Pojęcie „kapitałów żelaznych” (czasem używa się też „kapitałów wieczystych”) do słownika współczesnych organizacji pozarządowych w Polsce wprowadzono przy okazji programu Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce, który promował doświadczenia amerykańskich funduszy lokalnych [1]. W 2009 r. zarejestrowano Federację Funduszy Lokalnychw Polsce (FFL), która w tej chwili zrzesza 25 funduszy obejmujących swoimi działaniami ponad 60 gmin.
Stan zastany
Działania te wspierane były również w ramach programu „Trzeci sektor” Fundacji im. Stefana Batorego, gdzie wspierano „upowszechnianie nowych modeli finansowania inicjatyw obywatelskich”, a także „rozwój instytucjonalny organizacji pozarządowych”. W ramach rozwoju instytucjonalnego przyznawano „dotacje kapitałowe (do 1 200 000 zł) – przeznaczone na tworzenie kapitału żelaznego” ale także pracowano „nad stworzeniem mechanizmu wspólnego inwestowania dla organizacji pozarządowych”, który miał zapewnić stabilność inwestowania środków organizacji pozarządowych. Mimo wybrania operatora, Fundusz ten nie rozwinął jednak działalności.
Ideę tworzenia Funduszy Żelaznych próbowano wzmocnić również w Programie Rozwoju Organizacji Obywatelskich [2]. Drugi priorytet tego programu deklaruje „Stanowiące owoc filantropii indywidualnej i korporacyjnej, nienaruszalne, bezpiecznie inwestowane i zarządzane w sposób przejrzysty kapitały żelazne umożliwiają realizację długofalowych strategii wspierania celów społecznych”. Przewidziano tu zarówno wsparcie projektów, których celem będzie przygotowanie i realizacja działań zmierzających do zbudowania, w oparciu o lokalne środowisko organizacji, jej partnerów społecznych i publicznych, początkowych kapitałów żelaznych organizacji obywatelskich (Priorytet 2a), jak i wsparcie początkowych kapitałów żelaznych organizacji w ustalonej w regulaminie konkursu proporcji pod warunkiem, iż zebrane przez organizację środki na początkowy kapitał żelazny przekroczą wartość minimalną określoną w regulaminie konkursu (Priorytet 2b). Pomyślano również o możliwości uzyskania wsparcia dla już istniejących kapitałów żelaznych (Priorytet 2c).
Nie znalazłem żadnych badań ewaluacyjnych. Jednak na stronach NIW wisi 5 numerów periodyku informacyjnego „Kapitał Żelazny”, które promują działania w ramach tego programu. Wydaje się, iż przydałoby się podsumowanie dotychczasowych interwencji w tym priorytecie, gdyż ogólne przekonanie jest, iż nie były to próby zbytnio udane. Zresztą sam NIW zawiesił rozdzielanie tych dotacji.
Oczywiście istnieją w Polsce organizacje, które korzystają z kapitału żelaznego, ale to ciągle raczej wyjątki utworzone z kapitałów zagranicznych (Fundacja im. Stefana Batorego, Fundacja Wspomagania Wsi) bądź z dużych środków budżetowych (Fundacja Nauki Polskiej).
W niniejszym tekście spróbuję przedstawić dwie hipotezy, które, być może, pozwolą na próbę zmiany narracji wokół dyskusji nad problemami powstawania kapitałów żelaznych w Polsce. Jedna mówi, iż współczesne polskie myślenie o kapitałach żelaznych zakładające istnienie kapitału i życie z odsetek jest zbyt ograniczone. Kapitał żelazny to zasób organizacyjny. Druga, iż kapitał żelazny, choć jest marzeniem organizacji, nie jest problemem organizacji a funkcjonowania społeczeństwa.
