. Rozstawienie jednostek artyleryjskich w zasięgu Seulu i rozpoczęcie konkretnych działań przygotowawczych na granicy z Koreą Południową jest – i prawdopodobnie ma być – bardzo sugestywne. I nie może pozostać bez reakcji Seulu. Władze z Korei Południowej już teraz sugerują, iż mogłyby dokonać symetrycznych działań w postaci wysłania wojsk południowokoreańskich, które wsparłyby Ukrainę. Jednocześnie prezydent Yoon Suk Yeol zagroził, iż w przypadku próby ataku jądrowego na jego kraj, zniszczy reżim Kim Dzong Una. Chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości, iż tego rodzaju narracyjna odpowiedź zostanie wykorzystana przez Koreę Północną do dalszej eskalacji napięcia. Tego rodzaju procesu nie wywołuje się bez celu. Tego możemy się tylko domyślać. Może chodzić jedynie o uderzenie kijem w amerykańskie gniazdo szerszeni – jak to bywało wiele razy – by sprawdzić reakcję. Może jednak być czymś więcej. Elementem szerszej układanki, w której zarówno Rosja jak i Chiny liczą na osiągnięcie innych efektów przy użyciu tego samego narzędzia (Kim Dzong Una).

Z uwagi na zaistniałe okoliczności – sytuację polityczną i militarną na Ukrainie, a także pętlę gospodarczą zaciskającą się wokół chińskiej szyi – można wnioskować, iż tym razem wschodnie autorytaryzmy zamierzają osiągnąć konkretne rezultaty.

Amerykanie i wojna prewencyjna

Z perspektywy USA poddanie się szantażowi Kim Dzong Una w zasadzie nie jest opcją akceptowalną. Tak w kontekście polityki wewnętrznej – ponieważ byłoby to samobójstwem politycznym – jak i z uwagi na strategiczne interesy Stanów Zjednoczonych (utrzymanie sojuszy z Koreą Południową i Japonią). Tak więc presja Kim Dzong Una na Seul będzie musiała spotkać się z bardzo stanowczą reakcją USA. Tak jak to bywało już w przeszłości. W tym celu Amerykanie będą musieli zmobilizować i skoncentrować w rejonie Półwyspu Koreańskiego swoje zasoby militarne. Bowiem innego rodzaju presja nie zadziała na Kim Dzong Una (większymi sankcjami się już go obłożyć nie da).

Z kolei chińskie naciski na Tajwan będzie można łagodzić lub neutralizować groźbami nałożenia odwetowych sankcji gospodarczo-handlowych. Z tego powodu Amerykanie wcale nie będą musieli szykować sił militarnych zarówno przeciwko Korei Północnej jak i w obronie Tajwanu. USA raczej skupią się na próbie spacyfikowania Kim Dzong Una. Strasząc go atakiem prewencyjnym. Dlaczego Waszyngton nie ograniczy się do demonstracji gotowości do obrony Korei Południowej, tylko może być skłonny do bardziej ofensywnej postawy? Bowiem ewentualne działania defensywne nie byłyby w stanie obronić sojusznika.

Przypomnijmy, iż Seul znajduje się nie tylko w zasięgu artylerii rakietowej, ale i choćby artylerii lufowej Korei Północnej. Tak więc Kim Dzong Un ma możliwość grożenia sąsiadom z półwyspu tak uderzeniem jądrowym – zwłaszcza, iż Korea Południowa nie posiada broni masowego rażenia – jak i atakiem konwencjonalnym. Przy czym Kim Dzong Un wcale nie musi przygotowywać się do inwazji lądowej, która byłaby niezwykle trudna. Scenariusz zasypania południowokoreańskiej stolicy gradem pocisków artyleryjskich i rakietowych jest wystarczająco przerażający dla ewentualnej ofiary. W takim scenariuszu siły Korei Północnej w zasadzie mogłyby przyjąć postawę obronną i ograniczyć się do równania z ziemią Seulu i okolicznych, gęsto zaludnionych miast Korei Południowej. Jest to idealna sytuacja do szantażowania południowego sąsiada.

