Konfederacja współpracuje w Parlamencie Europejskim z niemiecką AfD. Skandal – a może polityczna konieczność? Alternatywa jest dla Polski trudnym partnerem, ale szczerze mówiąc – taka jest cała niemiecka polityka.
Część polityków Konfederacji nawiązała w Parlamencie Europejskim współpracę z Alternatywą do Niemiec. Troje członków Nowej Nadziei przystąpiło do frakcji Europa Suwerennych Narodów, którą razem z posłami z innych państw utworzyła właśnie Alternatywa. Decyzja Ewy Zajączkowskiej-Hernik, Marcina Sypniewskiego i Stanisława Tyszki wywołała duże kontrowersje, bo AfD ma opinię ugrupowania o skłonnościach volkistowskich i antypolskich. Czy taka opinia jest uzasadniona? Sprawa nie jest bynajmniej taka prosta.
Nie da się jednak zaprzeczyć, iż politycy Alternatywy często wypowiadają się w skrajnie kontrowersyjny sposób. Nie chodzi bynajmniej o szeregowych działaczy tej partii, ale o liderów.
Od 2022 roku współprzewodniczącą AfD jest Alice Weidel. Polityk udzieliła ostatnio wywiadu austriackiemu magazynowi „Der Eckart”. Magazyn jest związany z austriackim ziomkostwem, dlatego wiele pytań dotyczyło kwestii historycznych, w tym rodziny Weidel.
Szefowa AfD została zapytana, czy jej ojciec był jednym z wypędzonych, tzn. Niemców wygnanych z dawnych niemieckich terytoriów po II wojnie światowej.
„Tak, Weidel to górnośląskie nazwisko. Moja rodzina ze strony ojca pochodzi z Leobschütz. Zawsze wzbraniałam się przed sprawdzeniem, jak brzmi polska nazwa miasta i przed tym, by nazywać je inaczej” – powiedziała.
Problem w tym, iż „Leobschütz” to po prostu Głubczyce, niewielkie miasto w województwie opolskim. Nie sposób oceniać doświadczeń ojca Alice Weidel, które mogły być traumatyczne; tzw. wypędzenia, choć doskonale zrozumiałe z przyczyn politycznych, były przecież dla wypędzanych dramatem, zwłaszcza dla dzieci; ojciec Weidel miał stracić wówczas brata. Niemniej jednak deklarowanie przez szefową AfD niechęci do zapoznania się z polską nazwą „Leobschütz” może budzić pewne zdziwienie, tym więcej, iż Głubczyce nie są bynajmniej jakąś rdzennie niemiecką miejscowością, ale morawską, a niemieckie „Leobschütz” to zniekształcona wersja morawskiej, a zatem słowiańskiej nazwy. Można byłoby ostatecznie przejść nad tym do porządku dziennego, nie wnikając w trudną i bolesną historię rodziny Weidel. Problem w tym, iż szefowa AfD już w przeszłości wypowiadała się niedwuznacznie na podobny temat.
W czerwcu 2023 roku polityk zachwalała Alternatywę dla Niemiec w związku z wysokim poparciem, jakim partia cieszy się w części RFN. Stwierdziła, iż AfD jest „najsilniejszą partią w Niemczech Środkowych”. Nie chodziło jej jednak o centralne landy Bundesrepubliki, ale po prostu o Niemcy Wschodnie. Weidel użyła jednak określenia „Mitteldeutschland” zamiast „Ostdeutschland”. Dlaczego? Po II wojnie światowej wielu Niemców z RFN tak nazywało tereny w NRD, określenie „Ostdeutschland” rezerwując dla dawnych niemieckich terytoriów, nad którymi kontrolę przejęła Polska. W pierwszych dekadach powojennych można do pewnego stopnia zrozumieć takie zachowanie, choćby ze względu na nieuregulowaną kwestię granic jak i poważny konflikt pomiędzy blokiem zachodnim a sowieckim. Jednak używanie ponad 30 lat po zjednoczeniu Niemiec określenia „Mitteldeutschland” z wyraźną sugestią, iż są jeszcze gdzieś dalej „Niemcy Wschodnie” jest wyraźnym przekroczeniem granicy, nie tylko w przenośni.
Z zaakceptowaniem klęski wojennej ze wszystkimi jej konsekwencjami problem ma wielu innych polityków AfD. W wywiadzie dla „Der Eckart” Alice Weidel była też pytana o słowa Maximiliana Kraha, który przez długi czas był głównym kandydatem Alternatywy w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Stracił jednak tę funkcję po tym, jak w rozmowie z włoskim dziennikiem „La Repubblica” relatywizował członkostwo w SS. „Nigdy nie powiedziałbym, iż każdy, kto nosił mundur SS, był automatycznie przestępcą, […] Na pewno był tam duży odsetek przestępców, ale nie wszyscy nimi byli” – stwierdził. Dziadek Maximiliana Kraha był członkiem NSDAP, członkiem narodowosocjalistycznego związku lekarskiego (NS-Ärzteschaft) i ochotniczym lekarzem Hitlerjugend. Słowa Kraha były na tyle kontrowersyjne, iż AfD się od niego odcięła, tyle, że… chyba nie z powodów merytorycznych. W rozmowie z „Der Eckart” Alice Weidel skomentowała je następująco:
„W tym przypadku nie chodzi o historyczną zawartość prawdy w jego wypowiedzi, nikt nie wpadł w tę pułapkę. Chodzi o to, iż są to tematy, jakich nikt z nas nie powinien aktywnie rozpowszechniać w lewicowych publikacjach”.
A zatem problemem było dla Weidel nie to, iż według Kraha niektórzy SS-mani byli jakoby porządnymi ludźmi, ale iż polityk mówił o tym głośno i publicznie.
