Kresy Wschodnie, czyli schizofrenia jako stały czynnik historii polskiej

krytykapolityczna.pl 6 godzin temu

Starożytna opozycja „cywilizacji” i „barbarzyństwa” w świecie nowożytnym przełożyła się na opozycję „Zachodu” i „Wschodu”. Wprowadzając w ostatnich dziesięcioleciach nowe i doniosłe rozumienie kategorii orientalizmu, Edward W. Said zauważył, iż będzie się zajmował „zachodnimi koncepcjami i interpretacjami Obcego, ale także szczególnie istotną rolą kultury zachodniej w kształtowaniu tego, co Vico nazwał światem narodów”.

W mitologii narodowych państw europejskich „wschodniość” zwykle stawała się miarą „barbarzyńskości”, co znaczyło „gorszości”. Wybitny dziewiętnastowieczny historyk Leopold von Ranke uważał, iż losy Europy to w istocie burzliwe dzieje inspirujących się wzajemnie narodów romańskich i germańskich, a „peryferyjne narody Europy Wschodniej” grają rolę przyglądających się z boku jedynie niemych statystów, oddzielonych linią graniczną od głównych postaci dramatu.

Położenie Polski na skrzyżowaniu Wschodu i Zachodu, niejako na granicy między nimi, stawiało ją nieraz w sytuacji dramatycznej. Miała zwykle kłopoty ze swoją „zachodniością”, do której pretendowała, chociaż umiała się też przyznać do „wschodniości”. Teksty literackie, filozoficzne i naukowe mogą służyć nieocenioną pomocą przy odtwarzaniu tej „wschodnio-zachodniej” świadomości polskiej.

Pierre Chaunu utrzymuje, iż południowo-wschodni granica Europy zawsze była niejasna. „Europa Wschodnia nie ma takiej stabilności jak Europa Zachodnia”. Wiąże się to w jego rozumieniu w dużym stopniu z gęstością zaludnienia i siecią komunikacyjną. Otóż im dalej na wschód, tym bardziej ona rzednie. Na wschodzie kończyła się „Europa dróg”, rozciągały się niezmierzone bagna i błota, które nie wiedzieć gdzie miały swój kres.

Można przytoczyć wiele dawnych relacji cudzoziemców zadziwionych ogromem wód gromadzących się na polskiej ziemi na wiosnę i przerażonych surowością zim tu panujących. Bagna przeważnie osuszono, ale marność sieci komunikacyjnej pozostała. Poza tym Chaunu zwraca uwagę na istotną zmianę kulturową. Wiek XVII – pisze – odciął ostatecznie od Zachodu odgałęzienie słowiańskie. Słowiańszczyzna łacińska – takie jest zdanie Chaunu – na swój sposób się do tego przyczyniła. Właśnie Słowianie o tradycji łacińskiej, zwracając się ku Zachodowi, narzucili całkowite odosobnienie Słowianom wschodnim.

Trudno zgodzić się z tym zdaniem w całej rozciągłości, zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę południowo-wschodnie doświadczenie Polski. Przyjrzyjmy się wyznawanemu przez członków polskiej wspólnoty etnicznej „kompleksowi mityczno-symbolicznemu”, zwanemu w naszej literaturze Kresami.

Były to początkowo stanowiska wojskowe rozsiane na wschodzie Rzeczypospolitej jako pierwsza linia obrony przed napadami Tatarów i Kozaków. Z czasem nazwą Kresów zaczęto oznaczać – nieraz aż do dzisiaj – ziemie wschodnie dawnej Rzeczypospolitej w granicach z 1772 roku. Pochodzący z Kresów, ich apologeta i jeden z twórców czarującej bujną fantazją mitologii tych ziem, utrzymywał, iż granica wschodnia Rzeczypospolitej szła raczej szerokim, nieokreślonym, bezpańskim pasem aniżeli ściśle wytkniętą linią. „Znaki były obyczajowe, problematyczne”. Piotr Grabowski w 1595 roku pisał, iż „w samych rękach naszych, piersiach i gardłach naszych munitia nasza – to nasze góry, to nasze wody, to zamki, mury i wały Polski”. Melchior Wańkowicz przytaczał te słowa w rozdziale o kraju lat dziecinnych zatytułowanym Granica – niepojęta jak śmierć. Tchnęło to mistyczną cokolwiek i tajemniczą aurą Pustyni Tatarów Dino Buzzatiego.