Przy tego rodzaju scenariuszu wojennym Amerykanie mają tylko dwie opcje zareagowania. Albo uderzą na Koreę Północną w odpowiedzi na atak na Seul – co byłoby dopuszczeniem możliwości zniszczenia tego miasta – albo też USA dokonałoby uderzenia prewencyjnego. Starając się zniszczyć jak najwięcej systemów wroga, w celu zminimalizowania strat po stronie południowokoreańskiej w czasie przyjmowania ataku wymierzonego przez Północ. W tym wszystkim warto zwrócić uwagę na słowa południowokoreańskiego prezydenta, który nie groził zniszczeniem reżimu Kim Dzong Una w odpowiedzi na atak. Groźba dotyczyła podjęcia samej próby dokonania takiego uderzenia… Tak więc także władze z Seulu zdają sobie sprawę z trudnej sytuacji i sugerują, iż są gotowe podjąć działania prewencyjne.

Pamiętajmy też o tym, iż po poprzednich demonstracjach amerykańskiej siły w rejonie Półwyspu Koreańskiego zagrożenie ze strony Kim Dzong Una wcale nie ustało. Nie doszło do żadnych trwałych uzgodnień. Nie pomogły w tym również negocjacje prowadzone przez Donalda Trumpa. Innymi słowy, jeżeli Amerykanie ponownie zgromadzą duże siły militarne w regionie i ich nie wykorzystają do ustanowienia jakiegoś nowego ładu, to nie osiągną żadnych celów. Zagrożenie dla regionalnych sojuszników USA pozostanie lub będzie choćby rosnąć. W sytuacji, gdy wojna na Ukrainie może w 2025 roku wejść w decydującą fazę.

Na szczęście dla Amerykanów wyzwania na Dalekim Wschodzie wymagają używania jako straszaka głównie US Navy. Tymczasem wojna na Ukrainie toczy się głównie w domenie lądowej. Tak więc nie jest tak, iż Stany Zjednoczone nie są w stanie jednocześnie demonstrować obecności na tzw. Wschodniej Flance NATO i dokonywać projekcji siły na Dalekim Wschodzie. Jest przeciwnie, ponieważ oba teatry działań wymagają używania innego rodzaju sił i środków. Tak więc USA mogą więc obsługiwać swoje interesy w obu tych miejscach. Przy jednoczesnym kontrolowaniu sytuacji na Bliskim Wschodzie, gdzie Izrael posiada spory potencjał własny w zakresie obrony przez atakami z zewnątrz. Ponadto należy pamiętać o tym, iż do działań wspierania obrony przeciwrakietowej Izraela Amerykanie nie muszą angażować lotniskowców i całych grup bojowych. Wystarczą niewielkie – jak na możliwości US Navy – zasoby w postaci kilku okrętów oraz komponent sił powietrznych, który mógłby skorzystać choćby z brytyjskiej bazy lotniczej Akrotiri zlokalizowanej na Cyprze, lotnisk w sojuszniczych państwach Bliskiego Wschodu lub ostatecznie z pokładów okrętów desantowych typu Wasp. Stany Zjednoczone zdecydowały się już wzmocnić Izrael własną baterią systemu antybalistycznego THAAD.

Nie więc prawdą, iż amerykańskie siły można w łatwy sposób rozciągnąć. Stany Zjednoczone wciąż posiadają dostateczny potencjał by móc go skoncentrować w dwóch lub trzech miejscach na świecie i wywierać odpowiednią presję. Zwłaszcza, jeżeli podmiotem nacisku miałyby Korea Północna czy Iran, a nie Chiny.

US Navy dysponuje jedenastoma superlotniskowcami, z których co najmniej pięć jest eskortowana przez specjalne okrętowe grupy bojowe i znajduje się w gotowości bojowej. Więc choćby przy założeniu ponownego podesłania trzech lotniskowców w pobliże Japonii i Korei Południowej, amerykańska flota wciąż będzie mogła demonstrować obecność w rejonie Zatoki Perskiej, a także Europy. Zwłaszcza przy wsparciu mniejszych okrętów desantowych typu Wasp, mogących również pełnić rolę lekkich lotniskowców.

