Do ataku na cele w Syrii i Iraku doszło w nocy z poniedziałku na wtorek, a do ataku na terytorium Pakistanu kilkanaście godzin później. Choć ten ostatni od samego początku budził największe wątpliwości to z całą pewnością należy je wszystkie wiązać z toczącą się wojną w Gazie i miały one na celu wysłanie odstraszającego sygnału do Izraela i USA. Od 7 października ubiegłego roku Iran unikał bezpośredniego zaangażowania w konfrontację z Izraelem oraz USA, wyręczając się w tym zakresie Osią Oporu, czyli swoimi przystawkami, tj. poza Hamasem i Islamskim Dżihadem w Strefie Gazy, również Hezbollahem w Libanie, niektórymi komponentami Haszed Szaabi (muqawama) w Iraku oraz jemeńskimi Huti (kolejny komponent, Assad, ma charakter państwowy, więc na razie nie jest aktywowany do bezpośrednich działań). Takie podejście było bardzo wygodne dla Iranu, gdyż nie narażało go na atak na swoim terytorium. Poniekąd z tego samego powodu było to również wygodne dla USA, choć niekoniecznie dla Izraela. Jednakże seria ataków ze strony Izraela na znaczące cele irańskie, w szczególności zabicie ważnego generała Sepah Raziego Musawiego w Syrii w końcu grudnia, a następnie łącznika między Iranem i Hezbollahem a Hamasem Saleha al-Aruriego na początku stycznia, zmusiła Iran do bezpośredniej odpowiedzi w imię logiki quid pro quo.