NATO w Jugosławii

ekskursje.pl 2 lat temu

Podglądam w Internecie prorosyjską lewicę. Głównie anglojęzyczną, bo w Polsce tego praktycznie nie ma.

Uderzyła mnie powtarzalność pewnego błędu. Często widnieje tam lista zbrodniczych działań NATO, jako ogólna ilustracja tezy „NATO be, Rosja cacy”. Na tej liście pojawia się „Jugosławia”.

Otóż podobno NATO rozbiło Jugosławię. Po co? Widziałem kogoś, kto twierdził, iż chodziło o uzyskanie dostępu do Adriatyku (ten ktoś nie widział chyba mapy Europy).

Zacznaczę na wstępie, iż nie uważam, iż NATO jest zawsze cacy. Pamiętam po prostu postawę liderów NATO wobec Jugosławii – gdyby mogli postawić na swoim, nie rozpadłaby się.

Zimna wojna kończyła się stopniowo. Między wyborami 4 czerwca 1989 w Polsce a samorozwiązaniem ZSRR 26 grudnia 1991 mamy ponad dwa lata okresu przejściowego.

Z tego okresu pochodzą ustne deklaracje przywódców Zachodu, iż nie zamierzają przyjmować nowych państw, dziś opisywane jako „złamane obietnice”. Tylko iż to nigdy nie były „obietnice” – to były głosy w dyskusji, kontrowane innymi głosami.

Zachód nie chciał zmian granic w Europie Wschodniej, bo nie chciał ich także u siebie. Katalonia, Korsyka, Szkocja – to na Zachodzie do dzisiaj delikatne tematy.

Gdyby świat działał tak, jak to sobie wyobrazają Schroedery, Kissingery i Chomskie – iż mocarstwa sobie mogą rysować dowolne kreski na mapie bez pytania tubylców o zdaniej, do dzisiaj nie byłoby Chorwacji, Słowacji ani Estonii. Widać to choćby po niechęci do uznania ich dyplomatycznie.

Słowenia miała referendum niepodległościowe 23 grudnia 1990, Chorwacja 19 maja 1991. Zachód początkowo odmawiał ich uznania, stojąc na stanowisku nienaruszalności granic. Kraje EWG zrobiły to dopiero 15 stycznia 1992, kiedy wojna już się przenosiła do Bośni.

Zachód wykluczał wtedy interwencję, a jego przywódcy zostawili po sobie deklaracje, które się fatalnie zestarzały. Dużo tam było rasizmu – iż skoro bałkańskie narody lubią się mordować, to czemu zachodni żołnierze mają przy tym ginąć.

Zamiast tego sięgnięto po tradycyjne rozwiązanie – wojska pokojowe ONZ. 21 lutego 1992 Rada Bezpieczeństwa klepnęła decyzję, pierwsze oddziały UNPROFOR pojawiły się w kwietniu.

Formuła „błękitnych hełmów” sprawdzała się w czasach zimnej wojny, bo kiedy supermocarstwa w Radzie Bezpieczeństwa zgodnie przyjmowały, iż jakiś konflikt należy zakończyć – ich marionetki się dostosowywały. Dlatego wojska ONZ miały niebieskie hełmy, żeby były widoczne z daleka.

Teraz to nie działało. W czerwcu 1992 oddziały belgijsko-rosyjskie bezsilnie patrzyły na ostrzał Osijeku przez Serbów, a kenijskie na chorwacki atak na Drnis.

Bezzębny UNPROFOR zaczął wtedy ponosić pierwsze straty w ludziach. W efekcie zaczął się chować w koszarach.

W lipcu 1995 Serbowie wymordowali ponad 8000 cywilów w Srebrenicy (ogłoszonej przez ONZ „bezpieczną strefą”) na oczach oddziału UNPROFOR, który teoretycznie miał gwarantować to bezpieczeństwo. Dopiero to skłoniło NATO do interwencji, na razie wyłącznie w roli wsparcia lotniczego dla UNPROFOR.

W idealnym świecie ONZ albo OBWE powinny mieć swoje siły pokojowe. Ale tak wyszło, iż NATO było jedynym sojuszem zdolnym do takich operacji.

Interwencję podjęto niechętnie, bo wiele państw było przeciw, zwłaszcza tradycyjnie proserbska Grecja. choćby grecka opinia publiczna nie chciała jednak następnej Srebrenicy.

Do dziś niektórzy zaprzeczają tej zbrodni. Cóż, dosłownie każda zbrodnia przeciwko ludzkości ma swoich denialistów. Jak bardzo chciałbym, żeby oni wszyscy mieli rację!

Mam jednak zaufanie do trybunałów w Hadze. Też nie dlatego, iż uważam, iż są cacy – prostu nie wierzę, iż sędziego z Hagi da się przekupić albo zastraszyć.

Kiedy denialiści mówią „nie wiadomo, kto tam kogo zabił i ilu zginęło”, w aktach z Hagi ofiary są zidentyfikowane z nazwiska, m.in. na podstawie testu DNA. Denialiści po prostu się do tego nie odnoszą (podobnie będzie z wyrokami w sprawie zbrodni w Ukrainie).

Morały z tego widzę dwa. Po pierwsze, Słowenii i Chorwacji nie stworzył Zachód. Same sobie wywalczyły niepodległość, w kluczowym okresie walcząc samotnie.

Po drugie, raz na jakiś czas wydarza się zmiana paragydmatu w polityce. Stare schematy się wtedy dezaktualizują tak, jak Chomsko-Kissingerowska wiara w kreski na mapie.

Uważam, iż od trzech miesięcy jesteśmy w trakcie kolejnej zmiany paradygmatu. Jasne, iż nie każdy Macron się już przestawił – ale 4 września 1989 jeszcze się wydawało, iż mur berliński będzie stać wiecznie.

Idź do oryginalnego materiału