Gdyby w partii nie nastąpiła gigantyczna zmiana mentalności, nie doszłoby do sierpnia 1980 r.
(Ciąg dalszy rozmowy z nr. 48)
Rozmowa z prof. Stefanem Chwinem
Gdy mówimy o pamięci społecznej, widać, iż jedne sprawy się pamięta, a o drugich zapomina. Ta pamięć też się zmienia. 20 lat temu Jan Paweł II był święty, teraz jest inaczej. „Wyklęci” teraz są ważniejsi niż Armia Krajowa. Dlaczego to się zmienia? Ktoś tym zarządza?
– Różne grupy mają różną pamięć. Kościół ma swoją pamięć, prawica swoją, zresztą z różnymi odmianami. Bo jednak ONR-owcy czy konfederaci mają inną pamięć niż, nazwijmy to, prawica umiarkowana. Swoją pamięć mają też lewica i feministki, i ludowcy, i liberałowie. Rozmaite pamięci tworzone są przez konkurujące ze sobą grupy. Wynika to z naturalnego w polityce pragnienia dominacji. Jakaś grupa chce innym grupom narzucić swoją pamięć, tak żeby one tę pamięć przyjęły jako własną. jeżeli przyjmą, uznają tym samym prymat tej konkretnej grupy, czyli ulegną jej w sensie psychologicznym. Utracą swoją tożsamość, której fundamentem jest odrębna, własna wizja przeszłości.
Pamięć to władza
Jeżeli jakaś grupa nie ma swojej pamięci, sama spycha się do drugiej ligi?
– jeżeli ma się wyrazistą własną pamięć, za jej pomocą można legitymizować swoje aktualne działania. Przykład: w Gdańsku pod pomnikiem Poległych Stoczniowców część czci datę 4 czerwca 1989 r., a inni absolutnie tego nie robią. Jakby naprzeciwko siebie stanęły dwa obce narody! Jedni tą datą pogardzają jako symbolem zdrady narodowej. Drudzy mówią, iż to data autentycznego otwarcia, nowej szansy. Spotkałem też ludzi narzekających, iż nie przeprowadziliśmy transformacji ustrojowej na sposób rumuński. Bo zamordowanie polskiego dyktatora, tak jak zamordowano Nicolae Ceauşescu, to dopiero byłaby transformacja prawdziwa. Tak samo z katastrofą smoleńską, która jest różnie pamiętana przez różne polskie grupy. Czy te różne pamięci kiedyś dojdą do porozumienia? A jakim cudem miałyby dojść?
Chyba iż zapomną.
– Uważam, iż życie społeczne polega niestety na tym, iż jedni chcą dominować nad drugimi.
Że nie potrafią się dogadać?
– A po co się dogadywać? Chodzi o to, żeby dominować. Nie jestem zdania, iż głównym celem dominacji politycznej jest zdobycie ziemi, kobiet i złota. Znacznie ważniejszą sprawą jest możliwość kształtowania świata, to znaczy poczucie, iż o czymś naprawdę się decyduje. Kiedy ktoś zdobywa władzę, ma swój projekt zorganizowania świata. Możliwość choćby częściowego realizowania takiego projektu daje wielką satysfakcję, bo bardzo mało ludzi taką okazję ma. Dowodem tego są politycy, którzy podsumowują swoje życie słowami: „No tak, różne rzeczy się nie udały, ale, o, to zostało zrobione przeze mnie!”. Chodzi o mistykę śladu w potoku przemijających rzeczy. Oto ja – inaczej niż większość ludzi, którzy nic nie znaczą – zdobyłem taką pozycję, iż mogę zostawić swój ślad. W formie nowej organizacji życia, edukacji, pamięci narodowej, gospodarki, wojska itd.
Mówi się, iż politycy dążą do władzy przede wszystkim, żeby się nachapać.
– To wytłumaczenie dla prostych ludzi. Bo znacznie niebezpieczniejsi są ci przejęci możliwością realizacji swojego projektu urządzenia świata.
Za pierwszego rządu Jarosława Kaczyńskiego przychodzi do niego dziennikarz z prasy prawicowej, rozmawiają, a Kaczyński wciąż niezadowolony. „Przecież rządzicie”, mówi dziennikarz. A on na to: „Fakt, rządzimy, ale nie panujemy”. Panować nad umysłami, emocjami – to było jego marzenie.
– Nie tylko prawica ma takie marzenie, także lewica i inni. Panować, czyli być sprawczym opiekunem ludzi, zmieniać ich, formować dla ich dobra. Nie wykonywać cudzych poleceń, tylko samemu wydawać polecenia innym. Zmieniać świat wedle własnego pomysłu. Paradoks historii polega na tym, iż prawie wszyscy ludzie uważają, iż czynią dobro. Do kogokolwiek się zbliżysz, ten chce cię przekonać, iż miał najlepszy pomysł na urządzenie świata. Tymczasem te różne najlepszości są tak wrogie wobec siebie, iż kończy się rozlewem krwi.
Jarosław Marek Rymkiewicz uważał, iż musi lać się krew, bo wtedy się tworzy prawdziwy naród, który ma swoich bohaterów.
– Ktoś może sobie mistycznie majaczyć o przelewaniu krwi, ale jeżeli zdarzy się realna sytuacja zagrożenia? Wtedy jest problem, co robić. Przypuszczam, iż jeżeli stanie się z nami coś niedobrego, wówczas nastąpi to, co na Ukrainie – natychmiast ucieknie z Polski na Zachód 10 mln ludzi, żeby uniknąć przelewania własnej krwi. Przecież z Ukrainy też uciekło 10 mln ludzi, może więcej. Ta ucieczka jest największym sukcesem aktualnej polityki rosyjskiej. Bez żadnych akcji „czyszczenia terenu” teren sam się oczyścił. Przypuszczam, iż w Polsce może być podobnie. Niektórzy bardziej zasobni ludzie w rozmowach pytają mnie: „Już kupiłeś dom w Portugalii?”. Słyszał pan takie pytania?
Słyszałem.
– Hiszpania, Portugalia, koniec świata; oni sobie wyobrażają, iż jak wyjadą, to żadna rakieta tam nie doleci.
Post My, Polska endecko-ludowa (cz. 2) pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.