Kapitał żelazny – istota fundacji
Zanim przejdziemy do kwestii współczesnych warto przypomnieć, iż istota funduszy wieczystych to w zasadzie kwintesencja fundacji w jej pierwotnym znaczeniu. Dzisiejsze polskie fundacje to w znacznej większości tzw. „fundacje żebracze”. To nie jest pejoratywne określenie. Odnosi się w historii do „zakonów żebraczych” jako zmiany myślenia o sposobie finansowania działalności organizacji. W przeciwieństwie do zasobnych (właśnie w różne fundacje) zakonów mniszych i kanonicznych, zakonnicy nowego typu mieli utrzymywać się bezpośrednio z dobroczynności. Jednak przy zachowaniu indywidualnego ubóstwa sama organizacja musiała zaakceptować ostatecznie system fundacyjny jako zapewniający stabilność funkcjonowania instytucji.
Działalność w oparciu o indywidualnych darczyńców ma wiele zalet. Wiąże rzesze ludzi z realizowaną przez organizacje misją, odpowiada na rzeczywiste potrzeby społeczne postrzegane przez obywateli itp. Nie pozwala jednak zapewnić z jednej strony większej stabilności finansowej, z drugiej zapewnić realizacji głównej misji bez względu na okoliczności. Tu potrzebne są fundacje (fundusze wieczyste).
Wracając do „fundacji żebraczej”. Instytucja, której gospodarka finansowa opiera się jedynie na bieżących darowiznach, a tym bardziej na grantach, adekwatnie w ogóle nie powinna nazywać się fundacją. Podział na fundacje grantodawcze (finansują działalność innych) czy operacyjne (prowadzą własną działalność) i tak powinna dotyczyć instytucji, które w znacznej części pochodzą z ich własnych środków. O tym, jak potrzebne są polskiemu sektorowi prawdziwe fundacje i jaka jest możliwość – bez likwidacji takiej działalności jak prowadzona przez „fundacje żebracze” – pisałem gdzie indziej. Teraz tylko kilka słów przypomnienia o dawnych fundacjach.
Otóż w dużej części nie była to tylko prosta darowizna na jakiś określony cel, ale przede wszystkim środki na funkcjonowanie fundowanej instytucji. Przekazanie ziemi pod budowę i postawienie budynków to tylko mała część fundowanego klasztoru, kościoła, szpitala, szkoły. Wraz z budynkiem i wyposażeniem zapewniano byt takiej placówki. Były to realne darowizny (np. całe wioski), z których dochód przeznaczany miał być na funkcjonowanie zakładu. Jednak często były to także przywileje (np. prawa zakładania wsi na prawie magdeburskim, zwolnienie z ceł, prawo do połowu ryb), a także … konkretne kwoty generowane na działalności gospodarczej np. dzierżawienie ziemi czy wynajem budynków. Widać to wyraźnie na chyba najstarszej istniejącej do dziś (choć z przerwami) organizacji, opartej na średniowiecznej fundacji. Na funkcjonowanie opactwa w Tyńcu składały się m.in. „dwie jatki w Krakowie, dalej cztery warzelnie soli w Sidzinie, a także dwie karczmy i wywar z zawartości każdego kotła” albo „nadanie targowego i dwóch karczem w Bytomiu, w Siewierzu zaś targowego, jednej karczmy i jednej jatki” czy w końcu „dochodów z targu, karczmy i z opłat przeprawy na Wiśle” [3].
W II Rzeczypospolitej, gdzie działanie fundacji przez cały czas oparte było o zasadę trwałości i nienaruszalności majątku fundacyjnego, mieliśmy do czynienia z podobnym zróżnicowaniem przychodów majątkiem była ziemia, nieruchomości, papiery wartościowe, odsetki czy sumy „zahipotekowanych na różnego rodzaju nieruchomościach [4]. Do tego rzecz najważniejsza — działalność zależna było od fundacji, a nie odwrotnie. Dziś, za mickiewiczowskim „mierz siłę na zamiary”, tworzymy w organizacjach wielkie plany, a potem szukamy na to pieniędzy. Istotą fundacji jest to, iż robimy to, na co mamy środki (podług sił). Z historii znamy fundacje altaryjne, które np. finansowały systematyczne odprawiania co jakiś czas mszy przy bocznym ołtarzu, czy fundacje stypendialne, które, w zależności wygospodarowanych środków, finansowały jedno czy dwa stypendia rocznie.