Kresy Wschodnie było to w swoim czasie luźne pogranicze Polski i Ukrainy, na które napływało wielu ludzi zewsząd, stykały się i mieszały różne religie (przede wszystkim katolicyzm z prawosławiem) i różne kultury (ukraińska, polska, żydowska, rosyjska). Autor wydanych w XIX wieku szkiców z wędrówek po tych terenach, Zenon Fisz, kładzie nacisk na fakt, iż w połowie XVIII wieku „Ukraina zaludniała się przybyszami z różnych stron Polski, często bez rodu i nazwiska”. Były to tajemnicze postacie, o których pochodzenie nie pytano. Mieszały się one od dawna z coraz to nowymi napływającymi zewsząd osobnikami, często uciekinierami.

Henry Tyrrel utrzymuje, iż trzon zamieszkującego tu wyjątkowego ludu – Kozaków – stanowili dezerterzy. Ciągle przybywało nowych wyrzutków, „których zbrodnie zmusiły do porzucenia cywilizowanego społeczeństwa. Tym sposobem przestali być zbiegami, a stali się narodem”. Ale na ich obyczajach odbijało się piętno pochodzeni. Kategoria estetyczna le pittoresque miała zastosowanie szczególnie do Kozaków. „Kozacy byli «ludźmi wolnymi» (stąd ich nazwa – od tureckiego qazaq) […], osiedlali się na tzw. Dzikich Polach, zakładając niezależne wspólnoty trudniące się głównie uprawą roli i najazdami łupieskimi na terytoria sąsiadów. Trzon wczesnej Kozaczyzny tworzyli ludzie szukający schronienia przed pańszczyzną lub prześladowaniami religijnymi, z biegiem czasu jednak flibustierski [piracki, rozbójniczy] styl życia Kozaków sam w sobie stał się siłą przyciągającą ludzi z zewnątrz”. „Wolność kozacka”, wprawdzie przekształcająca się niekiedy w anarchię, była traktowana jako jedna z wielkich wartości zarówno w literaturze ukraińskiej, jak i polskiej. Otwierała się przestrzeń dla porywającej przygody.

Step ukraiński uchodził za najbardziej malowniczy obszar życia i literatury i zyskał szczególnie wyeksponowane miejsce w wyobraźni romantycznej traktującej go jako figurę nieskończoności. Maria Zadencka trafnie zwraca uwagę na to, iż tak częste porównanie stepu do morza (m.in. w Marii Malczewskiego) odwołuje się do dwuznacznej morskiej sfery mitologicznej: „Stepowa Ukraina to przestrzeń wolności oraz przestrzeń lęku, w której nie ma nic stabilnego i wszystko może się zdarzyć, miejsce nieoczekiwanych zwrotów losu, ale przede wszystkim miejsce nagłych katastrof i sztormów”. Ale możliwe są jeszcze inne konotacje: w centrum obrazu Ukrainy jako morza znajdowałaby się nie jego „eksterytorialność”, ale „n i s z c z o n a w o l n o ś ć m o r z a”, podlegającego kolonialnym interesom i działaniom państw „morskich” oraz wielkich kompanii handlowych.

Podobna ambiwalencja cechuje obraz Kozaków. Z jednej strony, dla romantyków to kwintesencja ludu wolnego, śmiałego, wojowniczego, poetyckiego, wsławionego swymi pieśniami, uchodzącymi za artystyczne szczyty folkloru. O upodobaniach estetycznych szlachty polskiej może świadczyć jeden fakt, wybrany spośród setek podobnych; król Jan Sobieski – obok produkcji kapeli francuskich – z największą przyjemnością słuchał dum kozackich śpiewanych przez bandurzystę.