Niemniej należy również pamiętać o tym, iż koncentracja jest zwyczajnie kosztowna. Wiąże siły w konkretnym rejonie, przez co zawęża pole manewru. Koncentrowanie się tylko i wyłącznie na działaniach defensywnych, bez prób rozwiązania konkretnych dylematów bezpieczeństwa, nie jest najlepszą strategią w długim terminie. Znacznie bardziej pragmatycznym podejściem jest rozwiązywanie problemów jednego po drugim. Systematyczne – a najlepiej prewencyjne – gaszenie ognisk zapalnych tak, by nie wybuchł jeden wielki pożar.

Z punktu widzenia USA Iran nie stanowi – jeszcze – nieakceptowalnego zagrożenia (brak broni jądrowej i możliwości uderzenia w terytorium USA). Z kolei wywieranie presji militarnej bezpośrednio na Rosję lub Chiny – przy braku rozwiązania wielu mniejszych problemów – byłoby pomysłem wielce ryzykownym. Tymczasem kwestia Korei Północnej dojrzała do tego, iż nie można ignorować Kim Dzong Una, który dysponuje arsenałem jądrowym. Co więcej, reżim twierdzi, iż jest w stanie sięgnąć amerykańskiego terytorium. Nie musi być to prawdą, zwłaszcza w kontekście posiadania przez USA obrony przeciwrakietowej na Alasce. Niemniej wydaje się, iż to może być ostatni moment na zneutralizowanie północnokoreańskiego zagrożenia, nim urośnie ono do rozmiarów uniemożliwiających jakiekolwiek działania. Ponieważ dalsze ignorowanie problemu może doprowadzić do fatalnych skutków. Okno czasowe na jego rozwiązanie wyraźnie się zawęża.

Zakup książkę, w której zostały przewidziane trzy wojny (Inwazje na: Ukrainę, Górski Karabach i Liban), a także analiza wyjaśniająca dlaczego nie dojdzie do konfliktu między USA i Chinami, a Rosja poniesie klęskę i się rozpadnie. [Autopromocja]

TRZECIA DEKADA. Świat dziś i za 10 lat

Z tych wszystkich powodów jest wysoce prawdopodobnym, iż niebawem amerykańskie szerszenie nie wylecą tylko i wyłącznie w celu przegonienia intruza od gniazda, tylko zrobią to z zamiarem eliminacji zagrożenia. Wydaje się, iż ten moment jest bardzo bliski, a więc w następnych miesiącach lub najbliższych dwóch latach zacznie realizować się scenariusz, który opisałem na blogu jeszcze w latach 2018-2019.

III Wojna Światowa?

W powyższej układance pomiędzy Rosją, Chinami, a Stanami Zjednoczonymi – w której Kim Dzon Un stanowi narzędzie, a Półwysep Koreański planszę do gry – mamy więc potencjalnie bardzo rozwojową sytuację, w której:

  1. Rosjanie dążą do wywołania wojny na Dalekim Wschodzie, przy udziale Chin, obu Korei i USA,
  2. Kim Dzong Un chce postawić pod ścianą Seul i Waszyngton zamierzając wziąć w jasyr Seul i negocjować wysokie warunku okupu,
  3. Chińczycy zamierzają wykorzystać wewnętrzną słabość USA i międzynarodowe okoliczności w celu odzyskania Tajwanu i zagwarantowania sobie spokoju i dostępu do zachodnich rynków do momentu, w którym nie poczują się dostatecznie silne,
  4. Amerykanie są zmuszeni zneutralizować/wyeliminować zagrożenie ze strony Korei Północnej.

Tego rodzaju splątanie interesów niewątpliwie jest arcyniebezpieczne w kontekście możliwości wybuchu wojny, choćby o światowym zasięgu i charakterze. Także wojny nuklearnej, zwróciwszy uwagę na posiadanie broni jądrowej przez Kim Dzong Una oraz możliwe dążenie USA do obalenia jego reżimu. Co mogłoby stanowić dla Pjongjangu podstawę do użycia BMR. Z tych powodów należy się spodziewać w najbliższych tygodniach i miesiącach wielu niepokojących – i generujących spore zainteresowanie i dużą liczbę wyświetleń – nagłówków o tym, iż zbliża się III Wojna Światowa. Podgrzewanie atmosfery będzie bowiem zarówno w interesie Chin, Rosji jak i USA, a także mediów, komentatorów i dziennikarzy. Mocarstwa będą starały się przekonać adwersarzy, iż to one posiadają silniejsze karty militarne i to ich warunki powinny być na wierzchu. Z kolei prasa i nastawieni na zyski komentatorzy będą chcieli zmonetyzować strach, dodatkowo go podniecając.

