Czy naprawdę musi być tak, iż wciąż w lasach przy granicy umierają ludzie? Że błąkają się wśród bagien, a straż graniczna na nich poluje? Że są bici, upokarzani, brutalnie przepychani na białoruską stronę? Że aktywiści, którzy próbują im pomóc, traktowani są jako wrogowie państwa polskiego?
Film nagrany zza płotu, pewnie przez któregoś z migrantów, mroczny. Z portalu Bartka Sabeli, więc wiarygodny. Polscy żołnierze złapali jakiegoś chłopaka. Ciemnoskóry. Mają grube pałki w rękach, on leży, rzuca się, coś krzyczy. Nagle skowyczy. Jak bite zwierzę. Naprawdę wojsko działające w moim imieniu ma doprowadzać ludzi do tego, iż wyją z bólu…?!
Rozumiem: ktoś zza płotu pchnął żołnierza nożem. Rozumiem też, iż żołnierze muszą umieć sobie radzić, również z agresją. Szczególnie cywili. I własną. Rozumiem więc, iż jeżeli mamy do czynienia ze zwykłymi cywilami, doprowadzonymi do rozpaczy i rzucającymi się na mundurowych, to ochrona, również tych cywili, jest zadaniem mundurowych. choćby jeżeli mamy do czynienia z „grupami agresywnych młodych mężczyzn”. A choćby szczególnie wtedy.
Nawet jeżeli w tłum migrantów wmiesza się zrekrutowany w Azji Centralnej – bo czerniawy jakiś – agent rosyjskich służb, choćby jeżeli będzie wymachiwał nożem na kiju, to do zadań wojska należy to, by go namierzyć, zidentyfikować i wyłuskać z tłumu. Inaczej pałuje się jakichś nieszczęsnych byłych studentów inżynierii z Aleppo albo innych, podobnych. Chcemy, żeby w ramach odpowiedzialności zbiorowej ci nieszczęśnicy, których dręczono już w Syrii, Afganistanie albo Kongu, mieli teraz łamane kości przez dzielnych chłopców z orzełkiem? Naprawdę?!
I niech nikt nie myśli, iż ci, którzy nauczyli się łamać kości migrantów, nie będą tego umieli robić mieszkankom Warszawy czy Gdańska. Poprzednia władza pokazała dobitnie, łamiąc w Warszawie kości dziecku biorącemu udział w pokojowym proteście, iż można to robić również na ulicach polskich miast. Chyba choćby to lubiła. Czy obecny rząd chce się ścigać w tak rozumianym „patriotyzmie”? Że niby „rękę wzniesioną na ojczyznę…” – co, połamiemy? Naprawdę?!
À propos dzieci. Stoją dzieci wzdłuż płotu i proszą, żeby je wpuścić. Ale nie, te dzieci to broń jest hybrydowa. A poza tym też czerniawe, do tego duże, są tam choćby dziewczynki, po kilkanaście lat. Za duże? Zależy na co. Nasi, z orzełkami, wzywają białoruskich, żeby te dzieci oderwali od płotu i sobie zabrali. Gdzie? Byle gdzie, tylko żeby już nam płotu nie psuły. Bo wiemy przecież, iż po białoruskiej stronie gwałty na większych i mniejszych dzieciach, szczególnie nastoletnich dziewczynkach, się nie zdarzają. Naprawdę tak ma być?
Rozumiem, iż Putin z Łukaszenką prowadzą wojnę z Unią tak, żeby zapędzić jak najwięcej ludzi, uciekających z Afryki albo Azji, na polskie, litewskie, estońskie albo fińskie płoty i druty. Że to naprawdę jest środek destabilizujący europejskie państwa, mniej przez liczbę tych uchodźców, a bardziej przez reakcje Europejczyków, którzy oczami wyobraźni widzą miasta ogarnięte przez szariat i w związku z tym chcą głosować na antyimigrancką i jednocześnie proputinowską prawicę. Ale czy naprawdę rząd demokratyczny musi wzmacniać tę politykę? Czy polityczni przywódcy Koalicji nomen omen Obywatelskiej – z tym jednym na czele – myślą, iż pokazując, jacy są twardzi i bezwzględni wobec czerniawych, przekonają większość obywateli, iż bronią Polski przed Putinem? A może chodzi o coś innego – przecież wielu ludzi uważa, iż przypierdolić czerniawemu to nie grzech, niech zna swoje miejsce. Miejsce w Afryce czy gdzieś. Więc może sęk w tym, by ci, co tak myślą, nie głosowali na różne konfederacje, tylko, a jakże, na partie demokratyczne. Naprawdę?!
