Naprzód, Orko!

polska-zbrojna.pl 1 godzina temu

Chciałoby się rzec – wreszcie. Po latach przymiarek, analiz i zapowiedzi, Orka w końcu zaczęła się materializować. Wybór oferenta, który zbuduje dla Polski okręty podwodne, to dopiero początek długiej drogi. Do rozstrzygnięcia przez cały czas pozostaje kilka ważnych kwestii, niemniej za nami kolejny krok ku wyprowadzeniu marynarki wojennej z impasu. I to w segmencie, który może stać się najważniejszy dla bezpieczeństwa Polski.

A więc Szwedzi. Saab Kockums długo nie był faworytem w wyścigu o kontrakt na Orkę. Eksperci mówili o Francuzach i Niemcach, którzy oferowali nam konstrukcje nie tylko nowoczesne, ale także sprawdzone. W internetowych spekulacjach przewijali się Włosi, w pewnym momencie wysoko zdawały się też stać akcje Korei Południowej, z którą łączą nas liczne kontrakty zbrojeniowe. Rząd zdecydował jednak inaczej. Co zaważyło? Jak tłumaczył wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz, szwedzka oferta okazała się najbardziej kompleksowa i adekwatnie jako jedyna odpowiadała wymaganiom Polski.

Szwedzi zaproponowali Polsce okręty A26 – jednostki skrojone na Bałtyk, wyposażone w niezależny od powietrza napęd AIP, zdolne do współdziałania z pojazdami bezzałogowymi i nurkami wojsk specjalnych, a do tego zaprojektowane tak, by w razie potrzeby można było doposażyć je w wyrzutnie pocisków manewrujących. Okręty obiecali dostarczyć w miarę szybko, niemal od ręki zaoferowali też gap-filler, czyli tymczasową jednostkę, z której polscy marynarze będą mogli korzystać do czasu realizacji kontraktu. Zapowiedzieli wreszcie, iż przygotują polskie stocznie do samodzielnej obsługi i serwisowania A26 i – last but not least – wyrazili zainteresowanie zakupem polskiego uzbrojenia.

Sama oferta to jednak nie wszystko. Wydaje się, iż decydenci, dokonując wyboru, mieli na uwadze wspólnotę doświadczeń. Ze Szwedami łączy nas nie tylko potencjalny przeciwnik – Rosja, ale także Bałtyk, gdzie na co dzień operują podwodniacy z obydwu krajów. A to akwen specyficzny – płytki, zamknięty, ale też wypełniony wodami o zmiennej temperaturze i zasoleniu. Stocznia w Karlskronie wie, jak zaprojektować i zbudować okręt, który idealnie sprawdza się w takich właśnie warunkach. Udowodniła to wielokrotnie. Pierwsze projekty nabierały tam kształtów jeszcze w początkach XX wieku.

REKLAMA

Wybór Szwedów ma też wymiar polityczny. Od pewnego czasu Polska wzmacnia więzi z państwami nordyckimi. To efekt zmian, które zaszły na geopolitycznej mapie Europy po przyjęciu do NATO Finlandii i Szwecji. Ostatnie miesiące przyniosły nowe umowy w dziedzinie bezpieczeństwa, zbliżenie armii i przemysłów obronnych. Norwescy piloci F-35 patrolują polską przestrzeń powietrzną, nasza armia raz po raz przerzuca siły na Gotlandię, by włączyć się w symulowaną obronę tej strategicznie położonej wyspy, polskie i fińskie wojska rakietowe dosłownie w ostatnich dniach ćwiczyły wspólnie w Laponii. Przykłady można by mnożyć, zaś powierzenie Orki Szwedom idealnie wpisuje się w sekwencje tych wydarzeń. W taki właśnie sposób budujemy regionalne sojusze.

W stoczni Saab Kockums w Karlskronie powstają szwedzkie okręty podwodne.

