Joe Biden, zanim odejdzie, musi jeszcze coś zrobić: oduczyć się niewidzenia

krytykapolityczna.pl 14 godzin temu

We wrześniu rosyjski pocisk wysadził w powietrze blok mieszkalny w centrum Lwowa. Wysłałam wtedy wiadomość do mieszkającego tam przyjaciela: czy wszystko ok? Odpowiedział: „Tak, mieliśmy szczęście. Nasi przyjaciele mieszkający tuż obok, młoda kobieta z trzema córkami, nie żyją”.

Potem zobaczyłam relację. Sąsiad, Jarosław Bazylewicz, z zakrwawioną, poharataną twarzą patrzył na wyciągane spod gruzów ciała swojej żony i córek. Zdjęcie z pogrzebu, pokazujące Bazylewicza wpatrzonego w otwarte trumny, powinno wejść do panteonu ikon okrucieństwa: małego żydowskiego chłopca z podniesionymi rękami w Getcie Warszawskim, nagiej wietnamskiej dziewczynki uciekającej z wioski po jej zbombardowaniu napalmem, ciała dwuletniego chłopca z Syrii, którego morze wyrzuciło na turecką plażę.

Naddźwiękowy pocisk Kindżał, który zabił rodzinę Bazylewicza, podobnie jak ten, który trafił w kijowski szpital dziecięcy Ohmatdyt dwa miesiące wcześniej, został odpalony z głębi Rosji. Skąd dokładnie – to nie tajemnica, Ukraińcy znają położenie źródeł ataków. Pocisk, który zabił Jewgieniję Bazylewicz i jej trzy córki, wystrzelono z miga 31K w regionie tulskim.

Samolot wystartował z bazy wojskowej Sawaslejka, położonej około 300 km na wschód od Moskwy, 866 km od granicy ukraińskiej oraz 1386 km od Lwowa. Samochodem taka podróż zajęłaby około 20 godzin. Kindżał zdąży się przemieścić w zaledwie siedem minut. Ukraińcom nie wolno jednak użyć broni dostarczonej przez USA do niszczenia miejsc, z których pociski są wystrzeliwane. Brzmi absurdalnie, ale to nie oni podjęli tę decyzję, tylko rząd amerykański, a tak naprawdę jeden człowiek – prezydent Joe Biden. Dobry człowiek o słusznym instynkcie moralnym, ale zarazem ktoś, kto wciąż nie potrafi wyjść poza paradygmat „unikania eskalacji” na długo po tym, jak paradygmat ten stał się czymś w rodzaju morderczej perwersji.

Rzecz jasna, wydobycie się ze sposobów myślenia, w jakich od dawna trwamy, i spojrzenie na świat na nowo to niełatwa sprawa. Zawsze jakoś trzymamy się rzeczywistości dawnej. A wojna i rewolucja zrywają bieg czasu, wybijają go z orbity, mówiąc słowami Hamleta. Nagle stan rzeczy, jaki obowiązywał przez lata czy choćby dekady, przestaje istnieć jakby w mgnieniu oka. A ukształtowany w nim sposób myślenia uporczywie trwa jeszcze długo potem.

W przypadku Bidena to szczególnie dojmujące. W październiku 1991 roku przewodniczył senackiemu Komitetowi Sprawiedliwości, prowadząc przesłuchania dotyczące zarzutów profesory prawa Anity Hill wobec kandydata na sędziego Sądu Najwyższego Clarence’a Thomasa, który miał ją molestować seksualnie dekadę wcześniej. Obrońcy Thomasa ukazywali Hill jako odrzuconą, samotną kobietę, pragnącą zaskarbić sobie uwagę mężczyzn.

John Doggett, teksański prokurator i przyjaciel Thomasa wezwany do zeznawania na jego rzecz, przypominał, iż Hill wyraziła kiedyś rozczarowanie tym, iż odwołał z nią wspólną kolację. Powiedział wówczas przed Komitetem, iż „fantazje pani Hill na temat mojego zainteresowania seksualnego jej osobą wskazują, iż ma ona problem z byciem odrzucaną przez mężczyzn, którzy ją pociągają”. Biden odparł na to: „wygląda mi to na prawdziwy akt wiary albo na ego, jedno albo drugie”.

