Jedno po drugim podobieństwo do Polski. Nowy prezydent Rumunii widzi w nas ważnego partnera

wiadomosci.gazeta.pl 2 dni temu
Pogląd na USA? Tak samo. Na Rosję? Na Ukrainę? Też. Na UE? Z tym prezydentem też. Mamy z Rumunami wiele wspólnego. - Polska jest kluczowym partnerem i graczem w regionie - mówi Gazeta.pl Kamil Całus z OSW, który opisuje, co znaczą ostatnie wybory w Rumunii.
18 maja w Rumunii odbyła się II tura wyborów prezydenckich. Wygrał w nich, po gwałtownym wzroście w sondażach w dwa tygodnie, proeuropejski i umiarkowany kandydat Nicusor Dan, który pokonał długotrwałego faworyta, konserwatywnego i nacjonalistycznego George Simiona. Analityk Ośrodka Studiów Wschodnich opowiada, co to oznacza dla Rumunii i jej sąsiadów w najbliższych latach.


REKLAMA


W Polsce zainteresowanie wyborami w Rumunii było zauważalne. Rywalizacja dwóch wyrazistych kandydatów, wcześniejszy chaos z odwołanymi wyborami. Czy w drugą stronę też jest zainteresowanie?
Dla nowego prezydenta Rumunii, jak i większości Rumunów, Polska jest kluczowym partnerem i graczem w regionie. Z jednej strony po prostu jako największe państwo na wschodniej flance NATO, które istotnie inwestuje w bezpieczeństwo. Rumuni widzą siebie jako głównego obrońcę Sojuszu od południa, Polskę jako swoje odbicie na północy. Z drugiej strony wśród Rumunów jesteśmy dość powszechnie traktowani jako wzór rozwojowy. Szybciej wstąpiliśmy do NATO oraz UE i szybciej się z nimi zintegrowaliśmy. Do tego gwałtowny rozwój gospodarczy i z ich perspektywy zasobność. Mamy też w ich ocenie dobrą pozycję na arenie międzynarodowej, jesteśmy na przykład ważnym graczem w UE.
A co to adekwatnie jest "region" dla Rumunów? On widzą siebie jako Europę Środkową, Wschodnią czy może Bałkany?
Za to ostatnie mogliby się mocno obrazić. Zdecydowanie nie widzą siebie jako Bałkanów. Oni czują się częścią zachodniej cywilizacji łacińskiej, ze względu na swój język i swoją kulturę. Wyspą w morzu słowiańszczyzny. Państwem na rozdrożu. Dlatego tak naprawdę specjalnie nie interesują się swoim bezpośrednim otoczeniem, które uznają za kulturowo obce. Polska jest raczej wyjątkiem ze względu na to, co powiedzieliśmy wcześniej. Mentalnie bliżej im do Francji, Włoch lub Niemiec niż do Słowacji albo Bułgarii. Ma to odzwierciedlenie w polityce zagranicznej.


A Węgry? Oba państwa dzieli trudna historia, ale z drugiej strony Wiktor Orban otwarcie wspierał Simiona?
Z tym wiąże się zabawna historia, w której istotną rolę gra partia mniejszości węgierskiej w Rumunii. Na zachodzie kraju, w Siedmiogrodzie oderwanym od Węgier traktatem w Trianion po I wojnie światowej i przyznanym Rumunii, mieszka około miliona osób identyfikujących się jako Węgrzy. To około sześciu procent populacji kraju, karnie głosującej na swoją partię, która dzięki temu regularnie jest w parlamencie. Ma ona też duże wsparcie Orbana i jego Fideszu. Można powiedzieć, iż to ich partia matka. Tuż przed wyborami premier Węgier otwarcie wsparł Simiona, który jest dla niego ideologicznie bliski, jako wyznawca tego nurtu konserwatywnego, bliskiego też choćby ruchowi MAGA w USA. Wywołało to szybką reakcję lidera partii węgierskiej mniejszości, który zdecydowanie to skrytykował, co było bardzo rzadką sytuacją sprzeciwu wobec Orbana i Fideszu. Argumentował to tym, iż przecież Simion to zdeklarowany nacjonalista, który absolutnie nie jest przyjacielem mniejszości węgierskiej i nie przyniesie jej nic dobrego. Odbyła się rozmowa telefoniczna dwóch Węgrów, po której Orban rakiem wycofał się z udzielonego poparcia.
Skoro nie interesują ich specjalnie sąsiedzi, to gdzie widzą dla siebie oparcie w tych niebezpiecznych czasach?
Rumuni mają adekwatnie takie same jak my zapatrywania na związek z USA. To państwo, oraz szerzej NATO, jest dla nich głównym filarem bezpieczeństwa. W Rumunii stacjonują amerykańscy żołnierze, jest baza tarczy antyrakietowej jak w polskim Redzikowie, trwa budowa dużej bazy lotniczej dla Amerykanów. Z tych powodów, jak i ważnej lokalizacji, Rumuni zakładają, iż choćby jeżeli USA będą redukować swoją obecność w Europie, to ich to nie dotknie.


