Kolejna histeria, kolejna wojna plemienna – szkolenie na Ukrainie

patrzymy.pl 3 miesięcy temu

Zdecydowana większość Polaków i o dziwo polityków nie chce, żeby Polska wysyłała polskich żołnierzy na ukraiński front i jest to słuszna koncepcja, ale zupełnie inaczej sprawy się mają, gdy tę koncepcję rozszerza się o kolejne absurdy. Na wstępie wypadałoby sobie przypomnieć definicję żołnierza i wojska, bo ciężko nie odnieść wrażenia, iż ta dość podstawowa wiedza dostępna od wieków albo wyleciała z wielu głów albo przybrała zupełnie inne znaczenie, chociaż choćby sztuczna inteligencja trzyma się historycznych znaczeń.

Żołnierz to osoba pełniąca służbę w siłach zbrojnych kraju, zobowiązana do obrony jego granic. Może wykonywać zadania bojowe w innych państwach, uczestniczyć w misjach pokojowych lub siłach szybkiego reagowania.

Wojsko to zorganizowana i uzbrojona grupa ludzi (siły zbrojne), powołana przez państwo do obrony jego interesów, zapewnienia bezpieczeństwa i prowadzenia walki.

W obu definicjach pojawiają się „siły zbrojne”, a to oznacza, iż żołnierze posługują się bronią, co zawsze i wszędzie wiąże się z możliwością jej użycia i narażenia się na analogiczne działania ze strony przeciwnika. Krótko mówiąc żołnierz z definicji jest narażony na niebezpieczeństwo, łącznie z bezpośrednim zagrożeniem życia i taki od samego początku jest żołnierski los. Dlatego też żołnierze przechodzą rozmaite szkolenia i nieustannie dostosowują się do ciągle zmieniających się technik prowadzenia walk i jeszcze szybciej zmieniającej się techniki militarnej. Po co to robią? Po to, żeby dbać o swoje życie i życie obywateli państwa. Szkolić można na wiele sposobów: wykłady, kursy, poligony, ale jak świat świtem każdy dowódca powie, iż nic nie zastąpi doświadczenia, jakie się zdobywa w prawdziwym boju.

Dokładnie w tym miejscu należy oddzielić generalną zasadę, która głosi, iż Polska nie powinna się militarnie angażować w konflikt rosyjsko-ukraiński, od racjonalnej i wręcz koniecznej decyzji, aby polskich żołnierzy szkolić na Ukrainie. W świetle ostatnich wydarzeń, a te wbrew opowieściom polityków i „ekspertów” nie były popisem kompetencji, tylko całkowitym blamażem i strzelaniem z armat do wróbli, zdolności rozpoznawcze i obronne Polski w walce z dronami zostały brutalnie obnażone. Nie ma w tej chwili bardziej adekwatnego miejsca do nauki w tym zakresie niż Ukraina, która przez trzy lata wypracowała chyba najlepszy i co ważne bardzo ekonomiczny system namierzania, zagłuszania i zestrzeliwania dronów.

Każdy rozsądny Polak powinien odłożyć swoje polityczne preferencje i przede wszystkim sympatie oraz antypatie dla poszczególnych stron konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, aby skupić się na celu. Wysyłanie polskich żołnierzy na szkolenie ma tyle wspólnego z wysyłaniem na front, co posyłanie dziecka do szkoły ze szkolną bójką. Żołnierz, który nie ma wiedzy i doświadczenia w konkretnym obszarze bojowych zadań naraża nie tylko własne życie, ale i życie obywateli. Podnoszenie politycznej, czy ideologicznej histerii motywowanej nienawiścią do Ukrainy lub miłością do Rosji, to nic innego jak przejaw zdrady. Polscy żołnierze muszą być przygotowani na wszelkie warianty, a przecież wariant z rosyjskim atakiem na Polskę z udziałem dronów, to od dłuższego czasu temat numer jeden.

Naturalnie ta misja musi być przygotowana z głową i zakładać, iż Ukraina przy tej okazji będzie chciała Polskę wciągnąć w konflikt, co zresztą czyniła wielokrotnie, ale takie zagrożenia to także wojskowy elementarz, który trzeba umieć czytać. Za całkowicie niedopuszczalne należy uznać „doktryny” głoszące, iż nie możemy prowokować Rosji i z drugiej strony obawiać się rosyjskich prowokacji, bo zaraz wybuchnie wojna. Pół świata, w tym Polska wysyłała broń na Ukrainę i choćby żołnierzy, jednak nie wywołało to wojny światowej. Czym innym jest bezpośredni udział w nie naszej wojnie, a czym innym niezbędne przygotowanie bojowe wyłożone na tacy bez przelewania krwi.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!

Idź do oryginalnego materiału