Wyobrażenie wyrastających dziś w Europie murów, płotów i zasieków nakłada się w polskim imaginarium na nieodległe skojarzenia. Mur berliński – odsyłający do zimnej wojny i politycznego podziału kontynentu, a także mury, które runą, z piosenki Jacka Kaczmarskiego. Ale również wcześniejsze, jak mur straceń, symbolizujący polską martyrologię, czy mur oddzielający mieszkańców getta od „aryjskiej” strony.
„Czymże jest mur wznoszony dziś wokół terenów okupowanych, jeżeli nie próbą prześcignięcia zleceniodawców muru wokół warszawskiego getta” – ten komentarz na temat polityki Izraela wobec Palestyny wygłoszony w 2011 roku przez Zygmunta Baumana wywołał gorące polemiki nie tylko w polskiej, ale również w niemieckiej i izraelskiej prasie. Mur getta pod wieloma względami przypomina również zapory przed uchodźcami z Afryki i Bliskiego Wschodu, jakie postawiono lub planowano postawić między innymi na Węgrzech na granicy Macedonii z Serbią, w Austrii na granicy ze Słowenią, w Słowacji na granicy z Węgrami, w Mołdawii na granicy z Grecją, w Grecji i w Bułgarii na granicy z Turcją, w Turcji na granicy z Syrią, na Łotwie na granicy z Rosją, a choćby – jak domagał się jeden z brytyjskich polityków – w Anglii od strony francuskich portów.
Także w Polsce do Ministra Spraw Wewnętrznych wpłynął list od kilkunastu organizacji narodowych i kombatanckich, postulujący postawienie płotu na naszej wschodniej granicy. Gdy Donald Trump, kandydując w 2016 roku na urząd prezydenta USA, ogłosił projekt budowy muru mającego zatrzymać nielegalną imigrację na granicy amerykańsko‑meksykańskiej, prezydent Meksyku natychmiast porównał go do Hitlera. Z kolei Jan Tomasz Gross w 2015 roku stwierdził, iż ksenofobiczne reakcje na uchodźców nie tylko w Polsce, ale w całej Europie Wschodniej mają związek z udziałem w zbrodni Holokaustu ludności zamieszkującej tereny okupowane przez Niemców oraz z faktem, iż po wojnie za udział ten nie wzięto odpowiedzialności.
Skojarzenie współczesnych zapór przed uchodźcami z murem getta znajduje uzasadnienie, mimo iż mieszkańcy „żydowskich dzielnic zamkniętych” – jak eufemistycznie nazywała je nazistowska propaganda – nie organizowali „najazdów” na „aryjską” stronę. W obu przypadkach istotny jest ksenofobiczny gest odseparowania „rdzennych” mieszkańców od ludności napływowej, obcej, gorszej, brudnej – postrzeganej jako rozsadnik chorób i przestępczości.
W latach poprzedzających napływ uchodźców do Europy mogliśmy to obserwować na przykładzie Słowacji, gdzie od 2009 roku powstało kilkanaście murów izolujących Romów od reszty społeczeństwa. W Polsce po przełomie 1989 roku zjawisko to zamanifestowało się w odwrotnej formie – w postaci gett dla sytych i zamożnych, separujących się (często w centrach miast) od otoczenia w ogrodzonych osiedlach, do których dostępu bronią szlabany, nierzadko pilnowane przez ochroniarzy.
Związek skojarzeniowy między izolacją Żydów w gettach a współczesną separacją Europejczyków od uchodźców chyba najmocniej skrystalizował się dzięki wypowiedzi polskiego polityka, w której padł argument sanitarno‑epidemiologiczny: „Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie: cholera na wyspach greckich, dyzenteria w Wiedniu, różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne. To nie oznacza, żeby kogoś dyskryminować…” – usłyszeli Polacy jesienią 2015 roku.
Motywacja sanitarno‑epidemiologiczna była w czasie drugiej wojny światowej wykorzystywana przez nazistowską propagandę w celu uzasadnienia izolacji ludności żydowskiej. Już w listopadzie 1939 roku u wylotów ulic warszawskiej Dzielnicy Północnej, zamieszkałej w większości przez Żydów, zaczęto stawiać pierwsze ogrodzenia z drutu kolczastego i tablice z informacją: „Zaraza. Wstęp dla żołnierzy wzbroniony”. W marcu 1940 roku Judenrat, na polecenie władz okupacyjnych, otoczył drutem kolczastym teren przyszłego getta, by miesiąc później rozpocząć budowę muru wokół „obszaru zagrożonego epidemią”, co miało chronić pozostałych warszawiaków przed chorobami zakaźnymi, przede wszystkim tyfusem plamistym.
