Poufne negocjacje
Czy ta wojna zakończy się rozejmem, czy rozstrzygnie na polu bitwy? To pytanie pojawiło się w globalnej debacie, ledwie rosyjskie rakiety przecięły ukraińskie niebo 24 lutego 2022 r. gwałtownie też podzieliło świat na dwa obozy. Można nazywać przedstawicieli tych dwóch stronnictw realistami i idealistami, zwolennikami interwencjonizmu i polityki powściągliwości albo jastrzębiami i gołębiami pomocy Ukrainie – nazwy są jednak drugorzędne. Istotna była treść tego sporu. A eksperci, analityczki czy dziennikarze i emerytowani dyplomaci spierali się publicznie o to, o czym za zamkniętymi drzwiami politycy musieli rozmawiać brutalnie szczerze. Czyli: co będzie potem?
To „potem” zdaje się zbliżać coraz szybciej. Słyszymy bowiem kolejne doniesienia, iż rozmowy na wysokim szczeblu między USA i Rosją nie tyle nadejdą, ile już trwają. Mamy przed sobą przecież amerykańskie wybory prezydenckie. W Europie prezydent Emmanuel Macron, a za nim inni przywódcy sugerują głębsze zaangażowanie w konflikt lub przejęcie odpowiedzialności po ewentualnym wstrzymaniu pomocy przez Amerykanów. Z kolei Polacy, Estończycy bądź Czesi boją się amerykańskiej odwilży w stosunkach z Moskwą, więc tym bardziej widzą w rozmowach zagrożenie. Jednocześnie do powszechnej świadomości przebija się fakt, iż sankcje nie zaszkodziły Rosji tak, jak mieli nadzieję ich autorzy. Dysproporcja w zapasach amunicji między walczącymi stronami działa na niekorzyść Ukrainy. A Rosja – wykorzystując pomyślne okoliczności – prędzej rozpocznie kolejną ofensywę, niż się wycofa. Portal Politico – nie po raz pierwszy – donosi, iż europejscy politycy w rozmowach off the record mówią o koniecznych negocjacjach i ustępstwach wobec Putina, o których nie ma mowy publicznie.
W jakim więc momencie jesteśmy i w co grają teraz światowe mocarstwa?
Realiści i idealiści, jastrzębie i gołębie
Przez pierwsze kilkanaście miesięcy wydawać się mogło, iż zwolennicy tezy o konieczności „totalnej porażki Rosji” i przeciwnicy dyplomacji są górą. Pomoc Ukrainie zjednoczyła przywódców państw Zachodu i stała się źródłem „wielkiej narracji” dla liderów i partii tak różnych jak amerykańscy demokraci, torysi w Wielkiej Brytanii oraz Prawo i Sprawiedliwość w Polsce. Triumfował urzędowy optymizm. A fakt, iż Ukraina nie upadła, dostarczał argumentów za tym, by dalej ją zbroić. W świetle doniesień o zbrodniach i atakach na cele cywilne wezwania do zakończenia wojny przy stole negocjacyjnym jawiły się jako legitymizowanie agresji i kapitulanctwo. Amerykańscy autorzy snuli wizje rozpadu Rosji i zagłodzenia rosyjskiego niedźwiedzia dzięki sankcji. Przywódcy Polski, Estonii czy Finlandii nie bali się wygłaszać bojowych deklaracji – przynajmniej tak długo, jak amerykańska pomoc zbrojeniowa płynęła do Ukrainy szerokim strumieniem. Minister spraw zagranicznych Czech ogłaszał jeszcze latem 2023 r., iż „zbliżają się jego wakacje na Krymie”. Sugerował tym, iż rosyjska porażka jest nieuchronna i okupowany półwysep już niedługo wróci pod ukraińską kontrolę i powita zachodnich turystów.
Argumenty drugiej strony nie nabierały aż takiego rozgłosu ani nie miały aury moralnej jednoznaczności. Powątpiewania w ukraiński triumf militarny ginęły w chórze okrzyków zagrzewających do boju. Dodajmy: tym bardziej w Polsce, gdzie niedopuszczanie do głosu podobnych stanowisk zostało uznane nieomal za rację stanu. Opinia publiczna w naszym kraju była więc podwójnie oddzielona od toczącej się mimo wszystko – w think tankach i na łamach pism w rodzaju „Foreign Affairs” czy „The Atlantic” – debaty. Czytelnicy PRZEGLĄDU mogą jednak znać argumenty realistów i zwolenników polityki powściągliwości z przekładów publikowanych przez Piotra Kimlę czy wywiadów choćby z wybitnymi przedstawicielami tego środowiska, takimi jak Stephen Wertheim czy Samuel Moyn.
W skrócie zatem i dla przypomnienia: uważają oni, iż jakaś formuła dyplomatycznego układu przewidująca wycofanie rosyjskich wojsk, odstąpienie od planu akcesji Ukrainy do NATO i zawarcie międzynarodowej umowy regulującej status ziem okupowanych jest konieczna do zakończenia wojny i uniknięcia tzw. scenariusza koreańskiego, który oznaczałby zamrożenie konfliktu na terenie Ukrainy (a więc siłową rewizję jej granic de facto, choćby jeżeli nie de iure). Oceniają też, iż dalsza walka nie polepszy, ale pogorszy pozycję negocjacyjną Ukrainy.
Ostatecznie więc może się okazać, iż Kijów z pomocą Zachodu walczy w krwawej i wyniszczającej wojnie, kosztującej życie setek tysięcy osób, tylko po to, by zgodzić się na warunki gorsze niż te, które USA i NATO odrzuciły w 2022 r.
Od inwazji Putina minęły ponad dwa lata i waga tych dwóch stanowisk się zmieniła. Dziś głosy wierzących w militarne zwycięstwo Ukrainy osłabły, a presja na rozwiązanie dyplomatyczne rośnie. Dlaczego?
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 16/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty
Fot. AFP/East News