W tym kontekście musimy podkreślić, iż mówienie o „kapitale żelaznym” jako pojedynczym źródle finansowania organizacji, a także sposobie na rozwiązanie wszystkich problemów finansowych organizacji jest po prostu pomyłką. Zastanówmy się, kto może i kto powinien zadbać o powstanie kapitałów żelaznych.
Kapitał żelazny – znaczenie społeczno-ekonomiczne
Nieprzypadkowo idea tradycyjnej fundacji nabrała ogromnego znaczenia w Kościele. Oto wszystkie te legaty, darowizny zabezpieczające np. zarówno poszczególne altarie (ołtarze) jak i kościoły tworzyły w efekcie (pośrednio lub bezpośrednio) potęgę Kościoła. Pieniądze ze sfery prywatnej przechodziły w sferę publiczną, wspólną. Tworzące się nowoczesne państwo w sporej części przejęło (np. poprzez kasaty klasztorów) te wypracowane wiekami majątki w formie chociażby nieruchomości, w tym także budynki użyteczności publicznej. Jednak dziś w Polsce państwo jakby zapomniało o ogromnej roli fundacji (kapitałów żelaznych). Zapewnia chociażby ulgę podatkową dla prostych darowizn, ale już nie kapitał zakładowy fundacji. A przecież jego rola z punktu widzenia administracji nie jest bez znaczenia.
Po pierwsze kapitały żelazne zapewniają ciągłość działań społecznych niezależnie od bieżącej sytuacji budżetowej państwa czy wahań koniunktury, a do tego stabilizują funkcjonowanie sektora pozarządowego, czyniąc go wiarygodnym i długoterminowym partnerem dla państwa i także dla biznesu, ale o tym dalej.
Po drugie – akumulują kapitał i zatrzymują go w gospodarce, co może przekładać się (o ile jest w odpowiedniej skali) na długoterminowy popyt na rynku finansowym. Ograniczają więc prostą konsumpcję kierując część wolnych środków na „wieczne” inwestowanie, a zyski przeznaczają, przynajmniej w znacznej części, na dobro wspólne.
Po trzecie – stałe wzmacniają kapitał ludzki i społeczny, wspierając instytucje oparte na współpracy i zaufaniu (tradycyjne organizacje pozarządowe) i finansując edukację, zdrowie, kulturę i badania naukowe. Te ostatnie – z uwagi na charakter środków – sprzyjają innowacjom, pozwalając finansować przedsięwzięcia o wysokim ryzyku i długotrwałe, które są trudne w świecie administracji i biznesu.
Nie wydaje się, iż to, z punktu widzenia polityk publicznych, mało.
Oczywiście nie jest rolą państwa tworzyć endowment, choć w niektórych przypadkach jest to możliwe (np. Fundacja na rzecz nauki polskiej czy 2 proc. środków z prywatyzacji, które przeznaczono w Czechach na kapitał żelazny kilkudziesięciu fundacji) i pewnie budzące nadzieję rozwiązanie. Państwo powinno wspierać (a przynajmniej nie przeszkadzać) w budowaniu kapitałów żelaznych. Zatem kto powinien je tworzyć?
Dla dobra i pamięci
Nie zwalajmy winy na organizacje, iż nie wystarczająco dbają o swoje zasoby finansowe. Czy rzeczywiście mają one zasoby, kompetencje i sposobność, by pracować nad tworzeniem tych mitycznych „kapitałów żelaznych”? Moim zdaniem nie. Co więcej wcale nie powinny.
Oczywiście dobrze mieć taki kapitał jak i np. też dobrze mieć „bogatych rodziców”, ale to raczej „dar z nieba” a nie wynik naszych wysiłków. Co więcej poświęcanie czasu i środków na ten cel jest wątpliwe z racjonalnego punktu widzenia.