„Ulice zamieszkałe przez Żydów są ostatnio odgraniczane od miasta murami. Traktują oni Żydów jak trędowatych” – pisał w swoim dzienniku 7 kwietnia 1940 roku Chaim Aron Kapłan. Dwa miesiące później, gdy budowa murów była już na ukończeniu, Ludwik Landau zwrócił uwagę na artykuł z „Warschauer Zeitung”: „Gazeta opisuje triumfy medycyny niemieckiej w walce z epidemiami. Ocenić te triumfy trudno; mówi się o zmniejszeniu się liczby zachorowań, która jednak wynosić ma połowę liczby przedwojennej – przed wojną zaś tyfusu plamistego w Warszawie nie było. Opisuje się zbawienne skutki murów otaczających żydowską dzielnicę”. Mur getta – jak głosiła nazistowska propaganda – miał chronić nie tylko „Aryjczyków” przed żydowską zarazą, ale również samych Żydów przed agresją ze strony Polaków. Niemcy powoływali się na zajścia, jakie właśnie w marcu 1940 roku miały miejsce na warszawskich ulicach, gdzie młodzi członkowie radykalnie prawicowych ugrupowań napadali na żydowskich przechodniów i demolowali żydowskie sklepy.
Mur getta warszawskiego w centrum pamięci zbiorowej
To właśnie na okupowanych terenach Polski utworzono zdecydowaną większość „żydowskich dzielnic zamkniętych”. W Generalnym Gubernatorstwie było ich około czterystu, a na Litwie, Łotwie, Ukrainie i Białorusi – zaledwie kilkanaście, w Czechach zaś jedno, w Terezinie, pełniące również funkcję obozu koncentracyjnego.
Jednym z podstawowych skojarzeń ze słowem „getto” jest mur dzielący „tę i tamtą stronę”. Budulcem tego wyobrażenia są przede wszystkim obrazy filmowe i literackie, w których pojawia się nieotynkowany mur, na tyle wysoki, by nie można było za niego zajrzeć ani go przeskoczyć. Niekiedy widać na nim przyczepione kawałki szkła i przymocowane druty, będące przeszkodą dla szmuglerów. Stanowi on obcą tkankę w organizmie miasta, w absurdalny sposób przecinając ulice i dzieląc sąsiadujące ze sobą domy. Wyznacza granice chaotycznego labiryntu, w którym krążą tłumy ludzi.
Takie mury getta widzimy między innymi w Ulicy Granicznej (1948) Aleksandra Forda, w Samsonie (1961), Korczaku (1990) i Wielkim Tygodniu (1995) Andrzeja Wajdy, w Tragarzu puchu (1992) Janusza Kijowskiego, w Jeszcze tylko ten las (2005) Jana Łomnickiego oraz w Pianiście (2002) Romana Polańskiego. Akcja wszystkich tych filmów rozgrywa się w okupowanej Warszawie, nic więc dziwnego, iż sposób odgrodzenia „aryjskiej” strony miasta od dzielnicy żydowskiej wzorowany jest na wyglądzie tamtejszego muru.
Również lektury szkolne od powojnia po czasy współczesne, jeżeli przywołują obraz którejś z dzielnic żydowskich, to ukazują właśnie getto warszawskie (Wielki Tydzień Jerzego Andrzejewskiego, Miasto niepokonane i Samson Kazimierza Brandysa, Żydom polskim Władysława Broniewskiego, W rozwalonym domu Jana Dobraczyńskiego, Sześcioletnia z getta żebrząca na Smolnej w 1942 roku Jerzego Ficowskiego, Krata Poli Gojawiczyńskiej, Ślady Ludwika Heringa, Krzywe koło Kazimierza Konarskiego, Pamiętnik Janusza Korczaka, Obok zagłady Tadeusza Łopalewskiego, Życie „na niby” Zofii Łuczek, Campo di Fiori Czesława Miłosza, Rozmowy z katem Kazimierza Moczarskiego, Dzienniki czasu wojny Zofii Nałkowskiej oraz Próby świadectwa Jana Strzeleckiego).