Tymczasem wskazać jednak należy, że istnieją również bardzo ważkie argumenty za tym, iż ostatecznie – mimo demonstracji wszystkich stron do gotowości prowadzenia konfliktu – do żadnej wojny nie dojdzie. Poświęciłem temu zagadnieniu cały podrozdział w książce z 2021 roku pt. „Trzecia Dekada. Świat dziś i za 10 lat”, w której został również rozpisany wyżej opisywany scenariusz eskalacji na Półwyspie Koreańskim. Tam też opisałem kształt możliwego porozumienia pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi, po którym to Rosja zostałaby osamotniona.

Argumenty za tym, iż do żadnej gorącej wojny na Dalekim Wschodzie dojść nie powinno wyglądają w uproszczeniu następująco:

  1. Wojna oznaczałaby natychmiastowy krach gospodarczy w Chinach z uwagi na brak surowców energetycznych oraz odcięcie od zachodniego kapitału pozyskiwanego z eksportu. Chińczycy mogliby wojnę prowadzić – przy oszczędzaniu zasobów – jednak każdy dzień wojny uniemożliwiałby im realizowanie długofalowej strategii, która ma na celu zniwelowanie skutków problemów demograficznych Chin, wciągnięcia społeczeństwa na wyższy poziom zamożności i odniesienia zwycięstwa technologicznego. Z Wojny Chiny wyszłyby bardzo osłabione i to choćby nie względem USA – którego terytorium prawdopodobnie pozostałoby bezpieczne – ale także w kontekście rywalizacji z Indiami, Rosją czy choćby Japonią. Wejście do wojny z najpotężniejszym przeciwnikiem to strategiczna porażka.
  2. Wojna z Chinami to scenariusz światowego pożaru nie do ugaszenia i byłaby dla USA nie do wygrania w kontekście pokonania przeciwnika. Choć neutralizacja Korei Północnej, a także obrona Tajwanu byłyby możliwe. Korea Południowa z pewnością nie wyszłaby z konfliktu bez szwanku. Niemniej pojawiłyby się problemy z zerwaniem łańcuchów dostaw, a gospodarka USA – ani tym bardziej UE – nie są jeszcze na to gotowe. Konflikt z Chinami byłby bardzo kosztowny, a być może i długotrwały. Otwierałby opcje dla Rosji, uniemożliwiał opanowywanie sytuacji na Bliskim Wschodzie.
  3. Wojna dla Korei Południowej to możliwe samobójstwo, choć z drugiej strony nie wyeliminowanie zagrożenia tylko odwleka klęskę.
  4. Także Japonia mogłaby ucierpieć w konflikcie, nie pisząc już o Tajwanie.

Tak więc konflikt byłby katastrofą dla wszystkich walczących stron, a do tego mógłby wywołać reakcję łańcuchową w postaci wybuchu kolejnych lokalnych wojen w Europie, Kaukazie, na Bliskim Wschodzie, w Afryce czy na Subkontynencie Indyjskim. Zadowoleni z takiego przebiegu wypadków byliby tylko Rosjanie, którzy już teraz walczą, są odizolowani gospodarczo i politycznie, przez co wykrwawiają się w sytuacji, gdy wszyscy naokoło rosną w relacji do nich w siłę.

Z tych wszystkich powodów uważam, iż do żadnej wojny chińsko-amerykańskiej nie dojdzie w najbliższych latach. Zwłaszcza, iż istnieje takie rozwiązanie, które prowadzi do akceptowalnego przez wszystkich porozumienia.

Nixon po raz drugi

W „Trzeciej Dekadzie” starałem się odtworzyć priorytety każdej ze stron i ustalić na czym im zależy, a wobec tego jak mógłby wyglądać ewentualny deal zawarty pomiędzy Pekinem a Waszyngtonem. Poniżej w uproszczeniu punktuję główne założenia.