Na Alice Weidel i Maximilianie Krahu kontrowersje się nie kończą. Wiele skandalizujących wypowiedzi padło też z ust Alexandra Gaulanda, do 2019 roku jednego z szefów AfD, w tej chwili honorowego przewodniczącego partii oraz szefa jej frakcji w Bundestagu. W roku 2017 Gauland zachęcił do uczczenia dokonań Wehrmachtu. „Kiedy Francuzi są dumni ze swojego cesarza, a Brytyjczycy z Nelsona i Churchilla, to my mamy prawo być dumni z dokonań niemieckich żołnierzy w dwóch wojnach światowych” – mówił podczas jednego ze spotkań z wyborcami. Żołnierze Wehrmachtu podczas II wojny światowej na pewno dokonali wielu rzeczy, które można od strony wojskowej podziwiać; ostatecznie jednak każda bitwa i każdy technicznie udany manewr tej formacji służył tylko jednemu – utrzymaniu ludobójczej polityki III Rzeszy. Gauland nie przejął się jednak specjalnie krytyką, jaka na niego spadła. Rok później stwierdził, iż „Hitler i naziści są tylko «Vogelschissem» w ponad 1000-letniej pełnej sukcesów niemieckiej historii”. „Vogelschiss” znaczy dosłownie „ptasi wystrzał”, czyli ptasie odchody. Słowa Gaulanda zdawały się odbierać godność ofiarom morderczej nazistowskiej machiny państwowej; były krytykowane także dlatego, iż reżim Adolfa Hitlera nie wziął się znikąd; przejęcie władzy przez rasistowskich volkistów było w 1933 roku wynikiem długotrwałej roboty ideologicznej i politycznej prowadzonej przez dziesiątki tysięcy szowinistycznych Niemców. Trudno nazizm nazwać krótkotrwałym fenomenem.
Przez AfD przewijali się też ludzie związani z bardzo kontrowersyjnymi organizacjami. W 2020 roku, po długich sporach i próbach jego obronnym, został z partii wyrzucony czołowy polityk z Brandenburgii, Andreas Kalbitz, członek „prawicowego” skrzydła Alternatywy o nazwie „Der Flügel”. Okazało się, iż Kalbitz przez wiele działał w grupach nawiązujących do nordyckiego volkizmu, czerpiącego dość sporymi garściami z dorobku różnych myślicieli i działaczy okołonazistowskich.
Konsternację Polaków mogą też budzić niektórzy dziennikarze i intelektualiści wspierający Alternatywę, jak choćby wydawca magazynu „Compact” Jürgen Elsässer. Kilka lat temu Elsässer wypuścił historyczny dodatek do magazynu, w którym pisano o „przemilczanej winie Polski”, zarówno gdy idzie o polską politykę w przededniu 1 września 1939 roku jak i nade wszystko o tzw. wypędzenia. Innym razem historyk Karl-Heinz Weissmann na łamach bliskiego AfD dziennika „Junge Freiheit” (skądinąd interesującego i na ogół bardzo przychylnego polskiej prawicy) sugerował, iż Polska prowokowała niemiecką agresję, a po wojnie… Polacy tworzyli obozy „wytrzymujące porównanie z obozami koncentracyjnymi”.
Alternatywa dla Niemiec ma problem z historią i ma problem z Polską. Prawda jest jednak taka, iż tego rodzaju problem… ma cała niemiecka scena polityczna. Politycy CDU, SPD czy choćby Zielonych będą znacznie chętniej bić się w piersi, obiecywać pojednanie i brać na siebie winę dawnych pokoleń. W praktyce kilka jednak z tego wynika: wszystkie niemieckie rządy mówią stanowcze „nie” reparacjom, wszystkie odmawiają jakiegokolwiek rzetelnego upamiętnienia w Berlinie polskich ofiar II wojny światowej.
Choć mainstreamowe partie odżegnują się od kajzerowskiego i nazistowskiego imperializmu, to przecież prowadzą cały czas de facto imperialną politykę, postrzegając Europę Środkowo-Wschodnią jako niemiecką sferę wpływów, którą starają się – często skutecznie – podporządkować własnym interesom gospodarczym. Nie ma co robić z tego zarzutu: tak definiują swoją rację stanu i mają po temu możliwości, psie prawo mocarstw; a już w polskim interesie jest nie dopuszczać do realizacji szkodliwych dla nas niemieckich planów. Tak czy inaczej, Alternatywa przełamuje raczej tylko pewne bariery narracyjne, bo chce sięgać po elektorat żyjący resentymentami; ale w konkretnej polityce nie musi to oznaczać dosłownie żadnej zmiany.
Dlatego nie sądzę, by kooperacja Polaków z politykami AfD w Parlamencie Europejskim była w jakiejkolwiek mierze dyskredytująca, tym więcej, iż nie chodzi tu o jakieś wielkie wspólne działania, ale o taktykę konieczną dla uzyskania większych możliwości sprawzcych w PE. Co więcej, Alternatywa to ostatecznie jedyna duża niemiecka partia, która odrzuca imigracjonizm i genderyzm, sprzeciwia się centralizacji Unii Europejskiej i ma w dodatku wolnościowy program gospodarczy. Zarazem jednak trudno się przy takiej współpracy nie pobrudzić; ale czy kooperacja z wyraziście filorosyjską CDU albo aborcjonistyczną SPD czy Zielonymi nie byłaby tak samo obciążająca?
Niemiecka polityka jest, jaka jest: pod wieloma względami głęboko sprzeczna z polskim interesem – i to nie zmieni się nigdy.
Paweł Chmielewski