Legiec: Ursula, tam są drzwi!

goniec.net 5 dni temu

Osiemnasty sierpnia, dzień spotkania Donalda Trumpa i przywódców Europy w sprawie wojny na Ukrainie, to ważna, może choćby przełomowa data nie tylko dla Ukraińców, ale także dla Unii Europejskiej, także dla szefowej Komisji Europejskiej, która, jak Czytelnicy może zauważyli, jest na moim celowniku od dłuższego czasu. Ukazywałam już jej przekręty, machlojki – i wynikły z tego proces sądowy (czerwiec 2025) przed obliczem Sądu Europejskiego w Brukseli.

W Tagesschau z 20 sierpnia br. pojawił się tytuł, w którym jest wszystko wyrażone: „Trump-zeigt-von-der-leyen-die-tur-eu-kommissionsprasidentin-musste-ukraine-gipfel-verlassen“ – „Trump pokazuje von der Leyen drzwi – przewodnicząca Komisji Europejskiej musiała opuścić szczyt poświęcony Ukrainie”.

Sposób, w jaki komentuje się to wydarzenie, zarówno przez Tagesschau jak i przez Focus Online – może wywołać zdumienie: po raz pierwszy bowiem od czasu objęcia przez Ursulę von der Leyen w roku 2019 funkcji szefowstwa Komisji Europejskiej, ważnego organu Unii Europejskiej – zamiast słów zachwytu i uznania, pojawiły się tony krytyczne, pełne sarkazmu i dezaprobaty dla jej osoby i dla jej działalności. Teraz już nie odważyłby się zawołać Friedrich Merz w ten sposób: „„Droga Ursulo, dajesz Europie głos na arenie międzynarodowej”. Teraz, po wydarzeniach w Waszyngtonie tego pamiętnego dnia, 18 sierpnia – używa się – w niemieckiej przestrzeni medialnej słów takich, jak: „upokorzenie na arenie międzynarodowej”, ”niezwykły, dyplomatyczny afront”, „dyplomatyczna gafa”, „żenująca postawa”.

Focus Online nazywa przybycie Ursuli von der Leyen na spotkanie do Wszyngtonu „wspólną wycieczką z najważniejszymi europejskimi szefami rządów i sekretarzem generalnym NATO”, która ujawniła przed oczami całego świata nieistotność szefowej KE. Była tam, ale nie miała znaczenia. Ma głos, ale brzmi on krucho, a Europa jest co prawda graczem na arenie międzynarodowej – ale nie jest graczem znaczącym. I wylicza pięć punktów, które wykazują kruchość i upadek roli Unii Europejskiej na arenie międzynarodowej: Są to:
1:Ursula von der Leyen ma stanowisko, ale jako urzędnik unijny dysponuje jedynie ograniczonymi środkami budżetowymi, które są jej przyznawane przez państwa członkowskie.
2. Ursula von der Leyen nie ma legitymacji demokratycznej.
3. Nie ma własnego narodu, którym mogłaby zarzadzac.
4. W swojej podstawowej kompetencji, jaką jest polityka handlowa, poniosła porażkę.
5. Armia europejska jest wizją, ale nie rzeczywistością.

A teraz – szczegóły o niej:
Tak bohaterkę poniższego tekstu zaprezentował 20 sierpnia br. Focus Online: „ Przewodnicząca Komisji Europejskiej posiada trzy tytuły doktora honoris causa, otrzymała nagrodę Global Goalkeeper Award od Fundacji Billa i Melindy Gatesów, została uhonorowana nagrodą 100 Women przyznawaną przez BBC „inspirującym kobietom”, a podczas ceremonii wręczenia Nagrody Karola Wielkiego otrzymała pochlebną laudację od Friedricha Merza”. To miały być atrybuty tej Pani! Ale jak się okazuje, choćby niemieccy komentatorzy nie uznali ich jako walory, za które należy Przewodniczącą KE chwalić. Przebieg spotkania Trumpa z przywódcami państw europejskich zdemaskował jej bezużyteczność na arenie polityki międzynarodowej: “Podczas spotkania w Waszyngtonie poświęconego Ukrainie doszło do niezwykłego dyplomatycznego afrontu: nieposiadająca demokratycznej legitymacji przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen musiała opuścić salę na polecenie rządu USA.” Wskazano jej po prostu – drzwi! Powód podany przez Amerykanów był równie prosty, co druzgocący: chcą negocjować wyłącznie z prawdziwymi głowami państw – „rozmawiać tylko z liderami”, jak to ujęto. Tu pojawił się taki komentarz: (Jest to) „upokorzenie dla pretensji do władzy brukselskich elit”. Pewien niemiecki polityk z partii Zielonych – Omid Nouripour – desperacko próbował wybielić tę kompromitującą sytuację. Próbował twierdzić, iż von der Leyen reprezentuje ponad 400 milionów ludzi, co ujawnia fundamentalny deficyt demokracji w strukturach unijnych. Bo fakty są takie, iż w przeciwieństwie do obecnych na tym spotkaniu szefów państw europejskich – von der Leyen nigdy nie została wybrana przez naród, ale została wyniesiona na swoje stanowisko w wyniku niejasnych, zakulisowych układów.