Priorytety USA:

  1. Neutralizacja zagrożenia militarnego ze strony Korei Północnej i Chin (cel krótkoterminowy).
  2. Neutralizacja militarnego zagrożenia rosyjskiego w Europie (cel krótkoterminowy).
  3. Obrona sojuszników (Korea Płd, Japonia), a także utrzymanie NATO (cele krótko-średnioterminowe).
  4. Zwycięstwo w rywalizacji z Chinami i utrzymanie hegemonii (cel strategiczny, długofalowy).

Priorytety Chin:

  1. Kupienie sobie czasu, utrzymanie dostępu do zachodniego kapitału (cel krótko-średnioterminowy).
  2. Odzyskanie Tajwaniu i wypchnięcie Amerykanów z Korei Południowej (cel średnio-długo terminowy).
  3. Zbudowanie większej niezależności od Zachodu, transformacja społeczno-energetyczno-gospodarcza, utrzymanie uzależnienia Zachodu od chińskiej produkcji. Zwycięstwo w wyścigu technologicznym. Stworzenie silnego bieguna geopolitycznego dominującego co najmniej w regionie (cel strategiczny, długoterminowy).

Priorytety Rosji:

  1. Wzniecenie możliwie największej liczb konfliktów na świecie i zwycięstwo na Ukrainie (cel krótkoterminowy).
  2. Zaszantażowanie Zachodu, rozbicie NATO i uzyskanie od UE promujących Rosję warunków, w tym dostęp do kapitału i technologii (cel średnioterminowy).
  3. Uzyskanie – w nowym układzie – pozycji bieguna geopolitycznego, który miałby możliwość dyktować warunki Unii Europejskiej i negocjować na równych warunkach z USA oraz Chinami, balansując pomiędzy nimi jako siła „obrotowa” (cel strategiczny, długoterminowy).

Z powyższego wynika, iż nie da się pogodzić rosyjskich celów krótkoterminowych z interesami USA czy choćby Chin! Wywołanie wojennej reakcji łańcuchowej zdewastowałoby zarówno Amerykanów jak i Chińczyków. I to w perspektywie długofalowej. Realizacja „rosyjskiego” scenariusza wojennego w najbliższych latach przekreślałaby wszelkie nadzieje Chińczyków na osiągnięcie zakładanych celów oraz na amerykańską ambicję utrzymania hegemonii. Dodatkowo wdrożenie w życie rosyjskich celów rozbicia jedności NATO i podporządkowania sobie Unii Europejskiej sprawiają, iż Europejczycy musieliby wpaść w zależność bezpieczeństwa od USA, a tym samym musieliby zgodzić się – w zamiana za pomoc przeciw Rosji – na podjęcie walki ekonomicznej z Chinami. Co odcięłoby Pekin od drogocennego unijnego rynku (co powoli zaczyna się dziać).

Należy jednak jednocześnie podkreślić, iż priorytety USA i Chin da się ze sobą pogodzić z tegoż względu, iż uległość jednej strony w krótkim terminie nie przekreślałaby jej nadziei na realizację ostatecznych celów strategicznych w długim terminie. Przykładowo, gdyby Chińczycy zgodziliby się na rozbrojenie Kim Dzong Una i uzyskali w zamian gwarancje całkowitej demilitaryzacji Półwyspu Koreańskiego, to obie strony mogłyby osiągnąć krótkoterminowe cele. Amerykanie zneutralizowaliby zagrożenie i obronili sojuszników. Mogliby się skupić też na Rosji. Z kolei Chińczycy wyparliby amerykańskie siły militarne z bliskiej odległości od Pekinu. Wszystko to mogłoby zadziałać w warunkach rozpoczęcia procesu jednoczenia Korei. Co było już sugerowane – choćby przez samych zainteresowanych – przy okazji Zimowych Igrzysk Olimpijskich z 2018 roku. Połączenie administracji z Pjongjangu i Seuli mogłoby dawać gwarancje, iż porozumienia co do całkowitej demilitaryzacji (i denuklearyzacji) Półwyspu Koreańskiego będą realizowane.

Tego rodzaju scenariusz nie przekreślałby ani długofalowych celów Chin, ani też USA. Mało tego oba państwa mogłyby zrealizować cele krótko-średnioterminowe. Amerykanie mogliby też żądać kompletnego odcięcia się Chin od Rosji w celu neutralizacji tej ostatniej. Chińczycy z kolei obawialiby się, iż jeżeli Stan Zjednoczone nie będą musiały angażować floty przeciwko Kim Dzong Unowi, to wówczas mogliby całkowicie zablokować kwestię odzyskania przez Chiny Tajwanu. Więc ceną za „sprzedanie” Rosji mogła by być właśnie Formoza.