Dan nie był jednak kandydatem obecnej administracji w Waszyngtonie, która zdecydowanie faworyzowała Simiona.
Niewątpliwie i to będzie spore wyzwanie dla nowego prezydenta. W oczach obecnej administracji USA może się jawić jako ich ideowy przeciwnik, reprezentant liberalnych europejskich elit. Trudno więc na razie powiedzieć, jak to się będzie układało. Dan będzie musiał postarać się nawiązać dobre relacje. Biorąc pod uwagę to, iż na pewno przez cały czas USA będą traktowane jako najważniejszy gwarant bezpieczeństwa, będzie to najważniejsze zadanie. Jednocześnie ze względu na wspomniane przywiązanie do swojej łacińskości Rumuni widzą Francję jako swój dodatkowy filar bezpieczeństwa. Tutaj Danowi będzie zdecydowanie łatwiej, ze względu na swoje prounijne nastawienie i otwarte poparcie, którego udzielił mu podczas wyborów Emmanuel Macron. Przekłada to się też na jego spodziewane podejście do całej Unii Europejskiej. Podczas kampanii Dan miał w tej kwestii proste i jednoznaczne stanowisko, po prostu przeciwne wobec wrogiego UE Simiona. Choć to też nie był zwolennik wychodzenia ze Wspólnoty, a raczej tak zwanego "suwerenizmu", czyli silnych państw narodowych w ramach słabszej UE.
Kolejne istotne podobieństwa z naszą sytuacją polityczną. Rosja i Ukraina to będą następne?
W znacznej mierze tak. Dan jako kandydat kontynuacji nie zmieni dotychczasowego podejścia do tematu wojny. Rumunia pozostanie więc na stanowisku, iż Ukrainę trzeba zdecydowanie wspierać i iż jest to najważniejsze dla bezpieczeństwa Rumunii, oraz co istotne Mołdawii. Trzeba więc Ukraińców wspierać tak długo, jak to konieczne, aby trwali i trzymali Rosjan z daleka. Jest przy tym jednak istotna różnica w naszych podejściach do Ukrainy. My mamy jednak istotne związki kulturowe i historyczne z Ukraińcami. Dla Rumunów Ukraina jest w tym zakresie zupełnie obca. Jednak koniec końców tak samo postrzegamy znaczenie wsparcia tego państwa.


A Rosja?
Dla Dana i większości Rumunów adekwatnie nie istnieje jako strona do rozmów. Jest po prostu przeciwnikiem i zagrożeniem, zwłaszcza dla Mołdawii, która jest traktowana jako drugie państwo rumuńskie, o którego bezpieczeństwo jest obowiązek dbać. Tym bardziej Rosja jest postrzegana adekwatnie jako okupant, za sprawą utrzymywania de facto wojsk okupacyjnych w Naddniestrzu, czyli zbuntowanego przy dużej pomocy Moskwy regionu Mołdawii. Rumuni mają przy tym ten luksus i satysfakcję, iż są adekwatnie niezależni od Rosji energetycznie. Mają swoją elektrownię atomową, gaz i ropę sprowadzają z innych kierunków, do tego sporo inwestują w energetykę odnawialną.
Skoro tę Mołdawię traktują jako mniejszą Rumunię, to czy pod rządami Dana będzie jakiś mocniejszy kurs na zjednoczenie?
Rumuńska strategia zjednoczenia to raczej wspieranie przemian w Mołdawii i jej kursu na przystąpienie do UE. To też się raczej nie zmieni. Założenie jest takie, żeby w dłuższej perspektywie upodobnić Mołdawię do Rumunii tak bardzo, jak to możliwe. Przyjmowanie rozwiązań prawnych i systemowych wymaganych przez UE jest do tego wygodnym narzędziem. Kiedy już Mołdawia będzie w UE albo będzie spełniała unijne standardy, wtedy oba państwa będą do siebie tak podobne, iż zjednoczenie będzie formalnością. W ten sposób zostanie naprawiona niesprawiedliwość wyrządzoną traktatem Ribbentrop-Mołotow, który w 1940 roku oderwał ówczesną Besarabię i przyłączył do ZSRR. Przynajmniej taka jest teoria.


Zobacz wideo
Idź do oryginalnego materiału