Amerykanie bez ogródek wyjaśnili to, o czym wielu obywateli myśli już od dawna: mianowicie, iż kierowana przez nią Komisja Europejska nie jest demokratycznie legitymizowanym rządem, a jedynie rozdmuchaną administracją. Podczas gdy kanclerz Friedrich Merz, prezydent Francji i inni wybrani szefowie rządów mogli pozostać przy stole razem z Trumpem – samozwańcza „przewodnicząca” musiała opuścić salę.
Desperacka obrona von der Leyen przez tego niemieckiego polityka z partii Zielonych – obnaża więc megalomanię Unii Europejskiej.

Szczególnie obnażająca była jego próba przedstawienia szefowej KE jako głosu nieobecnych państw, takich jak Polska czy kraje bałtyckie. Jakby te suwerenne narody nie były w stanie same zdecydować, czy i w jaki sposób chcą uczestniczyć w negocjacjach! Niebecny tam premier Polski de fakto sam spowodował nieuczestniczenie w rozmowach: jego sposób wyboru na premiera nie spelnił zasad demokratycznych, a jego symboliczny strzał w plecy Trumpa i oskarżania go o agenturę dla Putina – dopełniły odsunięcie go od grupy zaproszonych do Waszyngtonu.

W sumie ta paternalistyczna postawa – demonstrowanie Ursuli von der Leen jako „głos nieobecnych” – pokazuje, jak bardzo elita brukselska zachowuje się jak opiekun narodów europejskich.

Samo usunięcie von der Leyen z sali obrad w Waszyngtonie – co było przez Amerykanów umotywowane tym, iż „chcieli rozmawiać tylko z demokratycznie wybranymi przywódcami państw europejskich” – w ten sposób skomentował, z ubolewaniem – wyżej wymieniony polityk: „ podczas spotkań z Trumpem zbytnio skupiano się na tym, aby go nie rozgniewać”. Przy tym celowo pomija on fakt, iż Trump bronił tu jedynie podstawowych zasad demokracji. Ten, kto został wybrany przez naród, może zasiąść przy stole – ten, kto dorwał się do władzy poprzez intrygi, musi pozostać na zewnątrz.
To, co lewicowi komentatorzy określają jako dyplomatyczną zniewagę, jest w rzeczywistości konsekwentną obroną zasad demokracji. Trump jasno stwierdził, iż w świecie suwerennych państw narodowych przy stole negocjacyjnym powinni zasiadać wyłącznie wybrani szefowie rządów. Komisja Europejska, z jej deficytem demokracji i brakiem legitymizacji, nie ma tam czego szukać.

Ograniczanie szkód przez von der Leyen było żenujące dla pchającej się na świecznik nomenklatury europejskiej. Oczywiście upokorzona – sama nie wspomniała ani słowem o dyplomatycznej gafie. Zamiast tego uciekła się do pustych frazesów o „sojusznikach i przyjaciołach” oraz o „silnych gwarancjach bezpieczeństwa”. To zaprzeczanie rzeczywistości jest symptomatyczne dla elity UE, która nie chce przyznać się do własnej nieistotności.
Nie jest to pierwszy raz, kiedy von der Leyen została upokorzona na arenie międzynarodowej. Już podczas wizyty u Erdogana (grudzień 2024) musiała usiąść z boku na sofie, podczas gdy prawdziwi przywódcy państw siedzieli przy stole negocjacyjnym. Przesłanie jest jasne: świat nie postrzega Komisji Europejskiej jako równorzędnego partnera. Widać to było także w Waszyngtonie, w momencie, gdy szefowa Komisji Europejskiej, podjęła temat kilka dni już wcześniej wyrażony w liście do Putina przez Melanię Trump – o losie wywiezionych do Rosji dzieci ukraińskich. Jej słowa: „jako matka i babcia uważam, iż każde z tych dzieci musi wrócić do swojej rodziny” zakończone zostały wezwaniem, niejako próbą wyznaczenia przez nią celu tego spotkania „To powinno być jednym z naszych głównych priorytetów w tych negocjacjach”, co zniecierpliwiło Trumpa, który gwałtownie zmienił temat i skierował rozmowę na umowę handlową między UE a Stanami Zjednoczonymi, kurtuazyjnie dziękując tej ”matce i babci”.

Ten epizod z przewodniczącą Komisji Europejskiej w roli głównej – powinien otworzyć oczy wszystkim Europejczykom: biurokracja UE przywłaszcza sobie kompetencje, które jej nie przysługują. Podczas gdy wybrani szefowie rządów negocjują kwestie wojny i pokoju, samozwańcza „prezydentka” musi czekać na zewnątrz.

Najwyższy czas, aby Europa powróciła do modelu suwerennych państw narodowych, które współpracują ze sobą na równych prawach – bez rozdętej brukselskiej biurokracji.
Upokorzenie von der Leyen w Waszyngtonie może mieć jeden dobry skutek: może okazać się punktem zwrotnym dla niej samej i dla Unii Europejskiej. Pokazuje ono nadmiernie wyraźnie, iż świat nie traktuje Komisji Europejskiej poważnie i iż prawdziwa władza wynika wyłącznie z legitymizacji demokratycznej. Być może nadszedł czas, abyśmy również my, Europejczycy, wyciągnęli wnioski z tej lekcji i uwolnili się od niedemokratycznych struktur w Brukseli.

Maria Legiec

Idź do oryginalnego materiału