Oczywiście nie dotyczy to racjonalnej gospodarki finansami i tworzenia różnych kapitałów zapasowych pozwalających na bieżącą działalność. Jednak budowanie kapitału żelaznego to już inna sprawa. To trochę tak jakby każdy przedsiębiorca chcący poza swoją firmą inwestować środki musiał od razu tworzyć swój fundusz inwestycyjny. Rolą organizacji jest przede wszystkim realizacja celów społecznych (misji), a nie gromadzenie i inwestowanie majątku.
Jeszcze raz, kapitały wieczyste (fundacje) są niezbędne dla dobrego funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego (jako niezależne, dodatkowe źródło finansowania), a także dla całej społeczno-gospodarczej wspólnoty. Jednak za ich powstanie i istnienie nie powinny odpowiadać organizacje, ale darczyńcy. Dlaczego? Aby to zrozumieć warto odwołać się do powszechnego powiedzenia o wędce czy rybie. Ktoś, kto mądrze daje, będzie się starał dać tę przysłowiową „wędkę”, aby przeciwdziałać przyczynie problemu, a nie jego skutkom. Głodny będzie raczej skłonny prosić o „rybę”. Każdy ma swoją rację. Przecież dla wielu organizacji możliwość świadczenia pomocy w dalekiej przyszłości to zbyt późno. Złu i biedzie czasami trzeba zaradzić natychmiast, za wszelką cenę.
Budowanie kapitałów żelaznych, jak widać, to w pierwszej kolejności odpowiedzialność darczyńców. To oni decydują, w jaki sposób wydawać swoje środki – czy wspierać krótkotrwałe inicjatywy, czy inwestować w długofalową stabilność organizacji. Szczególnie w sytuacji, gdy przekazać chcą dorobek swojego życia. Ale to co wybiorą jest też kwestią pewnego systemu wartości uznawanego przez środowisko. jeżeli przestaniemy traktować filantropa, który przeznacza swój majątek na cele społeczne jako „frajera” lub co gorsza „kombinatora”, to znajdzie się więcej osób, które swój ciężko zarobiony majątek zechcą na ten cel przekazać. I to nie na jednorazową akcję, ale na działanie, które jemu lub firmie zapewni wdzięczność pokoleń. I to takie, które się samemu wymyśli i zabezpieczy.
Warto tu się posłużyć przykładem Stanisława Staszica, który stworzył system nie tylko zapewnienia stałych wypłat na powstający dom zarobkowy, taki dzisiejszy zakład pracy chronionej. W testamencie Staszic zapisał: „Z sumy pięćkroć sto tysięcy, hipotekowanęj na całym kluczu Wysznic z wszystkimi przyległościami, w województwie podlaskim, zapisuję dwakroć sto tysięcy złotych polskich (…) na zaprowadzenie domu zarobkowego w Warszawie lub zaprowadzenie przynajmniej sal zarobkowych przy jakim w stosowne do tego zamiaru urządzenie zostawiam rządowi, z tym przecież warunkiem i uproszeniem (…) aby jedne sto tysięcy złotych robiło stały fundusz, którego roczny dochód będzie obracany jedynie na opatrywanie sal zarobkowych; drugie zaś sto tysięcy złotych będzie składać wieczny stale zarabiający kapitał, od którego corocznie procent ma być obracany na powiększanie powyższego funduszu do utrzymywania domu lub sal zarobkowych (…)”.
Czy takie pomysły nie powinny rodzić się w głowach naszych specjalistów od biznesu? Mamy też teraz pole zdobywania doświadczeń.