Tego rodzaju deal całkowicie uwalniałby amerykańskie siły z rejonu Dalekiego Wschodu, co zwiększałoby szansę na szybkie uporanie się z mniejszymi problemami i słabszymi niż Chiny przeciwnikami. USA mogłoby docisnąć wówczas zarówno Moskwę, ale i np. Teheran.

Sojusze z Europejczykami, Saudami i Żydami mogłyby zostać utrzymane (podobnie jak ten z Japonią). Co stanowiłoby realizację celów średnioterminowych USA i dawało podstawy do tego, by po uspokojeniu wszystkich ognisk zapalnych wrócić do rywalizacji z Chinami. W której można by zrewidować postanowienia co do Tajwanu, działając już z pozycji siły.

Tego rodzaju perspektywa oczywiście byłaby niekorzystna dla Chin, jednakże Chińczycy – bez uzyskania czasu i możliwości rozwoju w krótkim terminie – nie będą w stanie realizować swoich dalekosiężnych planów. Gdyby natomiast poświęcili Kim Dzong Una i Rosję – licząc na to, iż Amerykanie zmitrężą długie lata na gaszenie mniejszych pożarów – wówczas mieliby możliwość zbudowania takiej siły, która wystarczyłaby do zbalansowania Amerykanów, gdyby Ci zechcieli wrócić na Daleki Wschód.

W konsekwencji, pomimo tego, iż długofalowe cele strategiczne USA i Chin są rozbieżne, to istnieją takie decyzje skutkujące w krótszych okresach, które dają obu stronom nadzieję na ostateczny sukces. Przy czym Chińczycy chcieliby się wzmocnić licząc na potknięcia Amerykanów, z kolei Ci drudzy dążyliby do jak najszybszej pacyfikacji Rosji i Iranu.

Tego rodzaju kalkulacje prowadzą do wniosku, iż bardziej prawdopodobnym scenariuszem – od tego wojennego – jest powtórzenie manewru Richarda Nixona, który w 1972 roku doprowadził do porozumienia z Chińską Republiką Ludową oraz wyizolowania politycznego Związku Sowieckiego.

Zanim jednak do tego dojdzie, może dojść do pewnego rodzaju podbijania stawki w trwających negocjacjach. Niewykluczone, iż wydarzenia wokół Półwyspu Koreańskiego zaczną przyśpieszać już na przełomie 2024 i 2025 roku. Bowiem moment – dla Rosji, Chin i Korei Północnej – wydaje się być odpowiedni. Z drugiej strony: Amerykanie, Koreańczycy z Południa i Japończycy mogą widzieć, iż okno możliwości zneutralizowania Kim Dzong Una zaczyna się zamykać.

Jeśli Rosjanie planują – zgodnie z sugestiami S. Szojgu – zwycięstwo na Ukrainie do 2026 roku to może to oznaczać, iż będą w tej chwili wywierali bardzo dużą presję na Koreę Północną i Chiny w zakresie wygenerowania odpowiedniego napięcia na Dalekim Wschodzie. W celu odciągnięcia amerykańskiej uwagi od Ukrainy. To może skłaniać do wniosku, iż rok 2025 (a najpóźniej 26′) może być zarówno szczytowym – jeżeli chodzi o napięcie w relacjach amerykańsko-chińskich – jak i przełomowym, w którym obie strony zdecydują się konkretne działania lub rozwiązania.

Wszystko to nie pozostanie bez wpływu na wojnę na Ukrainę, choć to jest już temat na odrębną analizę.

Krzysztof Wojczal

Geopolityka, strategia, polityka, gospodarka, podatki – blog

P.S. Stali czytelnicy myślę wybaczą dość krzykliwy tytuł artykułu, niemniej tonowanie sztucznie rozkręcanej paniki wymaga tego, by zachęcić do lektury powyższego tekstu właśnie tych, którzy klikają w „tytuły wojenne”, a nie tylko tych poszukujących rzeczowych analiz nie bazujących na emocjach i wywoływaniu strachu.

Idź do oryginalnego materiału