Z bezzałogowcami wysyłanymi przez Rosjan jest trochę jak z okrętami podwodnymi: samo zagrożenie ich obecnością pociąga za sobą konieczność zmobilizowania ogromnych sił. A to wszystko kosztuje. Tyle iż innego wyjścia nie ma, zaś pocieszeniem jest fakt, iż Europa zrobiła już na tej drodze pierwsze kroki.
Wojna hybrydowa weszła w nową fazę. Drony, które w ostatnich tygodniach Rosja wysłała nad Polskę, Niemcy, Danię czy Norwegię, postawiły na baczność natowskie armie i czasowo sparaliżowały pracę kilku lotnisk. Wszystko to pociągnęło za sobą koszty liczone w milionach euro. Czy zatem na Kremlu mogą otwierać szampana? Zdecydowanie nie – państwa Sojuszu w obliczu zagrożenia udowodniły, iż są w stanie działać wspólnie, zarówno na poziomie wojskowym, jak i politycznym. Niemniej skoordynowany rosyjski atak pokazał, iż skuteczny i relatywnie tani system zwalczania bezzałogowców jest potrzebny Europie na wczoraj. Choćby dlatego, iż strącanie dronów nierzadko wartych kilka–kilkanaście tysięcy złotych przy użyciu zaawansowanych technologicznie pocisków nadwyręża możliwości finansowe chyba każdej armii.
Nasilające się incydenty zaktywizowały Unię Europejską, która zapowiedziała budowę antydronowej zapory. Akces do projektu zgłosiły państwa wschodniej flanki – od Finlandii, przez Polskę, po Bułgarię. Na razie wiele szczegółów związanych z projektem wymaga doprecyzowania. Dotyczy to choćby sposobów finansowania (dziś wiadomo, iż będą to pożyczki w ramach programu SAFE, a może również dotacje), ale też samego funkcjonowania systemu, koordynacji jego elementów, czy obiegu informacji pomiędzy poszczególnymi państwami. Sceptycy powtarzają, iż budowa spójnej i sprawnie funkcjonującej zapory to wyzwanie na lata, optymiści zapewniają – pierwsze elementy muru mogłyby zacząć funkcjonować w ciągu dwunastu miesięcy. Pewne jest wszakże jedno – jeżeli chodzi o obronę przed dronami, nie zaczynamy od zera. Państwa środkowej i zachodniej Europy w pocie czoła pracują już nad lokalnymi rozwiązaniami.
REKLAMA
Kraje bałtyckie wyłożyły po kilkanaście milionów na rozwijanie i na budowę zapory, opartej na urządzeniach tamtejszych firm. Jednym z elementów ich tarczy ma stać się system Eirshield przeznaczony do rażenia bezzałogowców na dystansie sięgającym ośmiu kilometrów. Składa się on między innymi z czujników i kamer ściśle powiązanych z radarem, posadowionych na gąsienicowym pojeździe. Kiedy sensory wykryją bezzałogowiec, aktywowane zostają zagłuszarki. W jego stronę może też zostać wystrzelony dron przechwytujący. Sam proces przetwarzania danych wspomagany jest przez sztuczną inteligencję. System w nieco innej konfiguracji sprawdził się już podczas wojny w Ukrainie, a jeden z przedstawicieli producenta w rozmowie z estońskimi mediami zapewniał niedawno, iż technologię niemal od ręki można wdrożyć także w zachodniej Europie.
Szwedzki system antydronowy UAS-Loke, fot. SAAB
Szwedzka armia jeszcze wiosną zaprezentowała efekty trwającej pół roku operacji „Gute”. Wojskowi wspólnie z firmą Saab w błyskawicznym tempie opracowali system zwalczania dronów roboczo nazwany UAS-Loke. Składa się on z radaru Giraffe 1X, systemu dowodzenia oraz efektorów w postaci zdalnie sterowanego modułu Trackfire z karabinami maszynowymi kalibru 12,7 mm i 7,62 mm oraz 40-milimetrowego działka Tridon. Całość zamontowana została na terenowych mercedesach. Loke pozwala na wykrywanie i niszczenie nieprzyjacielskich dronów z odległości czterech kilometrów. Niedawno Szwedzi ujawnili, iż system był już przerzucany do Polski, gdzie pomagał osłaniać bazę w Malborku, a ostatnio także do Danii. Tam z kolei stał się elementem zapory antydronowej podczas nieformalnego szczytu Unii Europejskiej.
Na tym oczywiście nie koniec. We wrześniu Finowie poinformowali, iż systemy antydronowe staną się integralną częścią bariery budowanej wzdłuż granicy z Rosją. Po podobne rozwiązanie zamierza sięgnąć Polska w kontekście Tarczy Wschód. W tej chwili resort obrony prowadzi rozmowy w celu pozyskania tego typu urządzeń w ramach tzw. pilnej potrzeby operacyjnej. Oznacza to, iż zamówienie będzie można zrealizować szybko, z pominięciem części wymagań administracyjnych, i że... na pewno znajdą się na nie pieniądze. Sprawę zakupów ułatwić ma także decyzja, którą 19 września podpisał wiceszef MON-u Cezary Tomczyk. Dzięki niej uproszczone zostaną procedury związane z testowaniem przez armię bezzałogowców oraz środków służących do ich zwalczania.
Na fali ostatnich wydarzeń przepisy chcą zmieniać także Niemcy. Tam z kolei inicjatywa wyszła od ministra spraw wewnętrznych Alexandra Dobrindta. Wzywa on do takiej nowelizacji prawa lotniczego, która pozwoliłaby chronić bezpieczeństwo obywateli choćby na lotniskach czy podczas publicznych zgromadzeń. Dobrindt chce, by policja i służby porządkowe mogły liczyć na większe wsparcie wojska. Bundeswehra miałaby zyskać prawo do natychmiastowego zestrzeliwania wszelkich podejrzanych dronów. Co więcej, resort planuje utworzyć w Niemczech centrum obrony przed dronami z udziałem przedstawicieli władz federalnych, państw związkowych, służb i armii.
Takich przykładów jest więcej. Oczywiście budowa w miarę szczelnej antydronowej zapory to praca tytaniczna. Zasięg systemów przeznaczonych do zwalczania małych i nisko lecących bezzałogowców pozostaje stosunkowo niewielki. Tak więc do zabezpieczenia strategicznie ważnych obszarów potrzeba pokaźnej liczby takich urządzeń. A pewnie i tak antydronowy parasol rozpostarty nad Europą nie będzie w pełni nieprzepuszczalny. Żadne zabezpieczenia – niezależnie od tego przeciwko jakiej broni byłyby tworzone – nie dają stuprocentowej gwarancji bezpieczeństwa. Pod intensywnymi uderzeniami miecza pęknie każda tarcza, wszystkich rakiet nie strąci choćby słynna Żelazna Kopuła, międzykontynentalnych pocisków balistycznych, jeżeli tylko będzie ich dostatecznie wiele, nie przechwycą choćby nowoczesne systemy zarządzane przez USA. Jednak budowa takich zapór wydaje się dziś jedynym sposobem na zapewnienie Europie względnego bezpieczeństwa.