Słuchając tego w radiu 33 lata temu, rozumiałam, iż Biden wierzy Anicie Hill i iż jest wyraźnie zażenowany tym, jak się ją upokarza. Potrafił podkreślić, iż przecież nie chciała występować z tą sprawą publicznie. Wszystkich traktował z szacunkiem. A jednak nie mógł zdobyć się na wyjście z przypisanej mu roli, by spojrzeć z innej strony. Skłonności moralne miał słuszne, ale niemożność wykonania śmiałego kroku niosła groźne konsekwencje.

Moralne bankructwo Sądu Najwyższego pozostawiło Amerykanów z aspirującym dyktatorem, który ma zagwarantowaną niemal całkowitą bezkarność. Na Bliskim Wschodzie, jak pisał niedawno Nicholas Kristof, „zamiast być akuszerem narodzin pokoju, na który liczył, Biden został dostawcą broni do zrównywania z ziemią Gazy”. Jak podkreśla ten autor, Biden „odwoływał się do lepszej strony natury Netanjahu, tylko nie jest jasne, czy taka istnieje”. W Ukrainie dzieci, jak córki Bazylewicza, grzebane są pod gruzami każdego dnia.

To nie żadna zła wola ani brak wrażliwości definiowały karierę Bidena, raczej brak śmiałości. To właśnie wygląda na tragiczną wadę zasadniczo przecież przyzwoitego człowieka. W świecie, gdzie nieproporcjonalny wpływ na wydarzenia wywierają narcystyczni psychopaci, Biden wyróżnia się empatią. Ale to nie wystarcza – i nie może wystarczyć.

Historia toczy się na przecięciu warunków strukturalnych, w których się znajdujemy, i wyborów, których dokonujemy. Czasem rola jednostkowych decyzji uwidacznia się szczególnie ostro, na dobre lub na złe: przykładem „śmiałe eksperymentowanie” Franklina D. Roosevelta przy zwalczaniu Wielkiego Kryzysu, ale też polityka ugłaskiwania Adolfa Hitlera w Monachium przez Neville’a Chamberlaina.

Odrzucenie przez prezydenta Zełenskiego oferty ewakuacji złożonej przez rząd USA, gdy rosyjskie czołgi sunęły w stronę Kijowa, też było takim momentem. Kiedy nasłani przez Kreml zamachowcy ścigali go w stolicy, Zełenski wychodził na ulice nocą i nagrywał wideo-selfie: „Prezydent jest tutaj. Wszyscy tu jesteśmy”. I nagle nic nie było takie, jak się spodziewano. Wbrew oczekiwaniom Putina Ukraina nie padła w trzy dni i nie stała się rosyjskim protektoratem w rodzaju Białorusi. Pełnoskalowa wojna lądowa na kontynencie europejskim, przed 24 lutego 2022 nie do pomyślenia, nagle stała się wielkim faktem początku XXI wieku.

Co więcej, nie nastąpił żaden „koniec historii”. Jak pisał ukraiński kurator sztuki Wasyl Czerepanyn, „zadaniem Europy w tych nadzwyczajnych czasach jest przede wszystkim oduczyć się niewidzenia, po to, by nauczyć się widzieć – poddać najważniejsze dla jej historii narracje głębokiej rewizji i zmianie, gdyż to one zadecydują o europejskiej przyszłości”.

Oduczyć się niewidzenia – to właśnie zadanie Bidena na dzisiaj. Nie jest już młody, a czas pozostały mu u władzy jest krótki. Wciąż jednak może – i powinien – podjąć ryzyko, zmienić paradygmat i otworzyć się na możliwości i wymogi nowego momentu historycznego.

Jak pisała Hanna Arendt: „cudem, który ocala świat […] od normalnego, »naturalnego« upadku, jest ostatecznie fakt narodzin”. Przez narodziny rozumiała ona nie tylko dosłowne rodzenie się nowego pokolenia, ale też nowy początek wyrastający z samej ludzkiej umiejętności działania. Zdaniem Arendt działanie ma w swej istocie pewną adekwatność wspólną z narodzinami, a mianowicie nieprzewidywalność konsekwencji. W Ukrainie to niedziałanie – odmowa pozwolenia na działania w samoobronie ukraińskiemu rządowi – ma adekwatność śmierci.

**
Copyright: Project Syndicate, 2024. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Michał Sutowski. Fragment książki Kondycja ludzka” Hanny Arendt w przekładzie Anny Łagodzkiej.

Idź do oryginalnego materiału