Sama decyzja o wyborze kontrahenta to znakomita wiadomość. W pewnym sensie kończy ona ciągnącą się latami epopeję pod nazwą: „Kupujemy okręt podwodny”. Tyle iż faktycznie to dopiero początek długiej, a nie można wykluczyć, iż także wyboistej drogi. Już na dzień dobry do rozstrzygnięcia pozostaje kilka kwestii. Po pierwsze – termin dostawy nowego okrętu. Podczas konferencji prasowej szef MON-u wspomniał o 2030 roku, przy zastrzeżeniu, iż kontrakt nie został jeszcze podpisany, a negocjacje trwają. Tyle iż stocznia w Karlskronie buduje już okręty podwodne A26 dla… szwedzkiej marynarki. Termin ukończenia pierwszego z nich jest datowany na początek przyszłej dekady, a trudno przypuszczać, by stoczniowcy byli w stanie rozpocząć teraz prace nad kolejnym – tym razem dla Polski. Czy zatem Szwedzi byliby skłonni przepuścić nas w kolejce i przekazać jedną z konstruowanych w tej chwili jednostek Polsce? A jeżeli tak – to na jakich warunkach?

Inną kwestią pozostaje gap-filler. Szkolenia polskich marynarzy na nowym okręcie mają się rozpocząć już w przyszłym roku. W 2027 roku ma on trafić pod polską banderę. I znów pytanie – o jakiej jednostce mówimy? Raczej trudno przypuszczać, by Polska otrzymała jeden z okrętów typu Gotland. Bo to właśnie one do czasu wprowadzenia do służby A26 stanowią o sile szwedzkiej floty podwodnej. Prędzej będzie to starszy okręt typu A17, starszy o niemal dekadę.
Dodać też trzeba, iż A26 to konstrukcja nowa. Pierwszy okręt będzie prototypem, więc ryzyko, iż podczas eksploatacji zaczną pojawiać się pewne usterki, jest większe niż w przypadku okrętów wielokrotnie sprawdzonych.

Gwoli sprawiedliwości jednak – prawdopodobnie każdy wybór pociągnąłby za sobą dyskusję. Na pewno w środę byliśmy świadkami historycznej chwili, a teraz wypada zacierać ręce. Orka wreszcie się materializuje, zaś Polska krok po kroku powinna odzyskiwać mocno ostatnio nadwątlone umiejętności prowadzenia działań pod powierzchnią morza. Dla bezpieczeństwa kraju ma to znaczenie kluczowe. O tym, jak istotny jest dla nas Bałtyk, pisałem wielokrotnie. Tu wystarczy przypomnieć, iż to właśnie drogą morską spływa do nas większość strategicznych surowców. Po morskim dnie biegną wykorzystywane przez nas gazociągi i kable telekomunikacyjne, na powierzchni mamy platformy wiertnicze, a za chwilę zaczniemy wznosić farmy wiatrowe. Jednocześnie prawo morza zostało skonstruowane tak, iż zapewnia swobodny przepływ wszystkim jednostkom bez względu na banderę. Przez Bałtyk każdego dnia przechodzą tysiące statków, operują tam okręty – nie tylko NATO, ale też Federacji Rosyjskiej. W takich warunkach prawdopodobieństwo różnego typu prowokacji, incydentów jest nieporównywalnie większe niż na lądzie. Dlatego szlaków żeglugowych trzeba pilnować, zbierać informacje wywiadowcze, trzymać rękę na pulsie. A najlepiej robić to skrycie, z dala od oczu potencjalnego przeciwnika. Czy do tego typu działań można sobie wyobrazić narzędzie lepsze niż okręt podwodny? A przecież mówimy o czasach pokoju. jeżeli – odpukać – wybuchnie wojna, możliwość skrytego działania stanie się jeszcze bardziej pożądana…

Cieszmy się zatem z tego, iż Orka wreszcie ruszyła z miejsca i trzymajmy kciuki, aby biało-czerwona bandera załopotała nad nowymi okrętami tak prędko, jak to tylko możliwe.

Łukasz Zalesiński , dziennikarz portalu polska-zbrojna.pl
Idź do oryginalnego materiału