Z drugiej strony, Kozak to przyczajony buntownik, a potem sprawca okrutnej rzezi szlachty, jak mściwy Nebaba z Zamku kaniowskiego Goszczyńskiego, wzywający do odwetu za popełnione przez panów krzywdy i zbrodnie. W literaturze polskiej utrwalił się portret Kozaka – dzikiego, ale pięknego – stworzony przez Sienkiewicza. Słusznie czarnym lustrem Trylogii nazwano wcześniejszą o pół wieku opowieść Gogola Taras Bulba, przedstawiającą Kozaków przede wszystkim jako prawosławnych obrońców jedności Rosji, walczących z polskimi panami. Łączy te utwory literackie z obydwu stron barykady – utopiona zwykle we krwi, zdradzie i zbrodni – szalona miłość Kozaka do „pięknej Laszki”, co bywało rozumiane jako metafora zawikłanych związków Polski i Ukrainy.

Swą mitologią w kulturze polskiej Kresy Wschodnie przypominają żywo tę aurę romantyczną, która otaczała granicę na zachodzie Ameryki. Vernon Louis Parrington, opisując romantyczną rewolucję w Ameryce w latach 1800–1860, zwraca uwagę na barwny tłum osiedleńców, wśród których roiło się od rozbitków, bandytów i wyrzutków społeczeństwa. Terytorium to z jego niezmierzonymi stepami i puszczami, siedzibami licznych plemion indiańskich, zostało wykorzystane przez pisarzy – bez najmniejszych skrupułów. Postąpili podobnie jak „ich towarzysze przygód, którzy zabierali się do eksploatacji zasobów materialnych”.

Szczególnie popularny był – od lat trzydziestych XIX wieku zresztą aż do naszych dni – James Fenimore Cooper, twórca postaci szlachetnych czerwonoskórych i apologeta ludzi natury. Wspomniany już Zenon Fisz dojrzał niezwykłe pokrewieństwo okolic rozlewu rzeki Taśminy (dopływu Dniestru) z krajobrazami opisywanymi przez piewcę Dzikiego Zachodu: Jakoś niedługo przed pierwszym zwiedzeniem tej okolicy, przeczytałem po raz pierwszy powieści Coopera, i tak pokochałem tajemnicze lasy Ameryki, żem o nich marzył, do nich tęsknił, one mi ciągle wraz z Sokolem Okiem w żywej stały pamięci. Jakże nie miałem przylgnąć z całą siłą młodzieńczego zachwytu do tych wybrzeży, kiedy znalazłem w nich tyle podobieństwa do pustynnych okolic Delawaru?”. Upojenia malowniczą naturą okolic i ludzi ogarnęły wcześniej romantyków, później Sienkiewicza i poszły dalej po literaturze polskiej.

Zachwycając się poematem Wincentego Pola Mohort (1855) o kresowym pobożnym rycerzu dozgonnie strzegącym granicy, utrzymywał Sienkiewicz, iż „Mohort jest posągiem tego, co w tradycji było dobrym, a posągiem tak wspaniałym, iż trudno oderwać od niego oczy”. Podobne pochlebstwa były formułowane w czasie, gdy pozytywiści zaczynali krytykować romantyczną idealizację przeszłości. Sam Pol traktował Kresy Wschodnie jako ostoję szlacheckiej cnoty (tu zresztą najdłużej utrzymywał się normatywny charakter rycerstwa) i twierdził, iż „na pograniczu stepowej Ukrainy wyrabiały się odrębne charaktery”. Cechować je miało upodobanie do prostego żołnierskiego życia, surowe poczucie obowiązku, wierna służba na ordynansie Rzeczypospolitej aż do śmierci.

