Jeśli Trump chce pokoju za wszelką cenę, nie jest to dobra wiadomość dla Polski

polska-zbrojna.pl 3 godzin temu

Prezydent Donald Trump po ubiegłotygodniowej rozmowie z Putinem ogłosił, iż „czas zatrzymać wojnę na liniach frontu”. Brzmi jak propozycja warunków pokoju? Takiego za wszelką cenę i na warunkach agresora – owszem. jeżeli linie frontu miałyby bowiem stać się granicami, znaczyłoby to, iż Rosja wygrała. Nie militarnie, ale politycznie. A USA, zamiast bronić zasad prawa międzynarodowego, bardziej skłonne były negocjować ich elastyczność.

Dwugodzinna rozmowa Trumpa z Putinem została zainicjowana przez stronę rosyjską, a jej ton – według doradców Kremla – był „szczery i pełen zaufania”. Prezydent USA określił ją jako „bardzo produktywną” i zapowiedział, iż kolejne spotkanie z rosyjskim liderem odbędzie się w Budapeszcie. Terminu szczytu nie podano, ale ma on nastąpić niebawem.

Z wypowiedzi Trumpa wynika, iż naciskał na zakończenie działań zbrojnych i zawarcie dealu. W mediach społecznościowych napisał: „Czas zakończyć zabijanie i zawrzeć porozumienie!”. Jednocześnie zasugerował, iż Rosja „wygrała pewne terytoria” i iż ewentualne porozumienie pokojowe może uwzględniać ich zachowanie przez Moskwę.

REKLAMA

Dzień po rozmowie z Putinem Trump spotkał się z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim w Białym Domu. Zarówno Amerykanie, jak i Ukraińcy bardzo powściągliwie relacjonują przebieg tego wydarzenia. Na pewno wiemy, iż USA nie przekażą Ukrainie pocisków Tomahawk, co w sumie nie jest wielkim zaskoczeniem. Nie będzie powrotu do polityki z czasów Joe Bidena – hojnego wsparcia wojskowego, finansowanego z amerykańskiego budżetu. Nie ma też mowy o dodatkowych sankcjach i odwetowych cłach na Rosję.

Wielkiej presji nie widać

Innymi słowy, po kilku tygodniach nadziei – kiedy wydawało się, iż Trump wreszcie zrozumiał, iż Putin w sprawie Ukrainy go ogrywa – znów mamy do czynienia z sytuacją, w której punkt ciężkości polityki USA przesuwa się w stronę zawarcia pokoju za wszelką cenę. Przy czym ową cenę ma zapłacić przede wszystkim Ukraina, bo Trump z jakichś powodów nie jest w stanie docisnąć Rosji.

W tym kontekście warto przypomnieć, iż poprzednie spotkanie Trumpa z Putinem – w sierpniu tego roku na Alasce – zakończyło się fiaskiem. Nie było przełomu, nie było wspólnego komunikatu, nie było choćby pozorów zbliżenia stanowisk. Tym razem ma być inaczej – Trump liczy na „dyplomatyczny impet”, który ma wynikać z sukcesu w sprawie zawieszenia broni w Gazie. Jakby nie dostrzegał, iż Ukraina to nie Bliski Wschód...

Z kolei Zełenski, choć nie kryje rozczarowania, stara się nie antagonizować Waszyngtonu. W wypowiedzi dla ukraińskich mediów podkreślił, iż „Putin nie słucha świata, więc jedynym językiem, który może do niego dotrzeć, jest język presji”. Ale wielkiej presji ze strony najsilniejszego gracza – Stanów Zjednoczonych – przez cały czas nie widać. Widać za to chęć dogadania się – choćby jeżeli oznaczałoby to uznanie rosyjskich zdobyczy terytorialnych.

Gotowi na próbę

Co z tego wynika dla Polski? Po pierwsze: czas porzucić przekonanie, iż sojusz z USA to aksjomat. To układ dynamiczny – zależny od polityki, nastrojów, kalkulacji. Polska, jako państwo frontowe, musi przyjąć do wiadomości, iż amerykańska polityka zagraniczna jest podatna nie tylko na zmiany administracji, ale w jakiejś mierze zależy też od kaprysów głowy państwa. Że pomoc może być uzależniona od kalkulacji geopolitycznych, a nie od zobowiązań traktatowych. I iż choćby najbardziej spektakularne deklaracje – o „niezachwianym wsparciu” czy „strategicznym partnerstwie” – mogą zostać zrelatywizowane, gdy w grę wchodzi szybki deal.

Po drugie: przykład Ukrainy pokazuje, iż choćby bliski partner może zostać wezwany do „ustępstw na rzecz pokoju”. Że gwarancje bezpieczeństwa mogą być reinterpretowane, a zasady, na których zbudowano ład międzynarodowy – negocjowane. I iż w sytuacji kryzysowej to nie katalog zobowiązań, ale bieżący interes polityczny decyduje o tym, kto otrzyma pomoc, a kto zostanie wezwany do „realizmu”.

Po trzecie wreszcie: musimy mieć własną strategię – nie tylko wobec Rosji, ale także wobec zmieniającej się roli Ameryki. Musimy inwestować we własne zdolności obronne, budować regionalne koalicje, rozwijać niezależne systemy technologiczne. Być gotowymi na moment, w którym wiarygodność sojusznicza USA zostanie wystawiona na próbę. Przetrwanie naszego kraju nie może być zależne od wyniku tego testu…

Marcin Ogdowski , dziennikarz „Polski Zbrojnej”, korespondent wojenny, autor bloga bezkamuflazu.pl
Idź do oryginalnego materiału