Wizualna dominacja muru getta warszawskiego w polskiej pamięci o Zagładzie związana jest również z długotrwałym warszawocentryzmem badań nad pierwszym etapem Holokaustu, co można tłumaczyć rozmiarami warszawskiej dzielnicy żydowskiej – była największa w okupowanej Europie – oraz historycznym i symbolicznym znaczeniem zbrojnego powstania, które wybuchło tam w kwietniu 1943 roku (pierwszy pomnik upamiętniający to wydarzenie odsłonięto w 1946 roku). Poza tym, ze względu na bogatą dokumentację, powstałą głównie dzięki Archiwum Ringelbluma, getto warszawskie jest chyba najlepiej zbadaną „dzielnicą żydowską” i – podobnie jak Auschwitz-Birkenau dla obozów zagłady – stanowi modelowe wyobrażenie gett na ziemiach polskich.
Mur getta warszawskiego stał się wizualnym symbolem okupacyjnej separacji Polaków i Żydów, przesłaniając w pamięci społecznej obrazy innych dzielnic żydowskich. Tymczasem „aryjska” i żydowska strona nie wszędzie były oddzielone dzięki muru, jaki znamy ze zdjęć okupowanej Warszawy. „Polacy są zadowoleni z siebie, ze ślicznej przyrody otaczającej ich. Są wyspani, w dobrych humorach, gotowi wybaczyć wszystko ludziom, choćby nie biorą za złe Żydom ich płaczów przedśmiertnych. Żydzi zaś mają gorszy charakter od nich, poprzez drucianą siatkę patrzą na ich uśmiechnięte twarze i biorą im to prawdopodobnie mocno za złe” – ironizował Calek Perechodnik, opisując w swoim pamiętniku wydarzenia z getta otwockiego.
W wielu prowincjonalnych miastach, na przykład w Szczebrzeszynie na Zamojszczyźnie czy w Łukowie pod Lublinem, teren getta nie był w ogóle ogrodzony, a jego mieszkańcy mieli po prostu zakaz opuszczania wydzielonej im przestrzeni. Renia Knoll, czternastolatka z Krakowa, odnotowała w swoim dzienniku przygodę, jaka przytrafiła jej się jeszcze przed utworzeniem tamtejszego getta, ale już po wydaniu w kwietniu 1940 roku przez Niemców rozporządzenia zabraniającego Żydom korzystania z niemal całych Plant. Podczas jednego ze spacerów uratowała małego pieska. Wypłoszyła go w stronę parku, gdy biegł prosto pod koła rozpędzonego tramwaju. Jednak, w przeciwieństwie do „aryjskiej” dziewczynki, nie mogła złapać i wziąć szczeniaka na ręce: „[…] piesek jeszcze bardziej przerażony dalej gonił, byłabym go dawno podniosła i oddała właścicielowi, a mnie nie wolno na Planty wejść. Ale jakaś mała dziewczynka na szczęście tam była, więc wzięła go na rączki i dała temu panu”.
Jak widać, Planty dzieliła nieprzekraczalna granica, niewidoczny mur ograniczający swobodę żydowskiej nastolatki. Mała Polka prawdopodobnie w ogóle go nie dostrzegła. W zapiskach Reni już po przeprowadzce do getta znajdziemy również odwołanie do muru zmaterializowanego, a jednak innego niż warszawski: „Tak smutno jest tutaj! gdzie się człowiek popatrzy, widzi czarne, posępne mury wznoszące się ku niebu, z nagrobkami po wierzchu”.
W getcie krakowskim, początkowo otoczonym drutem kolczastym, w pierwszych dniach kwietnia 1941 roku zaczęto stawiać mury zwieńczone ornamentyką przypominającą macewy. Do dziś nie wiadomo, w jakim celu nadano im taką formę ani czy wynikało to z inwencji Niemców, czy też polskich murarzy. Julian Aleksandrowicz taki kształt muru interpretował jako kolejną niemiecką szykanę wymierzoną przeciw Żydom.
*
Fragment tekstu z książki Ślady Holokaustu w imaginarium kultury polskiej, opublikowanej przez wydawnictwo Krytyki Politycznej.
**
Justyna Kowalska-Leder – historyczka literatury i kultury polskiej, kulturoznawczyni, od 2013 roku kieruje Zakładem Historii Kultury, od 2012 – międzyzakładowym Zespołem Badań Pamięci o Zagładzie. Zajmuje się historią kultury polskiej XX wieku, a szczególnie badaniem świadectw Zagłady oraz przemian polskiej pamięci zbiorowej o Holokauście.