Trzeba jednak pamiętać, iż szczególne charaktery wyrabiały się też w toku kolonizacji tych terenów. Bogumił Jasinowski, skądinąd autor świetnej i zapoznanej książki Wschodnie chrześcijaństwo i Rosja (Wilno 1933) opublikował w roku 1936 w „Pamiętniku Literackim” studium pod dobitnym tytułem Podstawowe znaczenie kresów południowo-wschodnich w budowie polskiej psychiki i świadomości narodowej. Opiewał tutaj wiekowy proces dziejowej ekspansji Polski ku Wschodowi oraz charakter polskiego żywiołu panującego, co miało się stać ważnym składnikiem dumy narodowej, zdolnej z czasem do przeciwstawienia się uciskowi zaborców i niwelowania jego skutków. Słowem, kolonizowani w XIX wieku przez zaborców, mogliśmy być dumni z tego, iż kiedyś byliśmy kolonizatorami. Myśl o kolonizacji Wschodu była kontynuowana w dwudziestoleciu międzywojennym – celem odbudowania potęgi polskiej na Kresach w starciu z miejscowym żywiołem ukraińskim.

Ocena polsko-ukraińskich związków historycznych nie może być jednoznaczna. Jan Kieniewicz uznaje polskość trwającą przez kilka stuleci na pograniczu wschodnim za „zasadniczą formę przejawiania się europejskości. Było to istotnym utrudnieniem dla formowania się innych narodów. Zarazem jednak to przez polskość przechodziły wartości i idee, wzory i wyzwania umożliwiające powstawanie innych świadomości narodowych”. Kieniewicz podsumowuje w ten sposób proces polonizacji jako europeizacji, przejawiający się szczególnie w wieku XVII, kiedy na Wschodzie naśladowano wzory polskie w literaturze i w szkolnictwie.

Również historyk ukraiński, Ihor Szewczenko, podkreśla „osiągnięcia Polski w przekazywaniu kultury zachodniej ziemiom ukraińskim”. Z czasem wszechstronne zagrożenia ze strony Rosji i ze strony emancypującej się chłopskiej Ukrainy wpływały na coraz silniej gruntujące się poczucie „twardej” polskiej tożsamości, pociągające za sobą coraz rozleglejszą mityzację rzeczywistości. Daniel Beauvois trafnie zauważył, iż badania kresowych mitów narodowych ujawniają drastyczny rozziew między tym, co wyobrażone, a tym, co historyczne i konkretne. „Frustracja rodzi tutaj schizofrenię, którą trzeba dobrze rozpoznać jako stały czynnik historii polskiej”.

Panujący „dobrodzieje” byli z reguły wyzyskiwaczami, a bojownicy o niepodległość Polski nie uznawali na ogół narodowych dążeń Ukraińców czy Białorusinów. Ze szlachty kresowej – obok ascetycznych rycerzy – rekrutowało się najwięcej tak zwanych dziwaków, a często po prostu tyranów i okrutników, panów na wielkich latyfundiach, nieznających żadnych granic dla swych bezecnych „facecji”.

**

Fragment eseju Polska w Europie, który znalazł się w nowym wydaniu książki Wobec zła Marii Janion, opublikowanej przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej.

**

Maria Janion (1926–2020) – historyczka i teoretyczka literatury, przez kilkadziesiąt lat profesor Instytutu Badań Literackich PAN, wykładowczyni Uniwersytetu Gdańskiego, gdzie prowadziła legendarne seminarium Transgresje. Najwybitniejsza polska znawczyni literatury romantycznej, współzałożycielka Towarzystwa Kursów Naukowych. Autorka kilkuset prac naukowych i książek, z których najważniejsze to: Zygmunt Krasiński, debiut i dojrzałość (1962), Romantyzm, rewolucja, marksizm. Colloquia gdańskie (1971), Gorączka romantyczna (1975), Życie pośmiertne Konrada Wallenroda (1990), Kobiety i duch inności (1995), Płacz generała. Eseje o wojnie (1998), Wampir: biografia symboliczna (2002), Niesamowita Słowiańszczyzna: fantazmaty literatury (2006), Bohater, spisek, śmierć: wykłady żydowskie (2009).

Idź do oryginalnego materiału