Bo partie demokratyczne to jednak powinny być te, które wiedzą, iż problem uchodźców trzeba rozwiązywać w taki sposób, by ludzie nie umierali w lasach, dzieci nie były wykorzystywane, kobiety nie rodziły na bagnach, a polscy żołnierze nie tłukli innych pałkami aż do skowytu. Byłoby to zgodne z licznymi konwencjami, które Polska podpisała, i z polskim prawem. To się da zrobić, tylko trzeba mieć dość ośrodków dla proszących o azyl i sprawną, dostatecznie dużą administrację, która zdoła w miarę szybko, a nie latami, podejmować decyzje dotyczące ludzi, którzy na decyzje czekają. I realizować politykę migracyjną.
Rozumiem, iż trzeba taką politykę mieć. I wcale nie musi to być polityka „otwartych drzwi”, czyli iż przyjmujemy wszystkich, którzy chcą się tu dostać. jeżeli większość woli „drzwi zamknięte”, „półuchylone” albo „tylko z małą szparką”, to trudno. Być może choćby to jest dla partii demokratycznych za trudne. Bo liczą, iż przelicytują poprzednią, niezbyt demokratyczną władzę, „broniąc” Polski przed zalewem obcych (czytaj: muzułmanów). Ale to się nie uda. Elektorat nacjonalistycznej prawicy nigdy nie uwierzy demokratom, iż chcą być nacjonalistami. Będą podejrzewać, iż ten nacjonalizm, zwany przez demokratów patriotyzmem, to nacjonalizm „farbowanych lisów”. Właśnie dlatego poprzednia władza takiej otwarcie głoszonej polityki mieć nie chciała. Nie musiała nawet. Jej wyborcy i tak wiedzieli, co i jak. Wystarczyło porozumiewawcze „mruganie okiem”.
Ale wygląda na to, iż partie demokratyczne idą za tamtą, niedemokratyczną, krok w krok. I co, iż niby ci, którym zależy na tym, by było inaczej, nie zauważą? Naprawdę?!
No tak, ale przecież demokraci przygotowują się do odparcia zagonów pancernych Putina. Chcą budować linię Tuska, zęby smoka, pasy pól minowych itd. No dobrze, rozumiem, Rosjanie napadli na Ukrainę i rzeczywiście wysłali na nią mnóstwo czołgów. Rozumiem, si vis pacem, para bellum. Ale czy to całe efekciarstwo w społeczeństwie zupełnie nieprzygotowanym, przede wszystkim mentalnie, na wojnę, naprawdę jest potrzebne? Czy znowu nie chodzi o to, żeby przelicytować poprzednie, mniej demokratyczne partie, bo one wymachiwały koreańskim złomem na potęgę? I iż jak będziemy gonić migrantów, to Polacy uznają, iż pokonamy Putina z Łukaszenką? A elektorat prawicowy nagle polubi „rudych”? Naprawdę?!
I po to ma być ta strefa buforowa na granicy? Bo za rządów partii umiarkowanie demokratycznych była po to, żeby żaden dziennikarz nie rozmawiał z miejscowymi albo aktywistami, co tam się wyrabia. I co, demokraci tak samo? Też nie będzie już tam można wjechać, bo mundurowi będą zawracać albo przeczesywać samochody? A za rozmowę z miejscowym albo czerniawym sankcja. Naprawdę?!
Dziennikarze zresztą są dziś często mniej zainteresowani nadużyciami na granicy, a bardziej wieściami z przyszłego frontu w wojnie z Putinem. I rozumiem, iż jeżeli polskie społeczeństwo do wojny jest nieprzygotowane mentalnie, to trzeba je przygotować. Ale czy temu służą dyskusje podekscytowanych „ekspertów”, którzy zastanawiają się, jak zatrzymać ową „hybrydową bombę ludzką”? Jeden, znany w miarę, proponuje, by wypowiedzieć konwencję z Ottawy, zakazującą użycia min przeciwpiechotnych, i rozwinąć na północ od Białowieży pola minowe. Te miny przekradającym się ludziom będą urywać nogi. Kiedy dziennikarka mówi, iż on chce tych ludzi zabijać, jest oburzony. A ona, onieśmielona, wycofuje się: „no, może przesadziłam…”. Naprawdę? Przesadziła?!
I wreszcie: gdzie są ci wszyscy politycy, którzy za poprzedniej władzy próbowali coś robić, coś zmieniać, a teraz milczą? Tromtadracja ich zagarnęła? Mają zbyt dużo spraw „na urzędach”? Dostali zakaz pyszczenia w imię wyborów europejskich? Politycy Lewicy też? Toż to jest rdzeń lewicowości, by być po stronie słabszych, zwłaszcza wtedy, gdy ci słabsi są cynicznie wykorzystywani przez dyktatorów. Więc gdzie jesteście, czemu ledwie was słychać?! Nie chcecie się narazić elektoratom?! Nie możecie się przebić? Naprawdę?!