Fundacja rodzinna – uczyć się na cudzych błędach
Organizacje pozarządowe mocno protestowały, gdy pojawił się nowy byt prawny, który miał zapewnić sukcesję w firmach rodzinnych. Teraz zaś mamy wiele informacji prasowych, iż wykorzystuje się tę formę prawną do innych niż zamierzone celów np. unikania niektórych podatków. Przypomnijmy jednak, o co chodzi w istocie w fundacji rodzinnej. Oto ktoś chce zapewnić byt określonym osobom (a czasem – przynajmniej w teorii – i pozarządowym instytucjom) ale w sposób, który uniemożliwi im „zabicie dojnej krowy”. Interesy beneficjentów są indywidualne i często sprzeczne, co mogłoby skutkować podziałem majątku (np. przedsiębiorstwa) i jego zniszczeniem lub pozbyciem się. Odnosząc ten problem do organizacji pozarządowej – to zwykle potrzeby są ogromne (zawsze są biedni potrzebujący wsparcia, zawsze można lepiej chronić przyrodę czy uratować więcej zabytków), a tym samym jest pokusa (i to racjonalna wobec niepewności jutro i inflacji), by raczej gwałtownie wydać posiadane zasoby niż odkładać je na przyszłość.
Instytucja fundacji rodzinnej, choć w zasadzie różni się od fundacji działających dla pożytku publicznego, w istocie może testować rozwiązania dla idealnej fundacji. Pilnuje, by dochody z majątku w sposób trwały i optymalny trafiały na określony cel. Tylko tyle i aż tyle. To po prostu „fundusz żelazny”, choć beneficjentami są tu najczęściej członkowie rodzin, a nie dobro wspólne. Mechanizm jest jednak ten sam.
W Stanach Zjednoczonych fundacje rodzinne i uniwersytety od lat budują ogromne fundusze żelazne, które pozwalają finansować działalność społeczną niezależnie od bieżącej sytuacji gospodarczej. W Niemczech Fundacja im. Roberta Boscha ma Fundacja posiada około 94 % udziałów w spółce Robert Bosch GmbH. Jest to więc typ fundacji korporacyjnej, która żyje zysków przedsiębiorstwa, a nie z darowizn tworzącej go firmy. To raczej fundusze zbudowały te organizacje, a nie organizacje zbudowały fundusze.
Podsumowanie
Potrzebujemy jako społeczeństwo obywatelskie i jako społeczeństwo polskie odkrycia na nowo kapitałów wieczystych, kapitałów żelaznych czyli w istocie od odbudowy instytucji fundacji jako sposobu na dostarczanie dodatkowych środków na działania społeczne.
W Polsce mamy sytuację wyjątkowo trudną. Po pierwsze – fundacje (wiele małych i dużych majątków) zostało zlikwidowanych i upaństwowionych w wyniku II wojny światowej i czasach komunizmu. Po drugie – likwidacja formy prawnej fundacji w PRL-u przerwała ciągłość tradycji i społeczne rozumienie tej formy prawnej. Trudno to odbudować.
Z drugiej strony kapitały żelazne tworzą się nie latami, a dziesiątkami lat. To kwestia budowania funduszy prywatnych zdolnych na takie „inwestycje”, tworzenia się społecznych nawyków i wzorów do naśladowania. Myślę, iż jest już czas – szczególnie w kontekście doświadczeń pierwszych fundacji rodzinnych – na rozmowy, jak to robić. Organizacje oczywiście powinny w tej debacie brać udział, ale ze świadomością, iż będą w tym procesie raczej przedmiotem, a nie podmiotem zmian.
Źródła:
[1] por. Filip Dopierała „Kapitał żelazny” <<capital endowment>> Warszawa 1998 i Kathryn A. Agard i inni „Zasady tworzenia i zarządzania funduszami lokalnymi na podstawie doświadczeń amerykańskich” Warszawa 1998
[2] Uchwała nr 104/2018 Rady Ministrów
[3] por. np. Gerard Labuda, Szkice historyczne XI wieku. Początki klasztoru benedyktynów w Tyńcu, „Studia Źródłoznawcze”, nr 35 z 1994 r.
[4] por. Krzysztof Jasiewicz, Dawne fundacje dobroczynne w Drugiej Rzeczypospolitej. Społeczne, prawno-organizacyjne i ekonomiczne uwarunkowania działalności statutowej, „Kwartalnik Historyczny”, 3–4, 1990, s. 141.